Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
Luiza Łuniewska 01.04.2011

Niemcy zabiegają o polskich pracowników

Andrzej Sadowski (wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha): Polacy pracujący zagranicą transferują do kraju więcej gotówki niż warte są inwestycje zagraniczne w Polsce.
Andrzej Sadowski w studio JedynkiAndrzej Sadowski w studio Jedynkifot: Andrzej Żak/PR

Z danych NBP wynika, że Polacy pracujący zagranicą przekazali 4 mld 200 mln euro do kraju. - Ta kwota jest zaniżona - mówi Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum in. Adama Smitha. - Znacznie więcej rodacy mogą przewozić w tzw. skarpecie. Zwłaszcza, że świeżo w pamięci mają jeszcze niedawne perturbacje z polskim fiskusem.

W rzeczywistości, zdaniem Sadowskiego, kwota może być dwu, trzykrotnie wyższa, czyli większa niż wartość wszystkich inwestycji zagranicznych w Polsce, o które tak zabiegamy.

Poza granicami kraju, według jego szacunków, pracują już nie setki tysięcy, ale miliony naszych rodaków. Polacy są tam tak cenionymi pracownikami, że ponoć coraz częściej Czesi i Słowacy podszywają się pod polskość, by dostać lepszą posadę. Jednocześnie rośnie liczba Polaków, którzy otrzymali zagranicą kredyty hipoteczne, posyłają dzieci do tamtejszych szkół i już raczej nie wrócą. - A te transfery euro od nich będą z biegiem lat coraz mniejsze - mówi Sadowski.

Uważa, ze najgorsze, co Polskę spotkało, to fakt, że ci ludzie pracują dla innych gospodarek, wzmacniają je, a nie naszą. Opowiada, że Niemcy przyjeżdżają już do polskich licealistów i zachęcają uczniów, żeby brali stypendia w niemieckich szkołach, aby w przyszłości zasilili tamtejszą gospodarkę. - Skoro młodzi po studiach nie maja szans na pracę w Polsce, to możliwe, że pierwsze kroki skierują za zachodnią granicę. Na tym rynku jest zapotrzebowanie na ludzi, którzy w ogóle chcą pracować - tłumaczy.

Jednak gość "Sygnałów dnia" nie spodziewa się kolejnej wielkiej fali migracji zarobkowej w związku z otwarciem niemieckiego rynku pracy, bo już wcześniej Polacy omijali to ograniczenie rejestrując działalność gospodarczą. - W berlińskim magistracie są specjalne okienka, z urzędnikami mówiącymi po polsku, którzy załatwiają wszystkie formalności w kilkanaście minut - mówi.

Rozmawiał Krzysztof Grzesiowski.

(lu)

Aby wysłuchać całej rozmowy, wystarczy wybrać "Andrzej Sadowski" w boksie "Posłuchaj" w ramce po prawej stronie. Tam również nagranie wideo rozmowy.

"Sygnały Dnia" można słuchać w dni powszednie od godz. 6:00.

Sygnały Dnia" na antenie TVP HD codziennie (oprócz niedziel) dwukrotnie: o godz. 7.15 i o 8.15.

Przebieg rozmów można też śledzić na naszej stronie. Wystarczy kliknąć boks Sygnały Dnia Transmisja wideo w prawym, górnym rogu strony.

*****

Krzysztof Grzesiowski: Z danych przekazanych przez Narodowy Bank Polski wynika, że w ubiegłym roku Polacy pracujący za granicą przekazali 4 miliardy 200 milionów euro. Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha, jest naszym gościem. Dzień dobry, witamy w Sygnałach.

Andrzej Sadowski: Witam.

K.G.: Kwota duża...

A.S.: Ale nie cała...

K.G.: Ale nie cała, no właśnie.

A.S.: ...bo trzeba uwzględnić, że Polacy o wiele więcej, i to kilkakrotnie więcej, mogą przewozić w tzw. skarpetkach do kraju, zwłaszcza że ciągle jest obawa, czy pieniądze, które zarabiają za granicą, nie będą opodatkowane w Polsce. Mieliśmy kilka lat temu sytuację z amnestią i całym tym zamieszaniem, co jest legalnie zarabianymi i opodatkowywanymi pieniędzmi naszych obywateli w takich krajach, jak Wielka Brytania, stąd ta wartość jest ewidentnie niepełna.

K.G.: Czyli ta informacja z NBP o 4 miliardach 200 milionach euro powinna być powiększona o mniej więcej, jak pan sądzi?

A.S.: Dwa–trzy razy, co pokazuje, że skala tego, co Polacy wypracowują za granicą jest... czy raczej dostarczają do kraju, jest porównywalna, a nawet większa, ze wszystkim inwestycjami zagranicznymi w Polsce, o które tak rząd zabiega i do których tak dopłaca miliony czy setki milionów euro.

K.G.: Z innej strony podejdźmy do sprawy. Ilu Polaków pracuje za granicą? Czy ktoś to policzył?

