Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
Marlena Borawska 06.10.2010

Niewiele brakowało do szczęśliwego lądowania TU-154

Według rosyjskiego majora wystarczyła informacja o wysokości lotu, a nie doszłoby do tej tragedii.
Niewiele brakowało do szczęśliwego lądowania TU-154wikipedia

Mimo iż od katastrofy prezydenckiego samolotu TU- 154 minęło pół roku wciąż nie wiemy dlaczego do niej doszło. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Międzypaństwowy Komitet Lotniczy.

Prywatne śledztwo prowadzi także emerytowany major lotnictwa Aleksander Koronczik.

Na miejscu katastrofy rozmawiał z nim Grzegorz Ślubowski. Major opowiadał o szczegółach katastrofy. Jak mówił pierwsze uderzenie samolotu w drzewo nie było groźne.

- Widać jeszcze tę brzozę. To nie był najgorszy moment, bo takie uderzenie jest jak ukąszenie komara. Dla tego typu samolotu to nic nieznaczące wydarzenia, jakbyś się ręką o trawę uderzył - tłumaczył Koronczik.

Do dużo silniejszego uderzenia doszło kilkanaście metrów dalej.

- Widać tam ogromną brzozę, która oderwała lewe skrzydło samolotu - opowiadał rosyjski major.

W tym momencie załoga straciła kontrolę nad samolotem.

- Pilot miał trzy, cztery sekundy na myślenie, ale nic już nie mógł zrobić, bo była straszna mgła - stwierdził major i dodał, że ten lot mógł uratować tylko cud.

Badając przyczyny katastrofy wciąż powraca pytanie o to dlaczego prezydencki samolot znalazł się tak nisko kilometr od pasa startowego. Zdaniem majora, byłego pilota - polski TU-154 zboczył z kursu, ponieważ dowódca załogi myślał, że jest nad pasem startowym.

- Meldunek nawigatora " 10 metrów" oznacza, że pilot ma wyrównywać lot. Problem polega na tym, że pilotowi nikt wcześniej nie powiedział, że znajduje się tak daleko od pasa startowego - wyjaśnia major Koronczik i dodaje, że informację na temat wysokości lotu pilotowi powinien przekazać nawigator, drugi pilot i wieża kontroli lotów, czyli obsługa naziemna.

Jak twierdzi Koronczik wszystkie regulacje i rosyjskie i międzynarodowe zakładają, że jeśli lotnisko przyjmuje samolot, to właśnie obsługa naziemna bierze na siebie odpowiedzialność za jego lądowanie.

Zdaniem rosyjskiego majora dowódcy samolotu niewiele brakowało do szczęśliwego lądowania.

- Jemu brakowało jednej podpowiedzi, że odległość do pasa startowego wynosi kilometr. Jeśli by mu ktoś to powiedział, to do tragedii by nie doszło. On się zniżał po mistrzowsku - stwierdził major Aleksander Koronczik.

(mb)

Grzegorz Ślubowski: Jesteśmy na miejscu niedaleko lotniska Siewiernyj, tu jest właśnie ten moment, kiedy rozpoczęła się katastrofa rządowego samolotu Tu-154, tak?

Mjr Aleksander Koronczik: Tak, pierwsze uderzenie w drzewo nastąpiło dokładnie tutaj. Widać jeszcze tę brzozę. To był jeszcze nie najgorszy moment, bo takie uderzenie jest jak ukąszenie komara, dla samolotu tego typu to nic nieznaczące wydarzenia. Jakbyś się ręką o trawę uderzył, nic więcej. Najbardziej straszne zdarzenie miało miejsce kilkanaście metrów dalej. Widać tam ogromną brzozę, która oderwała lewe skrzydło samolotu. Od tego momentu nad samolotem załoga straciła całkowicie kontrolę. Musiałby się zdarzyć cud, gdyby ten lot dało się uratować, gdyby ktoś przeżył. Ale tego cudu nie dał na Bóg. Pilot miał na myślenie 3-4 sekundy, ale praktycznie nic już nie mógł zrobić. Była taka mgła, że nawet tych tutaj garaży nie było widać. Po prostu białe mleko.

G.S.: Główne pytanie jest takie: dlaczego ten samolot w tym miejscu znalazł się tak nisko? Dlaczego on znalazł się tak nisko? Tutaj przed nami jest gwałtowny spadek, parów.

A.K.: My zadajemy ciągle to pytanie: jak to się stało, że ten samolot znalazł się właśnie tutaj? Dlaczego znalazł się tak nisko kilometr od pasa startowego? Dlaczego tak zboczył z kursu? Ja jestem sam pilotem i mogę to wyjaśnić. Uważam, że dowódca załogi, już będąc w tym miejscu, myślał, że jest nad pasem startowym, bo meldunek nawigatora „10 metrów” to początek wyrównywania lotu. Problem polega na tym, dlaczego pilotowi nikt wcześniej nie powiedział, że znajduje się tak daleko od pasa startowego? Dlaczego nie było prowadzonej najprostszej czynności, czyli kontroli wysokości? Tutaj, gdzie się znajdujemy, wysokość powinna wynosić 50, 60 metrów, dokładnie tyle albo wyżej.

G.S.: Przepraszam, a kto miał mu to powiedzieć? Wieża?

A.K.: Oczywiście pilota o wysokości lotu powinien poinformować nawigator, drugi pilot i wieża kontroli lotów. Przede wszystkim obsługa naziemna. Wszystkie regulacje i rosyjskie, i międzynarodowe zakładają, że jeśli lotnisko przyjmuje samolot, to obsługa naziemna bierze na siebie odpowiedzialność. To oczywiście nie znosi odpowiedzialności załogi. Ważne jest to, że w tym locie widać wyraźnie, że dowódcy naprawdę niewiele było trzeba. Jemu brakowało jednej podpowiedzi – że odległość do pasa startowego wynosi kilometr. Jeśliby mu to ktoś powiedział, to do tragedii by nie doszło. On się zniżał po mistrzowsku, ale widzicie, tam, gdzie widać reflektory, to droga na pas startowy, a my jesteśmy od tego miejsca 100-110 metrów na lewo. I jeszcze jest kilometr do pasa startowego. Gdyby ktoś mu podpowiedział, to do tej tragedii by nie doszło.

G.S.: Taki duży spór jest w tej chwili, czy to jest lotnisko wojskowe, czy to jest lotnisko cywilne.

A.K.: Bez różnicy. W lotnictwie nie ma takich pojęć, a jeżeli nawet są, to nie mają znaczenia. Jeśli wydano zgodę na przyjęcie samolotu, to niezależnie od tego, jakie to było lotnisko, nawet jeśli to prywatne lotnisko, wszyscy ponoszą odpowiedzialność. Niezależnie od właściciela za bezpieczeństwo lotu i dostarczanie informacji odpowiedzialność ponosi służba lotniska. Ja nie wiem, jak się wtedy zachowywali kontrolerzy lotów, co robili. Do opinii publicznej nie dotarła nawet jedna potwierdzona informacja o tym, co się działo na wieży kontrolnej. Jestem jednak pewny, że dowódca tego lotu był pozostawiony całkowicie sam sobie, tak jakby mu mówili: chcesz, ląduj, nie chcesz, nie ląduj.

(J.M.)