Ponad osiem lat minęło od wydania sztandarowej dla polskiej alternatywy, płyty "Uwaga! Jedzie tramwaj" grupy Lenny Valentino. Tyle też fani niezależnego grania musieli czekać na pojawienie się na rodzimej scenie albumu, który będzie można postawić na półce obok krążka legendarnej formacji. Spokojnie. Wagę "Cotton Touch" oceni czas, o specyficzny typ wrażliwości tutaj chodzi.
Tak łatwo ich zignorować – posłuchać jednym uchem pomiędzy przyznawaniem gwiazdek na Rate Your Music, a pisaniem posta, w którym się po raz dwudziesty w ciągu tygodnia "doznaje", tym razem przy post-indie-chill-pop-folk-czymśtam, przypisać łatkę (albo bardziej na czasie – taga na Last.fm) i odłożyć na półkę, pardon, skasować z dysku. Podchodząc w ten sposób do tematu debiutanckiej płyty sopockiego Kyst nie daje się sobie samemu tak naprawdę żadnych szans na poznanie "Cotton Touch". Gdy jednak zrobimy mały research i założymy słuchawki (tak, wyłączając jednocześnie monitor) sprawa nabiera kolorytu. Nagle okaże się, że choć owszem, imiona i nazwiska liderów Kyst – Adama Byczkowskiego i Tobiasza Bilińskiego – może i niewiele nam mówią, to już personalia zaproszonych do współpracy nad "Cotton Touch" gości jak najbardziej tak: Macio Moretti za perkusją, Tomasz Ziętek z Pink Freud i Loco Star na trąbce oraz flugelhornie, znana z Kings of Caramel wiolonczelistka Karolina Rec, wreszcie Maciej Cieślak ze Ścianki nie tylko udzielający się instrumentalnie i wokalnie, ale także odpowiadający za produkcję albumu oraz Marcin Cichy (Skalpel), który zajął się masteringiem. Zniknie ponadto wrażenie, iż "Cotton Touch" to takie pocieszne, akustyczne smęty. Tak, Tobiasz i Adam wypełnili krążek w dużej mierze dźwiękami gitar, ale oprócz nich można usłyszeć tu kilkanaście innych instrumentów, poza tym same kompozycje, aranżacje powinny spowodować taki efekt w głowie odbiorcy, że ten dwa razy zastanowi się nim postawi znak równości pomiędzy Kyst, a dajmy na to, Kings of Convenience.
Główna treść "Cotton Touch" rozgrywa się w gronie szmerów, skrzypnięć, stuknięć, szumu rejestrującej nagranie taśmy i... ciszy. Króluje melancholia, niedopowiedzenie, dziecięce marzenia, letnie roztargnienie, miejscami pojawia się oślepiające promieniami słońce. Ciężko nie zakochać się w takich piosenkach, jak "Complain/Cheer" z tym dziwnym, przypominającym turbo-froterowanie ortalionowej kurtki odgłosem lub w zaczynającym się smutnie, a następnie przechodzącym w instrumentalny galop "Bicycles" z mocno trafiającymi do serca słowami: "I want to / See the town from above / I want to / Fly on my bicycle". Perłą w całym zestawie jest minimalistyczne "Summer Adevnture". W momencie gdy do naszych uszu dobiega łamiący się wokal/słowa "I have whole city in my pocket", obcujemy z czymś wybiegającym daleko poza doświadczenie zmysłowe. Przecinający, aż do końca utworu ciszę prosty zaśpiew mieści w sobie cały żal za dogasającym latem. ". Oczywiście to tylko przykłady - "Cotton Touch" pełne jest momentów budzących do życia wrażliwość słuchacza.
Na swoim debiutanckim longplayu Kyst pięknie nawiązują do klasycznych polskich zespołów ze sceny alternatywnej. Nie ma w tym przypadku – pochodzą z Trójmiasta, kolebki polskiego indie, miejsca, w którym tworzono, gdy jeszcze nikomu nie przychodziło do głowy, że może za tym iść jakaś moda i lans. Nagrywają z czołówką rodzimych artystów i nie mam tu na myśli tylko sesji do "Cotton Touch" (Byczkowski i Biliński wraz z i Michałem Bielą tworzą grupę Small Things). Młodym muzykom już się udało. Czy uda się też odbiorcom?