Na przestrzeni dziesięciu lat i w trakcie pracy nad niezliczoną liczbą projektów jego elektroakustyczne fantasmagorie przybierały różne formy, jednak zestawiając ostatni solowy krążek "Black Sea" z głośnymi poprzednikami "Endless Summer" i "Venice", można odnieść wrażenie, że artysta tym razem odbił od ciepłego brzegu glitch, wpłynął na czarnego przestwór oceanu, by brzmieniowo powoli dryfować w stronę dark ambientu.
Porzucając letnią popową melodyjność, postawił na epickość, rozbudowane, rozciągające się w nieskończoność, pokryte noise'owym szronem kompozycje. Stałe ochłodzenie powietrza i przeniesienie się w subpolarną strefę klimatyczną zapowiada wyraźnie już tytułowy, dziesięciominutowy opener. Komu owa propozycja rejsu po bezkresnym morzu podczas mgły i z odgłosami burzy w tle wydaje się mało atrakcyjna turystycznie, nową płytę Fennesza może sobie podarować. Sporo jednak na tym straci, bowiem na "Black Sea" tylko pozornie mało się dzieje. Większość utworów to samodzielna robota Christiana, natomiast w "The Colour Of Three" wspomagał go australijski kompozytor Anthony Pateras specjalizujący się w grze na pianinie i analogowych syntezatorach, zaś "Glide" to efekt współpracy z Rosy Parlanem, znanym z projektów Parmentier i Thela.
Choć to zdecydowanie najspokojniejsza produkcja Austriaka, wydaje się być najbardziej przemyślaną i dopieszczoną. Wymaga od słuchacza większego skupienia, gdyż gitarowe przestery zostały mocno przytępione i poddane ostrej obróbce elektronicznej. Znajduje się tu jednak więcej zabaw z rozbudowanymi, dopełniającymi się warstwami tła, więc piękno przysłowiowo tkwi w szczegółach. Wśród ośmiu utworów nie sposób wskazać choćby jeden, który z czystym sumieniem można by określić mianem niepotrzebnego wypełniacza. Tu nawet cisza pomiędzy kawałkami wydaje się być integralną częścią albumu – jakby celowo została przez Fennesza umieszczona, by dawać słuchaczowi chwilę zbawiennego wytchnienia przed kolejno nadciągającymi kłębiskami dronowych miazmatów.
"Black Sea" to prawie godzinna podróż za horyzont. Samotna ucieczka od miejskiej duszności i zgiełku. Tym bardziej wydaje się być idealnym lekarstwem na poświątecznego kolędowego kaca.
Natalia Kanabus