A.S.: Próbowano to liczyć, są bardzo rozbieżne szacunki, stąd obecnie Główny Urząd Statystyczny ma nadzieję, że przy Spisie Powszechnym uda się wychwycić rzeczywistą liczbę Polaków, która jest za granicą i która tam przebywa i pracuje. Ale to wartości mogą iść nie w setki tysięcy Polaków, tylko raczej w miliony, które już pracują w Unii Europejskiej i które, jak widać, nie zamierzają szybko powrócić do kraju.

K.G.: No i teraz zbliża się ten moment bardzo istotny dla tych osób, które chcą pracować za granicą, jeśli oczywiście taką decyzję podejmą, z geograficznego punktu widzenia najbliżej, czyli otwarty rynek niemiecki.

A.S.: Skoro dzisiaj zwłaszcza młodzi ludzie nie mają szansy na pracę w Polsce po studiach, to nic dziwnego, że być może pierwsze kroki skierują właśnie za zachodnią granicę i będą chcieli tam zdobyć pierwszą pracę. A to jest o tyle łatwe, że faktycznie na rynku niemieckim tak jak na innych rynkach europejskich pracy potrzeba ludzi, którzy chcą w ogóle pracować. Polacy, trzeba zauważyć, po 2004 roku ratowali wiele branż w upadających czy zamykanych już branżach Europy Zachodniej, bo nie było komu pracować, a Polacy odmienili tę tendencję i dzięki temu dzisiaj jeszcze wiele tych przemysłów spokojnie działa. Polacy są uważani za najlepszych pracowników w Unii Europejskiej, stąd nic dziwnego, że czeka się na nich z otwartymi rękami i nastąpił dosyć nieoczekiwany proces, że inne nacje z Europy Wschodniej, jak Czesi czy Słowacy, podszywają się pod Polaków, żeby dostać pracę, bo czasami praca jest zastrzeżona, że przyjmiemy tylko Polaka do pracy.

Wiesław Molak: Ale niektórzy twierdzą, że to też trudny rynek, bo trzeba dobrze znać język niemiecki, bo to jest gwarancja zatrudnienia.

A.S.: Niekoniecznie. Jak się okazuje, nawet dla takich zawodów, jak np. operator dźwigu w magazynie, ta znajomość niemieckiego sprowadzana jest dosłownie do bardzo wąskiego słownictwa i ten język nie jest potrzebny, żeby zdobyć zatrudnienie, a tych np. też fachowców w Niemczech brakuje. Czyli mamy tu do czynienia z sytuacją, w której już nie tyle samych pracowników będzie brakować, bo dzisiaj dziekani czy przedstawiciele innych szkół niższego rzędu nie tylko z Niemiec, ale i z Europy przyjeżdżają do Polski, aby zachęcać już uczniów w liceach do tego, aby brali stypendia w tamtych szkołach po to tylko, żeby przytrzymać tych ludzi do pracy w swoich gospodarkach. Tak że mamy do czynienia z o wiele głębszą penetracją niż tylko otworzenie granic i zachęcenie naszych obywateli do pracy w Niemczech czy pozostałych krajach starej Unii.

K.G.: No właśnie, niemieckie izby przedsiębiorców proponują takie warunki dla uczniów, którzy kończą gimnazjum, choćby i chcieliby się kształcić w jakimś zawodzie, że nie ma takiej możliwości, żeby w kraju, czyli w Polsce, ktoś zaoferował warunki mniej więcej równoważne. No wiadomo, że jeśli będą chcieli pojechać, no to pojadą, bo tam są większe pieniądze, są lepsze warunki do nauki, zakwaterowanie, nauka języka.

A.S.: Dokładnie, są takie warunki, ale trzeba pamiętać też o tym, co było w Polsce w 89 roku. Nie mieliśmy żadnych takich warunków, a mimo to to niemieccy przedsiębiorcy masowo przyjeżdżali do Polski, aby tutaj zakładać firmy, bo w Polsce było znacznie coś więcej niż tylko dobre stypendia dla uczniów, mianowicie w Polsce w 1989 roku, kiedy byliśmy krajem cudu gospodarczego, była wolność gospodarcza. Mieliśmy sytuację odwróconą, że to nie Polacy wyjeżdżali za granicę, tylko Polacy z całego świata przyjeżdżali do kraju i tutaj zakładali firmy i tutaj prowadzili różnego rodzaju przedsięwzięcia i nie sami Polacy, bo bardzo duża ilość obywateli właśnie starej Europy zakładała w Polsce biznesy. Dzisiaj ten proces się odwrócił, bo w Polsce niestety, tak jak zauważyliśmy przed chwilą, i gorsze są stypendia albo w ogóle ich nie ma, i są gorsze warunki do aktywności jakiejkolwiek.

K.G.: To teraz rozważmy dwa scenariusze Polaka pracującego za granicą, któremu się powiodło, któremu się udało. Po pierwsze może te zarobione za granicą pieniądze przywieźć do Polski i tu zainwestować, otworzyć jakieś przedsięwzięcie, wszystko jedno, no ale z drugiej strony może tam zostać i tam płacić podatki, tam żyć, tam działać.

