Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
migrator migrator 25.05.2010

Czy obecność gen. Błasika w kokpicie miała znaczenie?

W kabinie pilotów prezydenckiego samolotu do ostatnich chwil przebywał ówczesny dowódca Sił Powietrznych, gen. Andrzej Błasik.

W sposób jednoznaczny stwierdzono, że w kabinie pilotów prezydenckiego samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiem, do ostatnich chwil przebywał ówczesny dowódca Sił Powietrznych, gen. Andrzej Błasik. Czy miało to znaczeni na przebieg wydarzeń?

Tomasz Białoszewski publicysta lotniczy powiedział, że w samolotach VIP-owskich załoga przyzwyczajona jest od obecności tych osób, więc nie powinien stresować ich pierwszy kontakt z nimi. - Gdybym był na miejscu pilota, obecność mojego przełożonego, może nie tyle tremowałaby mnie, co wywoływała dodatkowe emocje - powiedział.

Tomasz Białoszewski apeluje o spokój w sprawie poznania jednoznacznych przyczyn katastrofy
Tu-154. Podkreśla, że śledztwa w sprawach wypadków lotniczych trwają bardzo długo, często kilka lat. - Tworzy się olbrzymi wachlarz hipotez, a następnie się je eliminuje, dochodząc tym samym do sedna sprawy - mówi Białoszewski. Jeżeli nawet stwierdza się błąd pilota, bierze się pod uwagę szereg innych okoliczności, które spowodowały, że do tego błędu doszło.

Publicysta podkreśla, że trzeba poczekać na ustalenia komisji, badającej przyczyny katastrofy. Wierzy głęboko, że ta komisja jest w stanie i wyjaśni sprawę drobiazgowo. - Nie dopuszczam do siebie żadnych spekulacji dotyczących czarnych skrzynek. Te skrzynki zostaną zbadane przez Rosjan i na jakimś etapie przekazane stronie polskiej - dodaje.

Jego zdaniem w przypadku tej sprawy stawianie jakichkolwiek alternatywnych hipotez, ma negatywny wpływ na poznanie prawdy.

(łk/ag)

*

  • Paweł Wojewódka: W studiu Tomasz Białoszewski, publicysta lotniczy. Na początku maja w numerze z 8 maja Polski Zbrojnej opublikował pan wspólnie z Markiem Sarjuszem-Wolskim bardzo analityczny tekst dotyczący właśnie katastrofy, wyjaśniający poszczególne ewentualne zdarzenia, które miały miejsce. To jest stan na 8 maja. Sytuacja się dziś zmieniła, bo pan Edmund Klich powiedział dosyć istotne słowa.

    Tomasz Białoszewski: Witam państwa. Tak, istotnie pan Edmund Klich wczoraj wieczorem w jednym z programów telewizyjnych przyznał w sposób jednoznaczny, że w kabinie pilotów, w kokpicie do ostatnich sekund, czyli do końca, jeśli dobrze pamiętam, bo takiego określenia użył, był ówczesny dowódca Sił Powietrznych generał Błasik.

    P.W.: No i tu nasuwa się pytanie: czy obecność pana generała w kabinie pilotów mogła wpłynąć (to jest spekulacja, ja wiem), nie mogła wpłynąć? Jak to jest w praktyce? Pan zajmuje się publicystyką lotniczą. Czy samoloty VIP-owskie, znaczy załogi samolotów VIP-owskich są przyzwyczajone do tego, że te ważne osoby wchodzą do kabiny pilotów?

    T.B.: Załogi samolotów VIP-owskich są przede wszystkim na pewno przyzwyczajone do obcowania z tzw. VIP-ami. To powoduje, że nie stresuje ich być może tak pierwszy kontakt z kimś, kogo, nie wiem, my inni na przykład znamy wyłącznie ze szklanych ekranów, z trybun sejmowych czy jeszcze wyższych gremiów. Więc dla nich są to po prostu goście na pokładzie i traktowani są, powinni być traktowani jednakowo. I myślę, że załogi tych samolotów rządowych wszystkich traktują... traktowali i traktują z należnym im szacunkiem i miejscem, jakie zajmują oni bez względu na hierarchię.

    P.W.: Ale to był dowódca, lotnik, pilot, czyli osoba, która zna się na tym bardzo dobrze czy znała się na tym bardzo dobrze.

