Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
migrator migrator 30.03.2009

„Nie winię do końca Beenhakkera, środowisko jest toksyczne”

Może dziś jest czas, gdzie Beenhakker ani nikt z tamtej strony Europy nie da rady w Polsce działać, bo Polska ciągle w futbolu ma pewną specyfikę.

Jakub Urlich: Przy naszym telefonie Mirosław Drzewiecki, Minister Sportu. Witamy, panie ministrze.

Mirosław Drzewiecki: Witam państwa, dzień dobry.

Jacek Karnowski: Witamy, panie ministrze. Tuż po meczu powiedział pan, prasa cytuje: „Nie mogę się wypowiedzieć na temat spotkania, gdyż siedzę i płaczę”. Czy długo pan płakał, czy już trochę się pan otrząsnął po tej dramatycznej porażce?

M.D.: Jak każdy polski kibic pewnie, moment po meczu był fatalny, no ale piłka jest okrągła, bramki są dwie i miłość kibica jest taka, że po płaczu przychodzi moment, że nadzieja jednak ostatnia umiera. No, może w San Marino lepiej, potem znowu lepiej.

J.K.: Gazety piszą: „Koniec Beenhakkera?” ze znakiem zapytania i donoszą, że jutro na posiedzeniu Zarządu PZPN ma paść wniosek o odwołanie selekcjonera reprezentacji. Czy pańskim zdaniem gdyby tak się stało, to byłoby dobre rozwiązanie?

M.D.: Wie pan, ja bym w ogóle tę sprawę oceniał w dwóch płaszczyznach. Po pierwsze ta sytuacja, jaka dzisiaj istnieje, jest nie do przyjęcia, to znaczy konflikt między Beenhackerem a częścią przynajmniej władz PZPN–u nie służy sprawie dobrej gry polskiej reprezentacji. I po męsku się trzeba zachować. Jeżeli rzeczywiście władze PZPN–u nie mogą pracować wspólnie z Beenhackerem i wszystko robią, żeby udowodnić, że jest po pierwsze słabym trenerem, że jest arogancki, że nie pasuje do Polski, to może tak jest, to wtedy trzeba podjąć decyzję i zmienić trenera, albo zaakceptować Beenhackera do końca kontraktu i wtedy zmusić wszystkich, żeby współpracowali dla polskiej reprezentacji. A nie ma trzeciego wyjścia, bo takie bujanie się od ściany do ściany nic nie daje i później są takie efekty właśnie jak w Belfaście.

J.K.: Panie ministrze, ale coś się jednak stało w ostatnich tygodniach, to nie jest tak... znaczy jeszcze jakiś czas temu miałby pan zapewne... przyznałbym panu rację, ale dziś po kilku wywiadach Leo Beenhakkera, po podjęciu współpracy z Feyernoordem, po takim tonie zgorzknienia ze strony trenera, utraty wiary w sens tej pracy, zastanawiam się, czy nie stało się coś z Leo Beenhakkerem, czy on jakoś nie zmęczył się, nie stracił właśnie poczucia sensu tego, co robi?

M.D.: Mam pytanie: a czy (...)? Jak ma się sześćdziesiąt kilka lat, sukcesy na koncie i przyjeżdża się do kraju europejskiego, a nie do Afryki i się okazuje, że skomunikować się ciężko z ludźmi, no to można w pewnym momencie zwątpić i się zastanowić się, czy Polska to naprawdę jest członek Unii Europejskiej, czy nie. W związku z tym ja uważam, że tak się przesiliło, że warto podejmować decyzje męskie, twarde i szybkie.

J.K.: Czyli pan za całą sytuację winiłby działaczy PZPN–u, którzy na tyle uprzykrzyli życie Leo Beenhakkerowi, że on ma po prostu dość i coś się w nim przełamało.

M.D.: Nie mam wątpliwości, że Beenhakker ze swoim uśmiechem, z takim dowcipem sprzed, powiedzmy, półtora roku to był inny człowiek i dzisiaj. Jak oglądałem go podczas meczu Polska–Irlandia, to miałem wrażenie, że on będąc przy linii bocznej na boisku, wiedział, że jeżeli to się źle skończy, to już wiedział, co go spotka.

J.K.: Ale presja towarzyszy pracy trenerów na całym świecie. Żaden z nas, zarówno pan jak i ja nie pracujemy w idealnych, optymalnych warunkach, zawsze coś doskwiera – albo jest za mało pieniędzy, albo przełożeni nie tacy. No, tego typu wytłumaczenia mają swoje granice.

M.D.: No dobrze, ale ja pytam: czy my jesteśmy tak naprawdę zwyczajnym krajem? Jeżeli ja wczoraj słyszę w różnych audycjach, w TVN–ie pytają, dlaczego Polska nie jedzie na G–20? A dlaczego Polska jest 21., a nie 20.? Dlaczego Polska nie jedzie na finały na przykład, gdzie się kwalifikuje 16–tka, jak miała 19. miejsce? Dlatego, no.

