Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio24.pl
Bartłomiej Makowski 25.12.2019

45 lat temu miała miejsce premiera filmu "Nie ma róży bez ognia"

Można zadać sobie pytanie – jakie filmy kręciłby Stanisław Bareja be tak silnych wpływów politycznych i oddziaływania cenzury. Czy kiedykolwiek powstałby kultowy film "Nie ma róży bez ognia"? Dokładnie dzisiaj mija 45 lat od premiery tego filmu – 25 grudnia 1974 roku. Film według ocen komunistycznej krytyki był słabym osiągnięciem i zakwalifikowano go do najniższej kategorii artystycznej – określano go jako prymitywny i schlebiający gustom drobnomieszczańskim. Taka klasyfikacja miała jeszcze jeden wymiar – materialny – reżyserowi za taki film przysługiwało znacznie obniżone wynagrodzenie.

Bareja nie patrzył swoich zarobków. Dla niego liczyło się przekazanie pewnych treści widzowi i dobra zabawa przy tym. W filmie, który odniósł ogromny sukces u widzów, wyśmiewa mechanizmy funkcjonowania w komunistycznej rzeczywistości. Forma burleski, tak ulubionej przez reżysera, dodatkowo ośmiesza socjalistyczny dobrobyt, system socjalistycznych wartości społecznych i socjalistyczne zasady porządku, czy raczej przyporządkowania się strukturom władzy. W Polsce tamtych lat nic nie mogło działać normalnie, nic nie pasowało do siebie, a najtrwalszym rozwiązaniem zawsze była prowizorka.

Dwóch scenarzystów tego dzieła – Bareja i Jacek Fedorowicz (odgrywający także jedną z głównych ról) – zadbało dodatkowo  o jeszcze jeden element prześmiewczy -pełen niedorzeczności i absurdalnych skojarzeń purnonsensowy charakter fabuły. Komizm następujących po sobie scen, dowcip „nielogicznych” dialogów, budują swoistą warstwę "idiotycznej" rzeczywistości, z której, jak z zaklętego kręgu, trudno się wyzwolić. Młode małżeństwo intelektualistów (nauczycieli) próbuje uciec od "dokwaterowywanych im przez los" coraz to nowych lokatorów. Jest to o tyle trudne, że każda następna możliwość uzyskania samodzielnego mieszkania niesie ze sobą kolejne trudności i piętrzące się wpadki. Wszystko co nowe rozlatuje się lub nie pasuje do siebie.

W tym filmie nawet tytuł nie pasuje do siebie. Pierwsze zamysły twórcy nie były po myśli cenzorów. O ile roboczy tytuł "Lawina" brzmiał niewinnie, o tyle wytłumaczenie jego już nie. Lawiną miało być to wszystko, co na bohaterów spada – a przyczyna jej tkwiła głęboko w komunistycznych mechanizmach, którymi kierowało się socjalistyczne państwo z jego zasadami i administracją. W fabule pojawia się element spalenia domu i plantacji róż, byleby tylko córka mogła zamieszkać w Warszawie. Stąd tytuł filmu jest kontaminacją dwu przysłów: "nie ma róży bez kolców" i "nie ma dymu bez ognia". Dla komunistycznej krytyki taki właśnie tytuł nic nie znaczył, lub znaczył tyle, że reżyser to jakiś dziwak. Tym sposobem można było wytłumaczyć wiele scen, które były w sumie jawną krytyką rzeczywistości PRL początków lat 70.

Film obejrzało ponad 12 milionów widzów – ponad 3 miliony w kraju i ponad 9 milionów w dystrybucji zagranicznej. Kina pękały w szwach, a widzowie dosłownie pękali ze śmiechu. Tak oto przymus lawirowania przed cenzurą, bawienia się z nią w chowanego, pozwolił autorom filmu na stworzenie jednaj z najśmieszniejszych polskich komedii o dobru socjalistycznego porządku... a tych najśmieszniejszych Bareja miał chyba najwięcej.

PP