Wszystkich, którzy chcą się dowiedzieć czegoś więcej o The Go-Betweens odsyłamy do tekstu Kuby Ambrożewskiego. Poniżej subiektywny przegląd najlepszych piosenek Granta McLennana według redaktora serwisu Screenagers.
Apology Accepted (1986)
Utwór zamykający album „Liberty Belle & The Black Diamond Express” to jedna z najbardziej przejmujących piosenek McLennana. Jak chce legenda, podczas nagrywania swojej partii wokalnej muzyk nie był w stanie udźwignąć ładunku emocjonalnego bagażu tekstu i... popłakał się. Ciekawostka: w tle usłyszymy tu głos Tracey Thorn z grupy Everything But The Girl.
Bachelor Kisses (1984)
Jeśli w którymś momencie swojej twórczości The Go-Betweens otarli się o nurt w brytyjskiej muzyce zwany sophisti-popem (co w polskim języku przetłumaczylibyśmy jako wyrafinowany pop), reprezentowany m.in. przez takie grupy, jak Prefab Sprout i Aztec Camera, to właśnie w tym, napisanym przez Granta singlu. Podobnie tęskny, romantyczny klimat, zbalansowany idealnie przez eleganckie klawiszowe pasaże i oszczędne akcenty gitar, rok później zachwyci słuchaczy na albumie „Steve McQueen” pierwszej z wymienionych powyżej grup.
Cattle & Cane (1983)
Piosenka, którą McLennan „ukradł” Nickowi Cave’owi – w tym sensie, że napisana przez Granta w londyńskim mieszkaniu słynnego barda na pożyczonej od niego gitarze akustycznej. Bezdyskusyjnie najważniejsza kompozycja przedwcześnie zmarłego songwritera – skomponowana w przedziwnym podziale rytmicznym, stwarzająca wrażenie przebywania w domu nawiedzonym przez duchy przeszłości. Nieprzypadkowo, bo „Cattle & Cane” to utwór autobiograficzny – retrospekcja dzieciństwa spędzonego na australijskiej prowincji, wśród „bydła i trzcin”, przeplata się z portretem ambitnego nastolatka podróżującego koleją ku lepszej przyszłości. Wzruszająco unikalne.
Dusty In Here (1983)
Esencja minimalizmu wczesnych The Go-Betweens i kolejna autobiograficzna opowieść – tym razem McLennanowski hołd dla ojca, zmarłego gdy Grant miał pięć lat. Namacalna wilgoć strychu i gruba warstwa kurzu w każdej nucie basu i pianina.
Easy Come, Easy Go (1991)
Początek solowej kariery artysty był zorientowany na takie właśnie, bardzo przystępne single. Gitarowy pop z najwyższej półki.
Finding You (2005)
Argument przeciwko wszystkim, którzy chcieliby drugiej odsłonie The Go-Betweens zarzucać brak emocjonalnego napięcia i zaangażowania. Ależ ono tu wciąż jest, tyle że trochę bardziej zakamuflowane – posłuchajmy pierwszej linijki „Finding You”: „what would you do if you turned around and saw me beside YOU”. Właśnie o to krótkie „you” chodzi i o mikroskopijne zadrżenie głosu McLennana, kiedy to śpiewa. Czemu? Kim jest „you”? Co to za historia?
The Ghost & The Black Hat (1986)
Niepozorna miniatura z albumu „Liberty Belle...” to chyba jedyny w dorobku zespołu utwór z tak wydatną rolą akordeonu. I ten rytm: niby na trzy, a na... osiem?
Hope Then Strife (1987)
Na płycie „Tallulah” popularni Go-Bees zaczęli przypominać Fleetwood Mac z okresu słynnego albumu „Rumours”. Nie dość, że członkowie zespołu byli wzajemnie zaangażowani w związki (McLennan ze skrzypaczką/oboistką Amandą Brown, Forster z perkusistką Morrison), to jeszcze pisali o tym kapitalne popowe piosenki, jak choćby ta wiedziona hiszpańską gitarą ballada, zamykająca zresztą longplay.
In Your Bright Ray (1997)
Tytułowy utwór z czwartej solowej płyty McLennana to jednocześnie najlepsza jego piosenka w latach dziewięćdziesiątych. W teorii kompozycja jak tysiące innych – akustyczne gitary, proste akordy, zero eksperymentu. Ale słuchamy i myślimy: wow, świetna piosenka. I zastanawiamy się: czemu jedna zwykła piosenka jest zwykła, a inna zwykła piosenka nagle jest niezwykła? Co, używając języka komentatorów sportowych, „robi różnicę”? Chyba znam odpowiedź i podzielę się nią: to właśnie linia podziału między „artystami” a „rzemieślnikami”.
Just A King In Mirrors (1983)
Kategoria: kultowy faworyt fanów. Ten odrzut z „Before Hollywood” to trochę muzyczne post scriptum do opisywanego powyżej „Dusty In Here”.
Love Goes On! (1988)
Kilka lat temu, zapytany o najlepszą jego zdaniem kompozycję partnera, Forster wskazał ten właśnie utwór, uzasadniając to między innymi genialną kombinacją ośmiu różnych akordów otwierających piosenkę. Rzeczywiście, ścieżka rozpoczynająca „16 Lovers Lane” to jeden z zapierających dech w piersiach love songów. Jeśli miałbym wskazać utwór The Go-Betweens, któremu zawdzięczam fascynację tym zespołem, byłby to ten właśnie. I jeszcze anegdota. Wiosną 2005 roku wybierałem się z podekscytowaniem na koncert australijskiej grupy w Berlinie. Pilnie śledziłem setlisty, z rozczarowaniem stwierdzając, że „Love Goes On!” nie występuje na żadnej z dotychczasowych piętnastu, jakie McLennan, Forster i spółka odegrali podczas europejskiej trasy. Gorący majowy wieczór w Columbiaclub zmierzał ku końcowi, gdy Robert zapowiedział ostatnią piosenkę i... chyba nie muszę dopowiadać, co się wydarzyło. W takich momentach łatwo uwierzyć w telepatię.
