Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
Łukasz Kłosowski 07.07.2010

Są nowe informacje w sprawie katastrofy tupolewa

Z czarnych skrzynek odczytano wcześniej nieczytelne głosy. Drzwi do kabiny pilotów były w trakcie podróży często otwierane. - Świadczy to o tym, że śledztwo posuwa się do przodu - powiedział w Jedynce Tomasz Białoszewski, publicysta lotniczy.

- Nie dziwię się, że polscy eksperci odczytali więcej niż rosyjscy, ponieważ mieli więcej czasu oraz nie było bariery językowej - dodaje.

Białoszewski uważa za naturalne, że Polacy pracują na kopii nagrań. - Do momentu zakończenia śledztwa przez międzynarodową komisję lotniczą wszelkie materiały pozostają na terenie państwa, gdzie wydarzyła się katastrofa – mówi. Jego zdaniem Polska kopia nie mogła być zmanipulowana, ponieważ w trakcie wstępnych prac międzynarodowej komisji był polski przedstawiciel, który „patrzył jej na ręce”.


Pojawiły się również głosy dotycząca różnić w odległości jednej z radiolatarni. Znajduje się ona dalej niż w dokumentacji lotniska. W prasie pisano również, że załoga prezydenckiego samolotu oraz załoga lądującego wcześniej Jaka, otrzymały informację, że mogą zejść na wysokość 50 metrów (opisywane przypadki mogły wpłynąć na przebieg lotu).

- Przyjmuję te informacje – mówi Białoszewski. – Ale na takie tematy możemy długo dywagować – dodaje. - Dopóki śledczy do końca nie odczytają czarnych skrzynek i nie zsynchronizują skrzynki głosowej ze skrzynką parametrów lotu, nie można powiedzieć więcej – mówi Tomasz Białoszewski.

W śledztwie brana jest też pod uwagę możliwość wygenerowania sztucznej mgły.

Eksperci mają zakończyć prace na przełomie września i października.

(łk)

Przemysław Szubartowicz: Witam naszego gościa: Tomasz Białoszewski, publicysta lotniczy.

Tomasz Białoszewski: Witam pana, witam państwa.

P.S.: I będziemy rozmawiać o katastrofie prezydenckiego samolotu, a właściwie o śledztwie, jakie się toczy wokół tej katastrofy, ponieważ kampania wyborcza ucichła, wszystko stało się politycznie jasne i wróciły tematy, które w czasie tej kampanii były w zasadzie nieobecne albo obecne szczątkowo, a w każdym razie nie było nowych informacji. A jedna z tych informacji mówi, że eksperci odczytali z czarnych skrzynek, które mają, trochę więcej informacji niż dotychczas znaliśmy, to znaczy tam, gdzie były wypowiedzi nieczytelne pilotów i innych osób, okazały się, że są czytelne. Poza tym informacja pojawiła się taka, że drzwi do kabiny praktycznie były przez cały czas otwierane i wchodziły tam osoby postronne. To jest taka nieoficjalna informacja, no ale to o czymś świadczy znowu.

T.B.: To świadczy przede wszystkim o tym, że śledztwo posuwa się do przodu i to jest dobra wiadomość. Oczywiście łakniemy, szczególnie my, ludzie zajmujący się czy bliżej interesujący się tą problematyką, łakniemy oczywiście każdych takich informacji. Dobrze by było, gdyby wszystkie były sprawdzone, no ale na to już jakby mamy mniejszy wpływ.

Wracając jednak do meritum – wcale nie dziwię się, że polscy eksperci odczytali znacznie więcej od ekspertów rosyjskich. Po pierwsze mieli na to znacznie więcej czasu, bo od opublikowania stenogramów jednakowoż minęło już sporo dni, po drugie – nie istnieje bariera językowa, a po trzecie i chyba co najważniejsze, jeśli potrzebują takiego narzędzia, to dysponują... mogą w każdej chwili dysponować głosowym materiałem porównawczym i to na pewno znakomicie ułatwia im pracę.

P.S.: Ale kwestia jeszcze jest też taka, że eksperci pracują na kopii nagrania, a nie oryginale, bo taka jest informacja istotna. No i mają zakończyć te prace na przełomie września i października. I tak naprawdę w obliczu między innymi tych informacji zastanawiam się, czy to śledztwo doprowadzi do takiego końca, że konkluzja będzie dla wszystkich do przyjęcia. Czy rzeczywiście uda się tę katastrofę wyjaśnić?

