Charyzmatyczny wokalista Soundgarden - Chris Cornell - i Timbaland niegdyś noszący miano wizjonera hip-hopu (dziś można nazwać go tylko maszynką popowych hitów wzorowanych na hip-hopie) to postaci z dwóch dość odległych światów, w których cieszyli się nieskazitelnymi opiniami. Wspólne nagranie płyty to trafiony zabieg marketingowy, finansowy sukces, ale też - co najważniejsze i najsmutniejsze - muzyczna klapa.
Potencjał obydwu arty stów skrzętnie wykorzystany mógł zaowocować co najmniej solidną, ciekawą płytą mieszającą gatunki. Efekt jest porażający. Zaskakująco słaba i nijaka papka popowo-hiphopowo-rockowa. Najważniejszy i dominujący jest niestety pierwszy człon, bo zarówno hip-hop, jak i rock przybrały na "Scream" formę karykaturalną - radiowy popik od pierwszej do ostatniej minuty, bez pojedynczych przebłysków - to smutne.
Jednak panowie przy nagrywaniu tej mizernej płyty bawili się świetnie, a słuchając ich kolejnych tekstów, można mieć niezły ubaw: "Razem udało nam się stworzyć nowe brzmienie (…) obaj daliśmy z siebie wszystko, łamiąc przy okazji wszystkie bariery i ograniczenia w muzyce". Kpina! "Scream" to muzyczna mielizna. Bez krzty złośliwości można stwierdzić, że to płyta nijaka, nudna, a nawet niewarta uwagi. Chyba że w kategorii "ciekawostka", bądź jako przykład, jakich płyt nie powinno się nagrywać. Może potrafilibyśmy docenić nowatorstwo "Scream", gdybyśmy mieszkali na innej planecie i byli oderwani od rzeczywistości.
Wiadomo, że chodziło o kasę. Niestety, po "Scream" bilans zysków i strat nie równoważy się. Cornell i Mosley zainkasowali spore sumy, ale stracili coś cenniejszego - szacunek, jakim byli darzeni. O ile Timbalandowi pogodzenie się z tym przyjdzie dość łatwo, bo od trzech lat jego fani to wyłącznie nastolatki zakochane we wszystkim, co podają im telewizje muzyczne, to dla charyzmatycznego Cornella będzie to bardzo bolesne.
Na szczęście najlepsza płyta Soundgarden - "Superunknown", wydana piętnaście lat temu, do dziś brzmi świeżo, a pierwsze albumy Missy Elliott wyprodukowane przez Timbalanda wciąż dają tego samego kopa. Ja wolę wrócić do tamtych wybitnych nagrań, niż katować się przeciętniackim "Scream". A Wy?
Tymoteusz Kubik