J.K.: Ale Leo Beenhacker opisuje polską prasę na przykład jako szczególnie zdziczałą, zupełnie bez reguł, w której wypisuje się kompletne bzdury. No, moje doświadczenie z krajów zachodnich jest takie, że ta nasza prasa jest chwilami wręcz dużo bardziej łagodna niż...

M.D.: Uważam, że polska prasa w standardach nie odstaje od prasy takiej brukowej zachodniej, to prawda, natomiast wydaje mi się, że to jest kwestia tego, że jak nie ma nici porozumienia i nie ma wsparcia, to można zwątpić. Ale ja nie winię Beenhakkera do końca. Chodzi mi o to, że być może dzisiaj jest czas, gdzie nawet Beenhakker ani nikt inny z tamtej strony Europy nie da rady w Polsce działać, bo Polska w dalszym ciągu w piłce nożnej ma pewną specyfikę.

J.K.: To znaczy? Środowisko.

M.D.: To znaczy, że środowisko jest lekko toksyczne, no.

J.K.: Czy jest sens czekać w związku z tym, dawać jeszcze jakiś czas Leo Beenhakkerowi? Już pomijam przyczyny, ale co do opisu zgadzamy się – nie jest dobrze, no, w takiej atmosferze trudno jest wszystkim: i kibicom, i trenerowi, no i pewnie działacze też jakoś tam się z tym źle czują.

M.D.: Jak ja bym ten projekt prowadził, to bym się najpierw zastanowił, jaka jest sytuacja, jakie ryzyka następne tygodnie, miesiące nam towarzyszą i czy to można wyprowadzić na prostą, żeby to znowu dobrze działało, ta maszyna. Jeżelibym doszedł do wniosku, że nie ma takiej drogi, żeby była jakaś wspólnota działań, to bym oczywiście podjął decyzję nawet z konsekwencjami finansowymi i rozwiązał tę współpracę. Natomiast jeżeli istnieje możliwość potrząśnięcia wszystkimi wokół Beenhakkera i Beenhakkerem i jakby dorośli mężczyźni powiedzieli: dobrze, ma pan jeszcze półtora roku, bo kontrakt, i wszystko zrobimy, żeby pan miał dobre warunki pracy i żeby Polska weszła, to wtedy też można spróbować, tylko musi być uczciwa odpowiedzialność ludzi, którzy tak naprawdę się cieszyli, że Polska przegrała, no.

J.K.: I pytanie: czy Leo Beenhakker znajdzie w sobie jeszcze tyle energii, żeby znów podjąć to wyzwanie, by rozpocząć wszystko od nowa w pewien sposób? No bo on jest zmęczony, w jakiejś mierze wypalony, to widać gołym okiem po prostu.

M.D.: Ma pan w stu procentach rację, bo to tak jest. I jest pytanie też do samego Beenhakkera, żeby już nie złośliwie się odcinał niektórym działaczom i niektórym trenerom, tylko prosta odpowiedź na pytanie zasadnicze: czy on jeszcze ogień znajdzie w sobie, żeby się poświęcić tym chłopakom? Bo ja wierzę w to, że on kocha piłkę nożną i drużynę, którą prowadzi, zawsze się z nią identyfikuje. Ale czy ta moc jest wystarczająca?

J.K.: Ale też...

M.D.: Dlaczego w Belfaście – zagrali ci sami chłopcy co z Czechami – grali tak fatalnie?

J.K.: Panie ministrze, jest też pytanie o polskich piłkarzy. To są przecież zawodowcy, dostają całkiem duże pieniądze, dla przeciętnego Kowalskiego w ogóle często niewyobrażalne. No i ja tak sobie myślę, że nawet jeżeli trener ma gorszy czas, nie ma motywacji, no to jest, nie wiem, grupa starszych zawodników, grupa tych, na których postawił, którym powinno zależeć na sukcesie. Aż wreszcie ci, którzy chcą jechać do RPA, chcą się tam wypromować, chcą grać w lepszych klubach. Tymczasem wszystko to takie nieprofesjonalne, takie amatorskie, takie, no, bez jakiejś zdolności ogarnięcia tej rzeczywistości na boisku po prostu.

M.D.: To prawda, ja o tym od razu po meczu mówiłem, że dziwię się, bo przecież są to zawodowcy dobrze opłacani, a zachowują się jak amatorzy. Tylko z drugiej strony cecha w ogóle gier zespołowych i wyników polega na tym, że drużyna musi stanowić monolit, oni muszą (...) razem chcieć, mieć plan wspólny, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Nawet w słabszym meczu tak powinno być. A jak nie ma atmosfery, to tak wszyscy każdy sobie, tak? No jak można było tak grać, że... do Michała Żewłakowa mam pretensję i żal, pierwsza (...) w historii w reprezentacji, ale zagrał na boisku, które było klepiskiem do bramkarza i ta piłka mogła skoczyć, z 30 metrów jeszcze bardzo mocno zagrał do niego. No, wypadek przy pracy z jednej strony, a z drugiej strony żadnej myśli tam nie było.

