Hurt odgrzewa stare numery. Maciek Kurowicki z pomocą rozchwytywanych producentów – Agima Dżeljilji i Marcina Borsa – nagrał z zespołem płytę, na którą składają się głównie przeróbki piosenek z pierwszych płyt Hurtu oraz garstka kowerów. Brzmienie jest zawodowe, miejscami doskwiera przeprodukcja, ale jak na Polskę jest fajnie. Ciepło. "Wakacje i prezenty" to płyta... letnia?
Najbardziej podoba mi się na "Wakacjach..." "Statek kosmiczny miłość", według mojego rozeznania jedyny premierowy numer niebędący kowerem. Doprowadzona do ostateczności słodycz i dobre samopoczucie, beztroska i urok. Ten kawałek jest jak "Marcello" Kobiet, leżące w Sèvres, od dziesięciu lat niedoścignione osiągnięcie polskiego popu. Tamten hit robił karierę, gdy Hurt akurat debiutował – to dobre odniesienie dla "Statku", który i muzycznie, i o dziwo, tekstowo bez kompleksów przegląda się w "Marcello". Oklaski.
Lider Hurtu wreszcie się wyluzował. Nie walczy z systemem na śmierć i życie – i do twarzy mu z tym luzem. Jeśli w "Biegiem na skos" powtarza swój stary tekst, to daje mu nowe tło – przesolony dubowo-reggae'owy podkład sugeruje, że to już tylko zabawa z formą. Elektronika wybucha w tym utworze zaraz po fragmencie, w którym trzeszczący, smyczkowy podkład aż krzyczy: jesteś w starym kinie, drogi słuchaczu! Czy można wyraźniej zamanifestować dystans do swej młodości durnej i chmurnej? Kurowicki zorientował się, że ma 39 lat. Śpiewane z Sidneyem Polakiem "Jesteś mały" wygrywa (ze starą wersją) tanecznym, skocznym bitem, sytuuje się gdzieś między "Biribombą" Blendersów a "There's No Other Way" Blur. Trzeba przyznać, że zaskoczenie na plus. Przesterowany bas, funkowa gitara i energia Polaka budzą delikatne skojarzenia z "Jak żądło" T.Love'u.
Oprócz wyżej wymienionych za dowód tego luzu poczytuję kower Hurtowych "Serków dietetycznych" autorstwa Czesława Mozila – mi się nie podoba, Czesław jak Czesław, tekst koślawy tak jak był, nie moje poczucie humoru. Do tego przedostatni utwór o długiej nazwie, punkowy duet z ryczącym wokalistą Los Pierdols – świetny kawał, boki zrywać, tylko artyści tak długo wykrzykują ten trywialny raczej dowcip, że senność bierze. Dobrze, że te dwie "perełki" i nonsensowna gadka w dodatkowym tracku są na końcu, a nie gdzieś w środku – można wcześniej wyłączyć płytę.
Razi mnie upodobanie pana Maćka do przekrzykujących się chórków ("Makowa panienka", "Całkowita...", kowery Maanamu i T.Love), ale od biedy można to podciągnąć pod prześmiewczy stosunek do punkowych patentów. Inna sprawa to słabość Kurowickiego do cudzej twórczości. Niektóre piosenki wstydziłbym się na miejscu Hurtu podpisywać jako własne. Singlowe "Mechaniczne schody" to zrzyna (innego słowa na to nie ma) z Manu Chao. "Chodzę sobie nienormalny" dość ściśle trzyma się akordów "The Boys Are Back In Town", a o Blur już było. To trochę psuje dobre wrażenie. Na płycie jest sporo zgrabnych aranżacji (wschodnio-dubowe "Nowe numery", których nie zabija nawet Kuba Kawalec, wspomniane "Biegiem na skos", "Makowa" z pojechanym elektronicznym podkładem), jest parę niezłych tekstów, jak "Makowa panienka" ze słowami typu "majcher", "bałałajka" i fajnymi skojarzeniami. Kowery "Song 2" oraz "Lipstick On The Glass" są całkiem sympatyczne (oprócz tych okropnych chórków) i zrobione z kopem, a "Statek kosmiczny miłość" nie wbija w fotel, bo akurat wbija w sufit. Sięgając po dzieło sygnowane Maciek Kurowicki i Hurt (Kukiz i Piersi, Budzy i Trupia Czaszka, Tymon & The Transistors, Banda i Wanda...), byłem jak Kowalska pełen obaw i szykowałem najwymyślniejsze pojazdy. Będę je musiał zachować dla kogoś innego, bo Hurt nie złożył jeszcze broni. Wrocław zawsze poddaje się ostatni?
Jacek Świąder