Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
Petar Petrovic 18.01.2011

Sprzątanie po raporcie Anodiny

Tomasz Białoszewski (publicysta): To co dzisiaj zaprezentował Jerzy Miller można uznać za odpowiedź na raport MAK-u.
Sprzątanie po raporcie Anodiny(fot. PAP/EPA/SERGEI CHIRIKOV)

Jego zdaniem gdyby komisja MAK-u dokonała autolustracji zasad i metodyki działania własnych kontrolerów, to dzisiejszy ładunek emocjonalny po stronie polskiej mógłby być trochę mniejszy.

W rozmowie z Zuzanną Dąbrowską przyznał, że kontrolerzy działali pod dużą presją i nie byli gotowi do przyjęcia tego samolotu. To było rosyjskie lotnisko wojskowe i to kontrolerzy podejmowali decyzję o lądowaniu samolotu.

- Kontrolerzy zdawali sobie sprawę z tego, że to jest bardzo ważny lot, wiedzieli o tym, że na pokładzie tego samolotu znajduje się polski prezydent. Dlatego też nie chcieli wziąć na siebie odpowiedzialność za podejmowanie tak ważnych decyzji – zaznaczył "Popołudniu z Jedynką".

Tomasz Białoszewski zauważył, że wieża i samolot, lądując w takich warunkach, musi perfekcyjnie ze sobą współpracować, a w tym przypadku nie miało to miejsca.

(pp)

Aby wysłuchać całej rozmowy, wystarczy kliknąć "Sprzątanie po raporcie Anodiny" w boksie "Posłuchaj" w ramce po prawej stronie.

*****

Zuzanna Dąbrowska: Moim gościem jest red. Tomasz Białoszewski, publicysta, współautor książki Ostatni lot. Witam pana.

Tomasz Białoszewski: Witam panią, witam państwa.

Z.D.: Skończyła się przed paroma chwilami konferencja tzw. komisji Millera, komisji Jerzego Millera, ministra spraw wewnętrznych i administracji. To miała być odpowiedź na to, co pokazał MAK w zeszłym tygodniu? Czy była to odpowiedź na to, co powiedział Międzypaństwowy Komitet?

T.B.: Myślę, że tak w sporym zakresie, dlatego że dość konsekwentnie prelegenci ze strony komisji, sam pan minister Miller punktowali jakby ze swojego punktu widzenia to, czego MAK w sposób formalny nie dopowiedział, zachował jakby... przemilczał krótko mówiąc, także w sferze poważnych spraw dotyczących tzw. pomocy prawnej, czyli nie odpowiadając na różne pytania, które kierowała do niego w tzw. międzyczasie komisja Millera.

Z.D.: Ci, którzy dziś się wypowiadali, bardzo mocno oceniali zachowania kontrolerów i tych osób, które były w wieży, i tych, z którymi, tak jak oficer operacyjny, osoby obecne w wieży się konsultowały. Można powiedzieć, że była to nie tylko prezentacja zapisu, ale jednak może w sposób nie wprost postawienie pewnych tez, tez o błędach.

T.B.: Tak, były to tezy, a nawet powiedziałbym wprost: oceny. Jeśli nie przekazane tak w stu procentach, to w dużym stopniu i chyba byliśmy tego świadkami, zgodzi się pani, zgodzą się państwo, że był w tym także spory ładunek emocjonalny. I trudno się temu dziwić, bowiem sądzę, że gdyby komisja MAK-u była uprzejma wykonać coś w rodzaju autolustracji własnej sfery, czyli zasad i działań, metodyki działania własnych kontrolerów, tego wszystkiego, co się działo na wieży, czy tak jednocześnie przy na przykład analizie profilu psychologicznego kapitana Protasiuka, jaki dokonała, to myślę, że dzisiaj ten ładunek emocjonalny mógłby być trochę mniejszy.

Z.D.: Podsumujmy więc te oceny czy tezy, kawałki tego roztrzaskanego lustra, które chcielibyśmy zobaczyć wreszcie w całości, czyli chcielibyśmy się dowiedzieć, jak było, co było przyczyną, komisja polska stwierdziła dzisiaj, że kontrolerzy działali pod dużą presją i nie byli gotowi do przyjęcia tego samolotu. Tymczasem – też co zostało bardzo mocno pokazane – jeden z samolotów, samolot rosyjski Ił został nieprzyjęty i na to kontrolerzy byli przygotowani, było to dla nich oczywiste. Czy tu jest jakaś sprzeczność? Oni nie chcieli po prostu podejmować decyzji wobec polskiego samolotu?