T.B.: To, że eksperci pracują na kopii, jest naturalne do momentu całkowitego zakończenia śledztwa przez międzynarodową komisję lotniczą. Wszelkie materiały, wszelkie przyrządy czy... wszystko, co bada, co jest przedmiotem badania, także tego empirycznego, werbalnego komisji pozostaje w rękach komisji i na terenie państwa, na którym wydarzyła się katastrofa. Więc to jest jakby rzecz naturalna. To, że to jest kopia, to też jest więc wytłumaczalne.

Natomiast nie wyobrażam sobie, bo słyszałem taki głos, że kopia mogłaby zostać w jakikolwiek zmanipulowana, a nie wyobrażam sobie z takiej oto przyczyny, że po pierwsze od początku wszelkich działań wyjaśniających w międzynarodowej komisji funkcjonował polski przedstawiciel, który, mówiąc wprost, patrzył na ręce zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą, a przecież skierowaliśmy tam znakomitych specjalistów, badaczom rosyjskim. W związku z powyższym nie wyobrażam sobie, żeby do naszych rąk trafiła kopia, która została w jakikolwiek sposób zmanipulowana.

I jeszcze jednej rzeczy sobie nie wyobrażam – ponieważ te materiały kiedyś w końcu trafią do Polski, czy pan redaktor, państwo wyobrażają sobie megaskandal, który by wybuchł, gdyby nagle okazało się, że kopia odstępuje w jakikolwiek sposób od oryginału?

P.S.: No tak, oczywiście. Tych głosów w zastanawianiu się nad katastrofą smoleńską jest tak dużo i tak różnych, że trudno tutaj o jakąś precyzję i właśnie próbę podsumowania, która dałaby nam szansę już dzisiaj odpowiedzieć na pytania. No tak, ale gdyby kopia była inna, chociaż takie sugestie, jak pan zauważył, rzeczywiście w prasie się, pewnej prasie, w niektórych gazetach pojawiają, no, wszyscy szukają odpowiedzi.

I między innymi jest kolejna informacja, Rzeczpospolita napisała, że członek załogi Jaka-40, czyli tego samolotu, który lądował godzinę wcześniej przed prezydenckim samolotem, uważa, że dokumenty z lotniska, tego lotniska w Smoleńsku, nie zgadzały się z rzeczywistością i że według jego relacji, relacji tego pilota, jedna z radiolatarni była umieszczona dalej niż oznaczono to w dokumentacji, no i ta różnica miała wynosić 650 metrów. Czy to jest informacja znacząca, czy znowu jest to jedynie kolejna jakaś taka hipoteza, przypuszczenie, że mogło tak być, czy to mogło wpłynąć na katastrofę?

T.B.: Po pierwsze dziwi mnie trochę fakt, że mówi o tym nie żaden z pilotów Jaka, bo to jest technik pokładowy, którego jakby wiedza jest myślę, że bardziej szczątkowa, jeśli nie powiedzieć ograniczona w stosunku do wiedzy pilotów tegoż samolotu. Chcę przypomnieć, że mimo wszystko ten samolot (mówię o Jaku oczywiście w tym momencie) wylądował bez specjalnych przeszkód i mówił o tym właśnie jego pierwszy pilot, pan Wolsztyn.

Natomiast wracając do pańskiego pytania, czy ta różnica w odległości, jeśli ona jest taka faktycznie, mogłaby wpłynąć znacząco na przebieg lądowania, a tym samym na zaistnienie katastrofy. W mojej opinii nie. Piloci podlegają tutaj podstawowym trzem kanonom – są to ograniczenia samolotu, ograniczenia lotniska i ograniczenia pilotów. I te trzy wartości oscylujące wokół 120 metrów wysokości nad poziomem progu pasa były i są kanonem nieprzekraczalnym. Skoro je przekroczyli, to znaczy, że zaistniało coś, co nie powinno było zaistnieć. Jeśli te radiolatarnie nawet są nieco rozrzucone w stosunku do podanych wartości, w co nie bardzo mi się chce wierzyć, bo nagle po paru latach, a przepraszam za taki wtręt, ale rozmawiałem z pilotami, który wielokrotnie lądowali tym samolotem na tym lotnisku, i nigdy nie zaistniała nawet taka przesłanka. Więc zastanawiam się po prostu, czy ona naprawdę zaistniała teraz, czy przez wszystkie lata nikt o tym nie wiedział. One zawsze stały, tak jak podawali Rosjanie w swoich dokumentach – z jednej strony podejścia do pasa w odległości 4,1 km, w drugim 6,1.

