Gdyby nasz Frycek żył w XXI wieku to pewnie tworzyłby taką właśnie muzykę… "Grand Piano" to już piaty album solowy Włodka Pawlika, podwójna płyta stanowi zapis dwóch nocnych sesji w Studiu S1 Polskiego Radia. "(...) Noc jest porą uwalniającą moje myśli od nerwowych konwulsji dnia codziennego – jest wyciszeniem, kontemplacją, przebudzeniem marzeń… ucieczką od wodospadów pustosłowia (...)”. Tymi słowami autor zaprasza nas w niecodzienną podróż charakteryzowaną przez artystę mianem "spontanicznej improwizacji". Miłośników "Blue Note" rozczarować może fakt, że ciężko tę muzykę uznać za jazzową, bliżej jest jej raczej do atmosfery kompozycji Debussyego czy Czajkowskiego, mocne są na niej odniesienia do romantyzmu i impresjonizmu. Sam Pawlik przyznaje w wywiadach, że nie lubi się ograniczać, a już samo nazywanie czegoś jazzem, mimochodem do tego się jego zdaniem sprowadza.
"Grand Piano" wydaje się wołaniem do wyobraźni odbiorcy, prośbą o przeniesienie się w strefę sacrum, wyłączenie się, całkowite oddanie się wszechogarniającej Muzyce. Dlatego też żaden z dwudziestu pięciu utworów nie otrzymał nazwy, ich autor nie chciał bowiem sugerować drogi do ich odczytu. "Muzyka zaczyna się tam gdzie kończą się słowa" - ta sekwencja Debussyego, przywołana przez Pawlika, jak ulał pasuje do zamiaru artysty pozostawienia słuchacza sam na sam z dźwiękami. Dla mnie "Grand Piano" to polski "The Kőln Koncert" Keitha Jarretta, dawno nie słyszałem tak osobistego nagrania, tak autentycznego. W zeszłym roku Włodkowa suita orkiestrowa "Tykocin" (z Randym Brackerem), teraz "Grand Piano", nie pozwalają przejść obok siebie obojętnie.
Petar Petrovic