Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
Andrzej Gralewski 27.03.2014

Katastrofa Boeinga 777. Wielka lotnicza zagadka doczeka się rozwiązania?

Ekspert lotniczy Krzysztof Moczulski uważa, że w XXI wieku nie można pozwolić sobie na to, żeby zostawić niewyjaśnioną zagadkę katastrofy malezyjskiego Boeinga 777. W radiowej Jedynce zastanawia się, co mogło być przyczyną katastrofy.
Samolot malezyjskich linii lotniczych, a w tle Ił 76 należący do Chin na lotnisku w Perth w Australii, skąd operują maszyny uczestniczące w poszukiwaniu szczątek zaginionego Boeinga 777Samolot malezyjskich linii lotniczych, a w tle Ił 76 należący do Chin na lotnisku w Perth w Australii, skąd operują maszyny uczestniczące w poszukiwaniu szczątek zaginionego Boeinga 777PAP/EPA/GREG WOOD

Samolot linii Malaysia Airlines zaginął 19 dni temu. Na jego pokładzie znajdowało się 239 osób. W czwartek pojawiły się kolejne informacje o domniemanych szczątkach zaginionego boeinga. Na obszarze poszukiwań w południowej części Oceanu Indyjskiego sfotografowały je tym razem tajlandzkie satelity. Przedmioty te zlokalizowano w odległości 2700 kilometrów od miasta Perth w Australii, czyli w pobliżu obszaru, gdzie już teraz trwają poszukiwania.
Nikt nie wie, dlaczego samolot znalazł się w tej okolicy, która jest daleko na południe od Malezji, chociaż planowo miał lecieć z Kuala Lumpur do Pekinu, który jest położony na północ.

- To jest kluczowe pytanie, na które będą musieli odpowiedzieć śledczy, kiedy zostanie odnaleziona czarna skrzynka - mówi Krzysztof Moczulski. Problem w tym, że rejestrator rozmów rejestruje tylko ostatnią godzinę rozmów w kabinie pilotów. Więc pewnie nigdy nie dowiemy się, co się działo w kabinie, kiedy wyłączone zostały transpondery i przekaźnik stanu technicznego, a także zmieniony kurs. Zdaniem eksperta, każdą hipotezę można obalić przytaczając rozsądny argument. Np. taką, że samolot zmienił kurs, bo chciał wrócić na lotnisko, ale z niewyjaśnionych przyczyn poleciał nad oceanem, a kiedy skończyło mu się paliwo, spadł do wody.

Zaginiony malezyjski samolot >>> Serwis specjalny
Ekspert obala też hipotezę przedstawioną przez jedną z gazet, która napisała, że boeing wzniósł się na wysokość 14 kilometrów, na której samoloty pasażerskie nie latają, nastąpiła w nim dekompresja, wszyscy na pokładzie stracili przytomność, a maszyna lotem ślizgowym jak szybowiec poleciała tam, gdzie się rozbiła. Gość magazynu "Z kraju i ze świata" zapewnia, że samoloty pasażerskie latają na wysokości 14 km i nic się nie dzieje. Ten poziom użytkują m.in. odrzutowce biznesowe. Jednak Boeing 777 pełen pasażerów i paliwa nie mógł wejść na ten pułap. Nie jest też możliwa nagła dekompresja. Tylko w kabinie pilotów jest przycisk, którym można dokonać dekompresji, czyli wyrównania ciśnienia wewnętrznego z zewnętrznym.
Krzysztof Moczulski wyjaśnia, że czarne skrzynki działają przez minimum 30 dni po katastrofie. Ale w miejscu domniemanej katastrofy dno oceanu jest bardzo słabo zbadane, a poza tym jest ono wulkaniczne, a więc powierzchnia dna jest bardzo pofałdowana i nierówna. - Niemniej sądzę, że w przypadku tego lotu i w przypadku nagromadzenia tylu zagadek i pytań bez odpowiedzi determinacja, aby wydobyć czarne skrzynki będzie naprawdę bardzo duża - mówi ekspert. Jego zdaniem, w XXI wieku nie można pozwolić sobie, aby zostawić zaginięcie samolotu z 239 osobami na pokładzie bez odpowiedzi i poznania przyczyn katastrofy.
Rozmawiał Krzysztof Grzesiowski.
(ag, pg)