    T.B.: Na pewno dla nich jest to osoba szczególna. Ja nie wiem, czy to dobry przykład. Gdyby w tej chwili nagle wszedł tutaj do nas do studia radiowego prezes radia, czy też rozmawialibyśmy równie spokojnie, szczególnie pan, bo ja pewnie tak. Natomiast myślę sobie, że w przypadku, gdybym był na miejscu pilota, pewnie obecność mojego tak wysokiego przełożonego może nie tyle tremowałaby mnie, ale wywołałaby jakieś tam dodatkowe emocje.

    P.W.: Ale to oczywiście są spekulacje z naszej strony dla jasności...

    T.B.: Tak, oczywiście.

    P.W.: Celowo to podkreślam, dlatego że wersje, które ujrzały światło dzienne gdzieś tam z różnych zakamarków, różnych mediów straszą, jest do tej pory dużo. Na jednym z kanałów telewizyjnych swego czasu był emitowany znakomity serial. Nie powiem, jaki kanał telewizyjny, ale o serialu mogę króciutko, o najsłynniejszych katastrofach czy największych katastrofach lotniczych. Ja zwróciłem uwagę na jedną rzecz – że śledztwa dotyczące właśnie tych katastrof, no, to było półtora roku, dwa lata, a nawet pięć lat.

    T.B.: Tak. I jest to rzecz absolutnie normalna, ponieważ te śledztwa mają tak naprawdę służyć jednemu – te śledztwa mają zapobiec perspektywie podobnej sytuacji, gdyby się miała wydarzyć na jakimikolwiek typie statku powietrznego. Zakładając, że to był samolot liniowy, pasażerski, to tym bardziej wyjaśnienie historii danej katastrofy pozwala na tworzenie takiego antidotum nie tylko w psychice pilotów, ale przede wszystkim w ich wiedzy: nie rób tego, ponieważ... I temu tak naprawdę służą śledztwa, a trwają tyle, ponieważ analizuje się tak olbrzymią liczbę hipotez.

    Bo na czym polega śledztwo? Tworzy się najpierw olbrzymi wachlarz hipotez, a potem po kolei jakby się je eliminuje, dochodząc w końcu do sedna. Tym sednem jednak nie zawsze jest jedno, co na przykład ktoś przyzwyczaił się... ja często słyszę na przykład takie określenia: ach, bo pilot popełnił błąd. Otóż nawet jeżeli przyjmiemy hipotetycznie, że pilot popełnia błąd, to na ten błąd, gdybyśmy posłużyli się zimną statystyką, składa się około siedmiu przyczyn. Według takich statystyk, bo wspomniał pan o analizie katastrof lotniczych, Amerykanie przeprowadzili analizę czterystu katastrof lotniczych w nieodległej jednostce czasu, w której się zdarzyły wstecznie, i doszli właśnie do takich wniosków (tutaj znowu odwołam się do tej zimnej statystyki), że w 70% jest to błąd załogi, w 10% na katastrofę wpływa personel naziemny, pozostałe procenty są to warunki inne, typu warunki na przykład pogodowe, inne, które się zdarzyły w czasie lotu...

    P.W.: Czy uszkodzenie mechaniczne chociażby.

    T.B.: Tak, dokładnie. Awaria samolotu mechaniczna, różnie...

    P.W.: Chociażby Las Kabacki i słynna katastrofa w Lesie Kabackim, tam był kłopot z turbiną, czyli z silnikiem.

    T.B.: To była klasyczna historia właśnie, gdzie zawiódł niestety samolot.

    P.W.: No dobrze, a dlaczego tak popędzani są śledczy i popędzane są te osoby, które zajmują się tym śledztwem – i strona rosyjska, i strona polska, i eksperci w Polsce, i te kontrowersje wokół czarnych skrzynek. To rzeczywiście buduje dość taki obraz pewnej niepewności albo że właściwie to coś wiemy, ale nie powiemy.

