Roberta Planta spotykałem kilka razy - na festiwalu w Glastonbury, fantastycznym koncercie w londyńskim kościele. Johna Paula Jonesa - raz, podczas wywiadu w pubie w Notting Hill. Prawdziwy angielski dżentelmen z parasolem…
Rzecz jasna, największym przeżyciem był wywiad telewizyjny z Jimmym Page'em z okazji rewelacyjnego filmu "Będzie głośno". Jest w nim scena, kiedy Page bierze do ręki gitarę i zaczyna grać "Kashmir", a Jacka White'a i Edge'a zatyka z wrażenia. Po prostu gapią się z podziwem. Tenże "Kashmir" w wersji unplugged, a raczej unledded - z projektu Page'a i Planta z muzykami z Bliskiego Wschodu - uważam za ich szczytowe osiągnięcie. W niezwykle trudnej sytuacji zmierzenia się z repertuarem Led Zeppelin bez szyldu grupy wyszli nie tylko obronna ręką, ale z nowym, kosmicznym jego odczytaniem. A potem był pamiętny koncert w londyńskiej O2 z młodym Bonhamem na perkusji, który oglądaliśmy w Studio Osieckiej z blu-raya.
A 2 czerwca 2014 roku słuchaliśmy w tym samym miejscu trzech pierwszych płyt grupy w odświeżonych wersjach przygotowanych przez kustosza dorobku zespołu - Page'a.