Cudze chwalicie, swego nie znacie – to stare, wyświechtane porzekadło przychodzi mi na myśl jako pierwsze przy okazji najnowszego wydawnictwa grupy Plastic. Agnieszka Burcan i Paweł Radziszewski wydali już jeden album w 2006 roku, dostał on kilka nominacji do, co prawda trochę podupadłych, ale ciągle całkiem prestiżowych Fryderyków. Duet występował też na wielu ciekawych, polskich festiwalach muzycznych, a nawet został wybrany przez samą Róisín Murphy do towarzyszenia jej w czasie trasy koncertowej po Polsce. Plastic uczestniczyli też w krajowych eliminacjach do Eurowizji, zajmując bardzo wysokie, trzecie miejsce. Niemniej zdaje się, iż żadne z powyższych nie było w stanie do tej pory bliżej zainteresować wybrednych słuchaczy twórczością warszawskiej formacji i wydaje mi się, że wraz z pojawieniem się ich najnowszej płyty każdy szanujący się koneser rodzimej myśli muzycznej (i nie tylko) powinien natychmiast ten stan rzeczy zmienić.
Nie wypada chyba emanować z okazji premiery krążka "P.O.P." jakimś przesadnym ekstatyzmem, euforią czy szarżować lawiną pochwał, ale trzeba zauważyć i przede wszystkim mocno podkreślać, że drugi album Plastic jest naprawdę wyjątkową płytą na tle współczesnych, rodzimych wydawnictw, reprezentujących nurt czystej muzyki popowej. Warszawski duet w przeciwieństwie do ogromnej większości swoich (często znacznie popularniejszych) kolegów i koleżanek po fachu, drogich producentów z nazwiskiem czy ponoć kreatywnych menadżerów dużych wytwórni, dostrzega, że poza tysiącami, nomen omen, plastikowych, podobnych do siebie gwiazdek r’n’b zza Oceanu, gitarowych nudziarzy czy różnych, dance’owych tworów muzyka pop ma również zdecydowanie bardziej twórcze i fascynujące oblicze. Plastic garściami czerpią z producenckiej twórczości Matthew Herberta, potrafią świetnie wykorzystać patenty klubowych wokalistek pokroju wspominanej już Róisín Murphy, świetnie czują się w butach Jamie’ego Lidella, idealnie wywarzają proporcje soulu, funku, jazzu, elektroniki do swoich stricte popowych piosenek. W tym temacie Agnieszka Burcan i Paweł Radziszewski mogliby edukować tłumy innych, słono sobie licząc za godzinę korepetycji.
Za profesjonalne, pomysłowe podejście warszawskiemu duetowi należy się duży szacunek i uznanie. Plastic mieli do wydania 100 tysięcy złotych wygrane w ubiegłym roku na łódzkiej Venie i wypada cieszyć się, że wiedzieli, jak z sensem te środki wykorzystać. Rozrzutność, w pozytywnym znaczeniu, na ich drugiej płycie słychać. "P.O.P." imponuje nie tylko pomysłowością, ale też świetnym wykonaniem owych pomysłów. Ciężko znaleźć wśród rodzimych wykonawców autorów innego, tak bogatego w kwestii brzmienia i instrumentarium wydawnictwa. Za wizytówkę przepychu w stylu Plastic niech służą doskonałe numery "Never Been Better" i "Out Of My Body" – kompozycje ekstremalnie pozytywne, kolorowe, tętniące życiem w każdym dźwięku.
Niech was nie zmyli okładka "P.O.P." – kandydatka do najgorszej w tej dekadzie, bo w muzyce Plastic nie ma absolutnie żadnych elementów, z którymi mogłaby się ona kojarzyć. Niech was nie zniechęci też, nie wiedzieć czemu wybrany na singla utwór "Lazy Day", kojarzący się raczej z infantylną Australijką Lenką niż prawdziwą zawartością płyty "P.O.P.". Wielkomiejskie "Silly Girls", elektro-popowe "Night Butterfly", przepyszne, soulujące na modłę Lidella "Out Of My Body" są świadectwem nowoczesności, światowości albumu, na którym się znalazły. Jednakże trzeba na koniec przyznać, że w porównaniu do wyczynów MGMT czy Cut Copy, o gwiazdach pokroju Róisín czy Kylie już w ogóle nie wspominając, Plastic nie prezentują się jakoś szczególnie wybitnie. Agnieszka Burcan i Paweł Radziszewski stworzyli krążek, który na naszym podwórku jest wyjątkowy i na razie poza konkurencją, ale w szerszej perspektywie zaś to ciągle propozycja ledwie solidna i bardzo przyzwoita. Uderzając jednak w trochę patriotyczne tony, lepiej doceniać z lekką przesadą polski "P.O.P." niż zagraniczny w wykonaniu raczej jednosezonowych, skądinąd czasem sympatycznych projekcików pokroju La Roux, Alphabeat czy Little Boots.
Kasia Wolanin