Kobiety walczą o gwarancję zatrudnienia na czas nieokreślony w firmie, która wygrała przetarg na budowę szpitala. Spółka, co prawda, zaproponowała im współpracę, ale jedynie na dwa lata.
"Czy Wy wiecie, że salowe są na świecie?!" - skandują strajkujące kobiety.
- Żądamy miejsca pracy w szpitalu, żeby nas traktowano jak trzeba. Nikt z nami nie rozmawiał. My chcemy, żeby było tak, jak do tej pory, czyli praca na czas nieokreślony - tłumaczą rozgoryczone salowe.
Protest wspierają mieszkańcy Dąbrowy. - Ludziom się dzieje krzywda, panie są poszkodowane i władza powinna zrobić wszystko, żeby im pomóc - stwierdził mężczyzna obecny pod Urzędem Miasta.
Władza na razie milczy. - Chciałyśmy rozmawiać z prezesem tej firmy albo z prezydentem, który miał dwa kroki do nas, ale nie raczył do nas wyjść - denerwują się salowe. Dodają, że strajk nie jest próbą nacisku, ale wołaniem o pomoc.
Dyrektor Szpitala Specjalistycznego w Dąbrowie Górniczej Zbigniew Grzynowicz uważa, że strajkujące kobiety znalazły się w beznadziejnej sytuacji.
- Nie mogą nadal pracować na swoich stanowiskach dlatego, że ich dotychczasowy pracodawca przestaje świadczyć usługi dla dąbrowskiego szpitala, a z firmą, która te usługi będzie wykonywać nie chciały zawrzeć umowy - tłumaczy dyrektor.
Grzynowicz stwierdził, że "możliwości mediacyjne władz Dąbrowy Górniczej zostały wyczerpane". Jego zdaniem kontynuowaniem rozmów powinny zająć się związki zawodowe, które wywołały ten protest, doprowadziły do jego eskalacji i beznadziejnego finału.
Innego zdania są salowe, które bronią związku i twierdzą, że gdyby nie NSZZ Solidarność, to już dawno nie pracowałyby w szpitalu.
(mb)