Jeszcze większym zaskoczeniem jest fakt, że nagrywają je tak młodzi ludzie. Ale to nic wobec największej niespodzianki dotyczącej debiutu HooDoo Band – ci młodzi ludzie są z Polski.
16 września ub.r. uświetnili swoją obecnością obchody Polskiego Dnia Bluesa. Zagrali trochę standardów, między innymi "Gonna Have A Funky Good Time" Jamesa Browna. Zapis transmitowanego przez "Trójkę" koncertu ze studia im. Agnieszki Osieckiej znalazł się na bonusowym krążku dołączonym do albumu zatytułowanego po prostu "HooDoo Band". Prawdziwych perełek należy szukać jednak na dysku numer jeden, zawierającym autorski – w większości – materiał wrocławskiej formacji.
Jeśli spodziewacie się czystego bluesa, zdziwicie się przy pierwszych dźwiękach. Otwierający "HooDoo Band" kawałek "Fire" ma w sobie zdecydowanie więcej funkowego pulsu niż rhytm’n’bluesa. Bujający numer napędza klawisz Krzyśka Borowicza. "He’s Just A Doggie" to z kolei HooDoo Band w bardziej soulowym wcieleniu, choć gitarowa solówka Bartka Miarki jest już jak najbardziej bluesowa. W pięknym "I Can’t Stand It" muzyka z południa Stanów Zjednoczonych jest już zdecydowanie na pierwszym planie. Niewątpliwą ozdobą promującej krążek piosenki jest gościnny udział Alicji Janosz. Tak jest, tej samej, o której myślicie. Alicja po raz kolejny udowadnia, jak wielki falstart zaliczyła za sprawą nieszczęsnej "Jajecznicy". Głęboki, czarny jak smoła głos, obok którego trudno przejść obojętnie. Oby udało jej się wrócić na dobre. Szkoda takiego potencjału.
Trzy pierwsze utwory wydają się reprezentatywne dla debiutu HooDoo Band. Dalej słyszymy rzeczy utrzymane w podobnym klimacie. Muzycy bawią się bluesem, funkiem i soulem. Tu i ówdzie dodają szczyptę jazzu, tworząc wysmakowaną, pełną klasy mieszankę. Raz kołyszą za sprawą "All I Need", innym razem zachęcają do tupania nóżką ("Green Eyed Monster"). Za sprawą takiego "Let The Party On" można z pełną radością wyjść z domu nawet przy najbardziej depresyjnej pogodzie. Ten numer to potencjał na koncertowy killer.
Trochę szkoda, że udział wokalny Patrycji Łaciny – Miarki ogranicza się głównie do chórków, w których dominują zaśpiewy eksponujące nazwę kapeli ("Green Eyed Monster", "Future Blues"). Szanse wykazania się Patrycja dostaje tak naprawdę jedynie w "Fire" i "Let The Party On". Korzysta z nich na tyle dobrze, że chciałoby się posłuchać jej trochę więcej. Cóż, może na kolejnej płycie...
Maciek Kancerek