A.S.: I tu akurat jest już statystyka w miarę precyzyjna, bo rośnie liczba Polaków, którzy po pierwsze otrzymali kredyty hipoteczne na Zachodzie, czyli jak widać, nie będą wracać w najbliższej perspektywie do Polski, po drugie posyłają swoje dzieci też do lokalnych szkół. I generalnie mamy do czynienia już z emigracją, która nie będzie wracała. Stąd, nawet gdyby przysyłali tutaj pieniądze do kraju, to mamy sytuację taką, jaką chociażby obserwujemy w takich krajach, jak Kuba, gdzie migracja kubańska utrzymuje część swoich rodzin na Kubie i to pozwala tym różnym właśnie na miejscu znajdującym się na wyspie lepiej żyć, ale specjalnie z tych przesyłanych pieniędzy rozwoju nie ma. Stąd to nie jest kwestia samych kwot, które przywożą Polacy, bo o wiele więcej wypracowują dla innych krajów starej Europy pod względem wzrostu gospodarczego i wartości, które tam zostają na miejscu, niż przesyłają do Polski. Tak że to..

K.G.: Decydując się na pozostanie tam i pracę tam, no to te transfery pieniędzy do Polski są siłą rzeczy mniejsze, bo trzeba tam żyć, utrzymać się.

A.S.: Będą mniejsze i ja bym nie przywiązywał wagi, znaczy najgorsze to, co Polskę spotkało, to to, że ci ludzie pracują na bogactwo i powodzenie innych społeczeństw, innych krajów, a nie własnej ojczyzny, która nie była w stanie dać im właściwych warunków do rozwoju.

W.M.: Ale dziś w Przeglądzie Prasy cytowaliśmy dziennik Gazetę Prawną, że emigranci wspomogą fiskusa i pomogą naszemu budżetowi. Po pierwsze dlatego, że wyjazd do pracy bez emigracji i większość zarobionych pieniędzy nasi rodacy wydadzą w kraju, a po drugie – że na polski rynek może wpłynąć prawie 1,5 miliarda złotych z tytułu nadpłaconych tam, w Niemczech, w Anglii, podatków.

A.S.: No tak, ale tak jak w Wielkiej Brytanii się pokuszono, ile Polacy tam tworzą tej wartości dodanej, to ta wartość dodana jest wielokrotnie większa niż te wszystkie podatki, które czy zapłacą w Polsce, czy w Wielkiej Brytanii i zostawią takie czy inne pieniądze. Pamiętajmy, że... tak jak tu właśnie przed chwilą mówiliśmy, że te środki się za chwilę mogą skończyć tak jak środki z Unii Europejskiej. Natomiast to, co byłoby trwałe, to ich obecność i aktywność w polskiej gospodarce, tak jak Niemcy czy inne nacje zabiegają o Polaków, którzy by byli tam na trwale w gospodarce, a nie tylko przyjeżdżali i wydawali pieniądze czy przez moment pozarabiali.

K.G.: Pierwsza szóstka krajów, w których pracujemy najchętniej i najczęściej my, Polacy, to: Wielka Brytania, Irlandia, Niemcy, Włochy, Hiszpania, Francja. Rozumiem, że po 1 maja, kiedy rynek niemiecki będzie otwarty, to się zmieni i prawdopodobnie Niemcy będą na pierwszym miejscu.

A.S.: Niekoniecznie, bo już Polacy w Niemczech są, zwłaszcza że udało się...

K.G.: Czyli nie należy spodziewać się jakiejś dużej fali po 1 maja.

A.S.: Znaczy już znikną jakiekolwiek, można powiedzieć, ograniczenia, natomiast te ograniczenia, które były, one też były neutralizowane przez to, że Polacy rejestrowali działalność gospodarczą na terenie Niemiec i tym samym omijano kwestię pozwoleń na pracę, tak że nasza aktywność na terenie Niemiec już wcześniej, i przed 2004 i po 2004, była bardzo duża. To polscy przedsiębiorcy kolonizowali właśnie Niemcy po 2004, kiedy można było się tam udawać, bardzo dużo firm polskich powstawało dosłownie z dnia na dzień. Zresztą dziś można zarejestrować działalność gospodarczą w magistracie w Berlinie, bo urzędnicy mówią po polsku i obsługują właśnie... są okienka wydzielone dla Polaków, gdzie w ciągu kilkunastu minut taką działalność gospodarczą można zarejestrować, a nie tak jak w Polsce, że przez jedno okienko rejestruje się to tygodniami. Tak że tu, jak widać, mamy do czynienia dzisiaj z konkurencją w Unii Europejskiej obywatela, obywatela, który chciałby pracować. I Polska konkurencją u własnych obywateli przegrywa na rzecz innych krajów Unii Europejskiej.

A.S.: Dziękujemy za rozmowę. Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha, był gościem Sygnałów Dnia.

A.S.: Dziękuję.

(J.M.)