- Tym utworem oddaję hołd genialnej polskiej poezji ostatnich dwustu lat - deklarował wtedy kompozytor dzieła "Powiało na mnie morze snów... Pieśni zadumy i nostalgii", którego premiera zamknęła obchody 200-setnej rocznicy urodzin Chopina.
No właśnie... Penderecki jako twórca jest bardzo głęboko osadzony w polskich tradycjach narodowych, jednak trudno go akurat nazwać estetycznym spadkobiercą Fryderyka. W młodości - jako autor krzykliwych plakatów dźwięków - dystansował się od chopinowskiej ulotności i liryzmu. Rozbrzmiewająca wszędzie muzyka wybitnego romantyka stanowiła dla zbuntowanego pokolenia awangardzistów naturalny przedmiot kontestacji. Penderecki obciążony był dodatkowo "traumą" - nie tylko chopinowskiego - fortepianu. We znaki dała mu się neurotyczna nauczycielka tego instrumentu, ale też życie w kawalerce z pierwszą żoną - studentką klasy fortepianu.
Nawet romantyczny zwrot Pendereckiego w latach siedemdziesiątych nie zbliżył go do tradycji narodowych. Wojciech Kilar czy Henryk Mikołaj Górecki poczęli wówczas czerpać inspiracje z podhalańskiego folkloru oraz polskiej muzyki dawnej. Pendereckiego pociągała tymczasem wzniosła poetyka niderlandzkiej sztuki sakralnej i niemieckiego baroku, a przede wszystkim metafizyczne pretensje teutońskiego postromantyzmu. - Od zawsze fascynowali mnie raczej kompozytorzy pokroju Beethovena, Schuberta czy Straussa - wspomina wybitny twórca. - Dopiero po latach odkryłem niesłychaną, jak na pierwszą połowę XIX stulecia, harmonikę chopinowską, bez której nie sposób sobie wyobrazić późniejszych dokonań Liszta czy Wagnera.
Niemniej w monumentalnym cyklu "Powiało na mnie morze snów... Pieśni zadumy i nostalgii" próżno szukać dosłownych chopinowskich cytatów czy bezpośrednich nawiązań (poza dwoma akordami ze słynnego "Marsza żałobnego"). Także jubileuszowy kontekst dominuje wyraźnie tylko w trzeciej części cyklu - zatytułowanej "Requiem dla Chopina", a w roli swoistego refrenu wykorzystującej norwidowski "Fortepian Szopena".
Pisana przez 15 miesięcy kompozycja stanowi przede wszystkim osobisty hołd Pendereckiego dla tradycji poezji polskiej. Pierwsze pięć tygodni poświęcił on wertowaniu obszernych prywatnych zbiorów. Zaowocowało to wyjątkowo oryginalnym wyborem - zdominowanym nie przez poezję romantycznych wieszczów, lecz przez mniej i bardziej znane objawienia Młodej Polski oraz przez twórców późniejszych.
- Słowacki zniechęcił mnie swoją koturnowością. Jego poezję trąci dziś myszką, a poza tym nienajlepiej nadaje się do muzycznego opracowania. Wydaje mi się, że nasze ciągłe powroty do romantycznych wieszczów wynikają głównie z sentymentu... - wyznaje otwarcie Penderecki. Jego zachwyt wzbudzili natomiast Bolesław Leśmian, Aleksander Wat oraz - wyklęty w "ultrakatolickiej" ojczyźnie za okultystyczno-satanistyczne fascynacje - Tadeusz Miciński.
- Cieszę się, że w moim utworze pojawiły się teksty naszych wybitnych poetów, z których istnienia wielu Polaków nie zdaje sobie sprawy - wyznaje kompozytor. Z Krzysztofem Pendereckim rozmawiała Anna Skulska.