    T.B.: I z przykrością konstatuję właśnie, że tak się dzieje i że także wielu moich kolegów dziennikarzy tak samo podchodzi do sprawy, jak również niektórzy ludzie być może zbliżeni do komisji, już nie chcę powiedzieć uczestniczący bezpośrednio w pracach międzynarodowej komisji ds. zbadania tej katastrofy, niektórzy tworzą wokół siebie taki nimb tajemniczości, bo to może ich dowartościowuje. Natomiast od siebie wymagam i apeluję tutaj do wszystkich, tak naprawdę do wszystkich o absolutną pokorę w oczekiwaniu na ostateczny werdykt. Wierzę głęboko, że ta komisja jest w stanie i wyjaśni to, jak ktoś użył określenia, przepraszam za kolokwializm, do spodu. Jestem absolutnie o tym przekonany. Nie dopuszczam do siebie żadnych informacji na temat kontrowersji dotyczących czarnych skrzynek. Nie ma kontrowersji, te skrzynki zostaną zbadane przez Rosjan i na jakimś etapie końcowym śledztwa przekazane stronie polskiej. Tak mówi pragmatyka i tak będzie.

    P.W.: Ale tu nasuwa się jedno pytanie: czy warto jest, żeby teraz ukazywały się takie szczątkowe informacje, że ktoś był w kabinie pilotów, kogoś nie było, jakieś głosy są w kabinie inne, w kabinie pilotów. Czy nie należałoby stworzyć na przykład, doprowadzić do takiej sytuacji, w której już wszystko będzie jasne, wszystko będzie oczywiste i wtedy ujawniamy wszystko, tak jak pan powiedział kolokwialnie, do spodu?

    T.B.: Tak byłoby najprościej i gdyby tak było, myślę, że dla tej sprawy byłoby najlepiej, ponieważ różnego rodzaju hipotezy, którymi jesteśmy karmieni z różnych stron i przez różne gremia, przez różne media, wywołują tylko straszliwy chaos informacyjny, który tak naprawdę trudno jest potem ludziom, którzy zajmują się tym zawodowo w jakikolwiek sposób bardzo trudno jest uporządkować.

    P.W.: Ale czy nie ma obawy tutaj, że cała wina spadnie na przykład na pilotów? Bo już takie głosy słychać, że to załoga na przykład źle wytrenowana w prowadzeniu tego samolotu, że nie dotrzymano pewnych procedur i tak dalej, i tak dalej. I znowu szczątkowe informacje. Na pewno pewną informacją jest to, że od którego roku już trenażery są niedostępne dla polskich pilotów?

    T.B.: Od 2007.

    P.W.: A czyja to była decyzja?

    T.B.: Z tego, co pamiętam, minister obrony narodowej... Ja nie wiem, czy to była jego decyzja, natomiast ministrem obrony narodowej był wówczas pan Aleksander Szczygło. Niemniej decyzja ta w mojej opinii wywołała bardzo negatywne skutki bez względu na to, kto ją podjął. Bo ja nie chciałbym tutaj wyrokować, nie mam tej wiedzy do końca. Piloci powinni, ci piloci i z tych samolotów, bezwzględnie powinni utrzymać reżim trenowania na trenażerach znajdujących się w Rosji, a nie – jak to określił jeden z dowódców Sił Powietrznych – trenując na sucho w kabinie samolotu stojącego na stojance. I bardzo krótko powiem, dlaczego. Na trenażerach w Rosji nie trenuje się przy pomocy bardzo skomplikowanych komputerów nawigacyjnych, których zresztą nie ma w tych trenażerach, lotów na długie dystanse, bo zbyt drogo kosztuje godzina takiego treningu. Tam trenuje się przy pomocy elementarnych instrumentów awionicznych, awioniki, podstawowej awioniki, trenuje się ekstremalne sytuacje, takie, które są ewidentnie... które można zadać, i takie, które instruktorzy znają z praktyki, nawet tej nieodległej, bo niestety tym samolotom przydarzały się także w nieodległej przeszłości katastrofy z różnych powodów. I takie elementy są bardzo precyzyjnie trenowane. I na tym polega ten trening. A takie, jak to piloci mówią, latanie na piechotę, kiedy piloci siadają w kabinie...

    P.W.: Na sucho.

    T.B.: ...na sucho, niestety w mojej opinii (można się ze mną nie zgodzić) nic nie daje lub daje bardzo niewiele. To jest na etapie zapoznawania się z samolotem.

    P.W.: Ja sobie myślę tak, że wszyscy powinniśmy przestać opowiadać różne rzeczy na sucho i poczekać na wyniki pracy komisji, żeby nie tworzyć pewnych niedomówień bądź nieprawd. Dziękuję serdecznie za wizytę w studio. Państwa i moim gościem był pan Tomasz Białoszewski.

    T.B.: Dziękuję bardzo.

    (J.M.)