T.B.: Pozornie jest, ale tak naprawdę nie ma, dlatego że w myśl lotniczego prawa rosyjskiego, jeśli lotnisko jest wojskowe, kontrolerzy wojskowi i podchodzi do lądowania w warunkach trudnych, bo o takich możemy w tym momencie tylko dywagujemy, rosyjski samolot wojskowy, kontroler ma prawo uznając, że warunki są poniżej minimalnych do bezpiecznego lądowania, mówiąc nieco kolokwialnie wygonić go po prostu na drugi krąg być może z hipotezą, że za moment zatoczy, zrobi czterozakrętowy obszerny manewr, to pogoda się na tyle poprawi czy widzialność skośna z kokpitu, że zobaczy pas i będzie mógł wylądować, albo wygonić go wprost – i jeszcze raz użyję tego samego określenia – na lotnisko zapasowe. Ponieważ ciągle nie do końca, ja myślę i wtedy też nie do końca był dookreślony dla kontrolerów status polskiego samolotu, to oni w zasadzie traktowali go jako samolot cywilny, choć z drugiej strony ja myślę, że tu jeszcze co innego zagrało. Oni absolutnie... Ja to kiedyś pozwoliłem sobie powiedzieć także na państwa antenie, oni mieli z tyłu głowy, że to jest bardzo ważny polski lot, że na pokładzie tego samolotu jest polski prezydent i okoliczności, które sprowadzają tam polską delegację, są również szalenie istotne, co więcej, również na styku zaszłości historycznych. Ja myślę, że oni to wszystko wiedzieli i to powodowało, że gdzieś tam były te dywagacje, chęć jakby odepchnięcia od siebie odpowiedzialności. (...)

Z.D.: Ale czy to jest dobry sposób? Kiedy ja chcę być w porządku wobec kogoś czy czegoś, co mnie być może przerasta, wtedy to wszystko, co mam do powiedzenia, mówię, żeby właśnie czuć się bezpiecznie, że to, co ja uważam, powiedziałam i nie ma zagrożenia. Dziwi mnie to, że w tak sytuacji jasnej, kiedy oni sami się dziwią na przykład pogodą, jak można mówić, że jest 800 metrów? Przecież jest... właściwie nawet nie ma dwustu, prawda, czy ten, kto wydaje te komunikaty, oszalał czy jest niespełna rozumu, nie pamiętam dokładnego brzmienia. Więc w takiej sytuacji niepowiedzenie, że nie powinno się lądować, nie wydali rozkazu, zgoda, ale czytelny komunikat, uważamy, że nie powinniście lądować. Przecież on by właśnie tę odpowiedzialność odsunął z wieży.

T.B.: Ale taki komunikat padł. Ja przypominam państwu, że pada bardzo wyraźna informacja: warunków do lądowania nie ma. Co więcej, taka sama informacja jest jeszcze z Centrum Operacji Kontroli Obszaru z Białorusi. Piloci lecieli już od tego momentu świadomie w bardzo enigmatyczne, nieznane, mając wiedzę, że warunki w Smoleńsku pogarszają się znacznie. Co więcej, chcę powiedzieć, że w czasie, kiedy prowadziliśmy badania, śledztwo dziennikarskie do swojej książki na terenie Rosji, jak nam powiedzieli mieszkańcy, dopisało nam w pewnym sensie dziennikarskie szczęście, bowiem byliśmy świadkami jednodniowego, właśnie podobnego załamania się tym razem jesiennej pogody, powiedzieli nam, że warunki były niemal idealnie takie jakie panowały w Smoleńsku 10 kwietnia, kiedy wstawała mgła i falami wędrowała. Stąd ona się mogła na chwilę, na minutę, na pół minuty ta widzialność nieco poprawiać, po czym mgła zasnuwała jeszcze bardziej na przykład i ograniczała widzialność. Te warunki tam to, jak nam powiedziano, tego typu to norma.

Z.D.: Komisja Millera, to jest kolejny powiedzmy zarzut, uwaga, twierdzi, że wieża nie była wystarczającym wsparciem dla lotu Tu-154M. Ustalmy zatem, jak to jest, jaka jest relacja tak naprawdę między tego typu ważnym samolotem z państwową delegacją a wieżą. Pana zdaniem kto kim powinien mówiąc w cudzysłowie rządzić?