P.S.: No a ta informacja, jeszcze następna informacja, która do nas dociera, że załoga tegoż samego Jaka-40, który lądował właśnie na lotnisku w Smoleńsku dostała identyczne polecenie jak piloci Tu-154, czyli że wieża kontrolna tamta powiedziała, że można zejść na wysokość 50 metrów? Czyli, że oba samoloty miały takie samo polecenie. To też mogło znowu wpłynąć na przebieg tego tragicznego lotu.

T.B.: Ja przede wszystkim nie nazwałbym tego poleceniem. To mogła być informacja...

P.S.: Lub zgodą, bo to, rozumiem, tak mogło wyglądać, zgoda.

T.B.: Mogło teoretycznie tak wyglądać, natomiast nie ma na ten temat żadnego śladu poza tym jednostkowym stwierdzeniem przez technika pokładowego, który skądinąd lata, jak wiemy, na Jaku-40 nawet bez słuchawek, bo słuchawki mają tylko piloci. Więc troszkę mnie to dziwi. Niemniej ja przyjmuję, że taka okoliczność mogła zaistnieć i dziwi mnie tylko, że zupełnie milczy na ten temat polska prokuratura i polscy śledczy. Natomiast chcę powiedzieć jedno – że nawet gdyby piloci wykonali takie zalecenie, sam nie wiem, jak to określić, to i tak nie rozmawialibyśmy dzisiaj na ten temat.

P.S.: No tak, tylko to jest oczywiście pytanie w takim razie: co się stało? Jeżeli zejście do pewnego pułapu mogło spowodować, no, tę pomyłkę, gdzie jest ziemia, gdzie jest pas, czy lecimy dobrze, no to są te kluczowe pytania.

T.B.: Tak, i na te kluczowe pytania oczywiście możemy długo dywagować, natomiast dopóki śledczy nie odczytają do końca tak zwanych czarnych skrzynek i nie zsynchronizują skrzynki głosowej ze skrzynką parametrów lotu i będziemy wiedzieli wtedy, jak zachowywał się samolot, gdzie był, co robił, w jakim był położeniu, pod jakim kątem podchodził do ziemi, z jaką prędkością opadania i tak dalej, i tak dalej, czyli ze wszystkimi parametrami, które nie tylko dla fachowców mogą być wiele mówiące, to wtedy możemy powiedzieć nieco więcej. Natomiast dzisiaj byłyby to tylko dywagacje i na pańskie pytanie „dlaczego?” ja jeszcze dziś nie odpowiem.

P.S.: Czyli nie ma odpowiedzi na pytanie „dlaczego?”. Ale jeszcze ostatnia kwestia, ostatnia sprawa. Pan powiedział, że prokuratorzy nie wszystko ujawniają, nie o wszystkim informują, rzeczywiście, ale potwierdzają taką informację, że prokuratorzy wojskowi zwrócili się do Departamentu Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych, no, o to, żeby sprawdzić czy potwierdzić pewne fakty. No i między innymi proszą o sprawdzenie, czy istnieją naukowe i techniczne możliwości wygenerowania sztucznej mgły. To jest, no, potwierdzone przez prokuraturę, czyli że prokuratura zwraca się z pytaniem, czy to jest możliwe. To znaczy, że badane są wszystkie możliwe hipotezy? Jak to jest?

T.B.: Nie znałem tej informacji, natomiast muszę panu powiedzieć, że nawet jeśli ona dla kogokolwiek zabrzmiałaby nieprawdopodobnie, wywołując uśmiech, to dla mnie. I bardzo się z tego cieszę, mimo iż trudno by mi było uwierzyć w sytuację wytworzenia. Hipotetycznie wszystko możemy brać pod uwagę i bardzo się cieszę, że prokuratura tak szalenie wielowątkowo podchodzi do tego śledztwa, bo to jest pewną gwarancją, że gdzieś w finale, nie wiem, czy to będzie za miesiąc, za rok czy – jak trwają niektóre badania – za lat kilka, a przypomnę, że badania mają służyć nie tylko wyjaśnieniu katastrofy, ale przede wszystkim prewencji, żeby coś takiego nigdy więcej się nie powtórzyło, a wzbogacenie tego o działania prokuratorskie, wzbogacenia działalności ekspertów lotniczych, stricte lotniczych mają służyć temu, żeby jeszcze odpowiedzieć na pytanie dodatkowo: czy ktoś zawinił, czy nie? Więc ja się tylko cieszę, że zmierzają one tak głęboko analitycznie mam nadzieję do pozytywnego finału poinformowania nas wszystkich, jak było naprawdę.

P.S.: Bardzo dziękuję. Tomasz Białoszewski, publicysta lotniczy.

T.B.: Dziękuję bardzo.

(J.M.)