J.K.: No, też jest taki problem, ze ta porażka nastąpiła w Belfaście. Tam wielu Polaków pracuje, nie oszukujmy się, najczęściej pracują na dość niskich stanowiskach, to są prace fizyczne, no i przyjeżdża reprezentacja Polski, oni kupują bilety po 200 funtów na czarnym rynku, chcą mieć chwilę radości, a w zamian otrzymują kompromitację, błazenadę, naprawdę mogą się czuć upokorzeni.

M.D.: Mogą się czuć i do tego jeszcze kibice, pseudokibice się dołożyli. Przykro mi, szkoda mi tych Polaków, dlatego że oni mieli taką nadzieję, że tam Polacy przyjadą i pokażą, że Polacy to jest... no, wszystko można mówić, ale to dobrzy gracze i pokazali coś w Irlandii. A tak to – to, co zresztą skomentowałem – wstyd mi za ten mecz, dlatego że on taki w różnych płaszczyznach marny po prostu.

J.K.: Panie ministrze, czy to było pożegnanie z Afryką, pożegnanie z marzeniami o udziale w kolejnych mistrzostwach świata?

M.D.: Nie, nie, ja namawiam wszystkich, zresztą kibiców nie trzeba namawiać, (...) wynika, że wszystko jest możliwe w dalszym ciągu. Nie można tracić nadziei, bo być może taki wstrząs bardzo poważny z bardzo słabą Irlandią Północną spowoduje, że ci nasi chłopcy – zawodowcy, bo zakładamy, że są zawodowcami – otrząsną się i dojdą do wniosku, że nawet jak jest konflikt trener–PZPR, no to trzeba grać, no bo po to się jest piłkarzem, no.

J.K.: Panie ministrze, jeszcze na koniec krótko – jak przygotowania do mistrzostw Europy w roku 2012 na Ukrainie? No bo w Polsce wiemy – Stadion Narodowy szybciej niż według planów, tu chyba nie ma jakichś wielkich powodów do niepokoju, przynajmniej jeżeli chodzi o stadiony. Na pewno można się martwić o Ukrainę, bo tam kryzys gospodarczy szczególnie boleśnie daje się we znaki, to jest kraj chyba najbardziej poszkodowany, no może obok Węgier, w Europie.

M.D.: To prawda, ale to jest kraj, który jest poza Unią Europejską, w związku z tym jeszcze mu dodatkowo trudno. Natomiast je wierzę w to, że jednak to się uda przynajmniej w wymiarze częściowym. Życzę Ukraińcom, trzymam kciuki, żeby był symetryczny podział, ale dosyć szybko się dowiemy, bo w maju będą przynajmniej pierwsze decyzje, które określą, jaka skala będzie podziału.

J.K.: Czas leci, UEFA nie podjęła decyzji o odebraniu Ukraińcom mistrzostw Europy, czy także Polakom. Czy można już mówić o takiej wielomiesięcznej epopei pod tytułem: czy stracimy Euro? Czy to już rzeczywiście jest za nami? Czy już nie będzie powrotu do tego tematu?

M.D.: Nie, ja prywatnie powiem, że uważam, że takich zagrożeń z polskiej strony nie ma. Natomiast znając życie i to, co można zrobić czasami inspirując w mediach różne wypowiedzi albo cytaty, to wszystko jest możliwe. I będzie nam to towarzyszyło jeszcze przez następne dwa lata. W Portugalii na rok przed mistrzostwami straszyli, że zabiorą, prawda? Tak że ja nie wierzę w to, żeby w polskich warunkach, gdzie tyle emocji jest i pozytywnej, jeżeli chodzi o Euro 2012, ale również takiej marnej emocji, takiej ludzkiej zawiści albo takiego ośmieszania Polski, bo Polacy czasami mam wrażenie, że się świetnie czują, jak powiedzą, że w Polsce się nic nie uda.

J.K.: Panie ministrze, a wierzy pan, że będzie autostrada z Berlina do Warszawy gotowa na mistrzostwa?

M.D.: Ta autostrada będzie, bo (...) to jest (...), który padł ofiarą kryzysu, pierwszej fazy kryzysu i firmy, które przystąpiły do przetargu, przeszły do II etapu, nie otrzymały tak naprawdę od banków finansowania, bo strach padł na banki przede wszystkim. Trzeba było zmienić formułę finansowania i dzisiaj to będzie budowany ten odcinek (...) km z budżetu państwa, później refundowany w tej części przez pieniądze unijne.

J.K.: Panie ministrze, bardzo...

M.D.: Trzeba działać, no.

J.K.: Bardzo panu dziękuję. Przepraszamy słuchaczy za nie najlepszą jakość połączenia. Dziękuję, panie ministrze, za tę rozmowę.

M.D.: Dziękuję.

(J.M.)