T.B.: To musi być precyzyjne współdziałanie i tu nie ma żadnego znaczenia, czy to jest samolot wiozący na swym pokładzie bardzo ważne polskie osoby, czy jakikolwiek inny samolot. Wieża i samolot podczas tak trudnego, najtrudniejszego zresztą w całej operacji lotniczej manewru, jakim jest lądowanie, musi współdziałać w sposób bezwzględny. Ale aby to współdziałanie było pełne, musi być po pierwsze wzajemne zaufanie, kompetencja, ale także wzajemne zrozumienie. Proszę państwa, cokolwiek byśmy nie powiedzieli o pracy kontrolerów na wieży w Smoleńsku i o atmosferze, która tam panowała i o tym, że ona nie była sterylna, że tam też istniała forma dywagacji, nacisków, jak zwał to... można to różnie dookreślać, ten samolot, nasz polski samolot nie miał prawa w takich warunkach, jakie panowały, zniżyć się poniżej 100 metrów, poniżej tak zwanej wysokości decyzji. Od tego momentu zaczyna się cała lawina nieszczęść, a to zniżanie miało swoje przyczyny także w technice pilotażu, w niewłaściwym odczytywaniu niewłaściwego wysokościomierza et cetera, et cetera.

Z.D.: Braku informacji o urządzeniu lotniska, instrumentach, które się tam znajdują, także.

T.B.: Tu bym się nie zgodził, dlatego że na karcie podejścia, która jest także w Internecie i można spokojnie ją zobaczyć, takiej samej, jaką dysponowali piloci przygotowując się do tego lotu, czyli jeszcze w Warszawie, jest wyraźnie powiedziane, że będą podchodzić według systemu nieprecyzyjnego, tam nie ma systemu precyzyjnego naprowadzania ILS-a, już nie mówię, której kategorii, w ogóle go nie ma. Jest system tzw. dwóch radiolatarni NDB, one są ustawione na kierunku w osi pasa i nad poszczególnymi radiolatarniami samolot powinien zachować odpowiednią ścieżkę schodzenia, czyli mieć odpowiednie wysokości. Jeśli te wysokości, wyrysowane precyzyjnie na karcie podejścia, zachowałby, trafiłby w próg pasa, czyli mógłby spokojnie wylądować. Niemniej podkreślam: według przepisów lotniczych, ograniczeń... A znowu bardzo krótka dygresja. Są trzy rodzaje ograniczeń: pilota, samolotu i lotniska. Bierze się te najwyższe. Kapitan Protasiuk miał ograniczenia do mniej więcej 100 metrów według oficjalnych czy nieoficjalnych danych. Nie wolno pilotowi bez widzialności pasa, podkreślam: nie ziemi, progu pasa, zniżyć się poniżej tej wartości, cokolwiek by się nie działo, nawet gdyby to były rozrywy tak zwane, jak to określają piloci, i on by gdzieś tam dostrzegał ziemię, też nie wolno mu by było w tych warunkach lądować, gdyby nie widział w perspektywie najbliższej progu pasa, znajdując się nad bliższą radiolatarnią na wysokości 100 metrów.

Z.D.: A kolejny argument komisji to to, że komenda „horyzont” padła 11 sekund za późno.

T.B.: Ja bym odwołał się tutaj... Tak, to jest zgoda, natomiast ten samolot i tak schodził ze zbyt dużą prędkością, czyli mówiąc po lotniczemu, przepadał i...

Z.D.: Niewiele by to pomogło?

T.B.: Niewiele by to pomogło, szczerze mówiąc. Oczywiście tylko eksperyment może odpowiedzieć w stu procentach na pytanie: czy by się udało? Natomiast w takiej sytuacji, ja podkreślam, w takiej konfiguracji, z taką prędkością schodzenia mimo wszystko szanse były niewielkie.

Z.D.: Na tym może poprzestańmy. Bardzo dziękuję za to podsumowanie dzisiejszego wystąpienia komisji ministra spraw wewnętrznych i administracji Jerzego Millera. Moim rozmówcą był Tomasz Białoszewski, publicysta. Dziękuję panu bardzo.

T.B.: Dziękuję bardzo.

(J.M.)