Magic In Here (2000)
Wyobrażam sobie podenerwowanie fanów The Go-Betweens, gdy na przełomie wieków umieszczali w odtwarzaczach pierwszy od dwunastu lat krążek swojego ulubionego zespołu – „The Friends Of Rachel Worth”. Do dramaturgii tej sytuacji nie do końca pasuje fakt, że usłyszeli po prostu zgrabną, indie-popową piosenkę w średnim tempie.
No Reason To Cry (2005)
Wątki autobiograficzne dwoją się i troją w tekstach McLennana – tym razem poświęca piosenkę swojej ex-partnerce i ex-koleżance z zespołu, Amandzie Brown, z którą rozstał się na początku lat dziewięćdziesiątych. „Been fifteen years since we last spoke” wystarczy, by się wzruszyć.
One Thing Can Hold Us (1982)
Istnieje w dyskografii The Go-Betweens pozycja co najmniej problematyczna i jest nią debiut zespołu, zarejestrowany jeszcze w Australii. „Send Me A Lullaby” – zestaw niezdecydowanych, niezbyt wyrazistych post-punkowych piosenek, które zlewają się w zniechęcającą całość – z pewnością nie zapowiada małego arcydzieła, „Before Hollywood”, jakie zespół wyprodukował niespełna rok później. W zalewie nijakich kompozycji o dziwo wyróżniają się próbki mniej doświadczonego z autorów, McLennana.
Palm Sunday (1986)
W drugim, post-reaktywacyjnym wcieleniu The Go-Betweens nie brakowało niczego poza... jednym. Wielu starych fanów uderzała rezygnacja Forstera i McLennana z oryginalnych, instrumentalnych ornamentów, dyskretnie zdobiących piosenki z albumów „Liberty Belle & The Black Diamond Express” lub „Tallulah”. Na porządku dziennym w nagraniach grupy był udział skrzypiec i oboju, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Nie zdziwiłbym się, gdyby dla kogoś solą słodko-gorzkiego „Palm Sunday” była krótka partia... fagotu z końcowej części utworu.
Quiet Heart (1988)
„Próbowałem ci powiedzieć, ale umiem to powiedzieć tylko gdy jestem sam” – jedno z najbardziej uroczych zdań, jakie mogą paść w piosence o miłości, osnute w romantyczną przeplatankę gitar akustycznych, skrzypiec i sekcji rytmicznej mrugającej okiem w kierunku „With Or Without You” U2.
Right Here (1987)
Jeden z dwóch koronnych argumentów zwolenników teorii, według której The Go-Betweens mogliby być najpopularniejszym zespołem na świecie, gdyby tylko ten świat był nieco lepszy. Faktycznie, mamy tu czarującą, chwytliwą melodię, dowcipny klip i romantyczny tekst, zaśpiewany przez zakochaną w sobie parę Amanda Brown/Grant McLennan. Nic, tylko nucić.
Streets Of Your Town (1988)
McLennan mógł nienawidzić Brisbane, ale to właśnie dla niego – a nie dla jednej ze swoich kochanek – napisał piosenkę, która stała się pierwszym i ostatnim małym hitem The Go-Betweens. Ba, kojarzyć ją mogą nawet słuchacze Programu III Polskiego Radia obecni przy odbiornikach pod koniec lat osiemdziesiątych. Anglosasi o takich utworach mówią „feelgood music”. Nic zatem dziwnego, że – jak głosi obiegowa opinia – BBC emituje „Streets Of Your Town” wyłącznie w słoneczne popołudnia.
That Way (1983)
Nick Cave był cichym bohatem płyty „Before Hollywood”. Nie dość, że przyczynił się do powstania najważniejszego fragmentu albumu (patrz: „Cattle & Cane”), to jeszcze jego postać zainspirowała tekst innego wyróżniającego się nagrania z tej sesji, „That Way”.
Unkind & Unwise (1984)
Liczba autobiograficznych piosenek w dorobku Granta McLennana jest tak duża, że razem zebrane spokojnie wystarczyłyby za solidny życiorys. Tu nasz bohater dopisuje dosłownie kontynuację „Cattle & Cane” – reminiscencję szczęnięcych lat, tym razem oprawioną w modną wówczas, jangle-popową (jak u wczesnego R.E.M.) formę.
Wrong Road (1986)
Ta deszczowa, smyczkowa ballada z wspominanego już „Liberty Belle...” to etatowy zawodnik, gdy przychodzi do wykazywania poetyckiego talentu McLennana. „When the rain hit the roof with the sound of a finished kiss” – esencja jego wrażliwości?
Your Turn My Turn (1981)
Wczesne oblicze The Go-Betweens rzadko kiedy bywało satysfakcjonujące. Tu jednak – w zaśpiewanej przez Forstera kompozycji McLennana – ich uniwersytecka egzaltacja, teatralna maniera i dramatyczny pochód pianina składają się na jedną z pierwszych autentycznie dobrych piosenek grupy.