Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Trójka
Mikołaj Wróblewski 17.03.2011

Historia państwa Tunikowskich

Beata Tunikowska, mama biologiczna Oliwii, Amelii i adopcyjna mama Kornela i Rity.

Myślę, że to jest tak, że w człowieku pomysł o adopcji już jest. Kiedy człowiek jest już spełniony zawodowo, ma czas, żeby pomyśleć o rodzinie i dodatkowo pojawiają się problemy z posiadaniem kolejnych dzieci w sposób biologiczny, to pomysł o adopcji dojrzewa coraz bardziej. Od razu zapytaliśmy najstarszą córę, czy chciałaby, by w naszej rodzinie pojawiło się dziecko, którego jej mama nie urodziła.

Oliwia: Dokładnie tego, jak się zapytali, nie pamiętam. Ale pamiętam, jak tato zadzwonił do szkoły i powiedział mi, że czeka już na mnie brat. Byłam tak zaskoczona, że nie usłyszałam tego, co powiedział, że zaraz ma po mnie przyjechać do szkoły. I tak siedział pół godziny przed szkołą, bo ja nie wiedziałam, że mam zejść na dół.

My dosyć długo czekaliśmy. 16 miesięcy. To była Interwencyjna Placówka Opiekuńcza. Baliśmy się, że się spóźnimy, więc przyjechaliśmy bardzo wcześnie. Za wcześnie. Musieliśmy odczekać swoje, aż przyjedzie pani, która nas wprowadzi. Pierwsze spotkanie? Wzruszenie ogromne. Bo był malutki drobniutki, to była taka miłość od pierwszego wejrzenia. No i wiedzieliśmy, że już jest nasz!

Oliwia: Pamiętam. Jak lalka "baby born", taka malutka, kruchutka, leciutka, jak już go wzięłam, to nie mogłam puścić.

Zabraliśmy Kornela do domu. Bardzo fajnie się rozwijał, był samodzielny, więc stwierdziliśmy, że jest dobry czas, żeby pomyśleć o drugim dziecku. Wtedy już wiedzieliśmy, że są dzieci, które potrzebują rodziców. Dzieci, które znacznie dłużej czekają, ze względów zdrowotnych. Więc pomyśleliśmy, że to jest dla nas możliwość, że chcielibyśmy takiemu dziecku pomóc. Na pierwszym spotkaniu dostaliśmy informację o diagnozie: stwierdzona choroba genetyczna, niedowład jednostronny, ryzyko padaczki. Małogłowie. W ośrodku, że chcemy przyjąć dziecko "większej troski", ale to pojęcie "większej troski" jest niezwykle pojemne. Po tygodniu podjęliśmy decyzję, że chcemy. To był nieprzespany tydzień. Czas poświęcony na modlitwę, na myślenie, na refleksje, na zastanawianie się, szukanie informacji o tej konkretnej chorobie. To był czas bardzo gorący, w zasadzie jak jeden długi dzień

Pojechaliśmy cała rodziną. Najpierw na spotkanie z lekarzami. Dzieci czekały w samochodzie na naszą decyzję. Powiedzieliśmy, że chcemy zobaczyć dziecko, mimo, że usłyszeliśmy te wszystkie informacje, wzięliśmy ją na ręce. Była taka słodka. Kruszyna. Wtuliła mi sie tak w ramiona, że nie byłam w stanie oderwać jej od siebie. Pani pozwoliła, żeby dzieci przyszły ją zobaczyć. Bo decyzja już zapadła. Rita była nasza. I ku naszemu zaskoczeniu fantastycznie się rozwija. Chodzi na rytmikę, na plastykę, gościnnie nawet na balet.

Czy rodzina jest już pełna?

Czekamy. Chcielibyśmy więcej, ale ośrodek jest wstrzemięźliwy. Liczmy na to, że z czasem zmieni zdanie. Bo mamy takie możliwości. Wiadomo, że to nie jest w nieskończoność. Ale wiemy, że przynajmniej jeszcze jedno dziecko miałoby u nas swoje miejsce.

Świadomie zdecydowaliśmy sie na wychowanie dzieci nieurodzonych przeze mnie. Natomiast dziecko ma swoją optykę. Swój punkt widzenia. I ono patrzy przez ten pryzmat, że jestem z mamą, która go nie urodziła. I te pytania zaczynają się pojawiać. Synek ma już 4 lata. Pójdzie do szkoły i będzie się musiał zmierzyć z tym tematem. Ja jestem gotowa, bo bardzo dobrze nas do tego ośrodek przygotował. Dużo na ten temat rozmawialiśmy podczas warsztatów. Jest mi teraz łatwiej, wcześniej podejmuję te rozmowy. A nie jak dzieci będą miały 10 lat. One o tym wiedzą, że mama urodziła nie brzuszkiem a serduszkiem. To jest druga mama. Pierwsza mama gdzieś żyje. Trzeba jej dziękować, za to że dała życie.