We wtorek Maciej Berbeka, Tomasz Kowalski, Adam Bielecki i Artur Małek zdobyli Broad Peak, wznoszący się 8051 metrów nad poziom morza. Było to pierwsze zimowe wejście na ten szczyt. Bielecki i Małek zeszli szczęśliwie do czwartego obozu na wysokości 7400 metrów, natomiast Berbeka i Kowalski zdecydowali się biwakować pod szczytem. Po raz ostatni kierownik wyprawy Krzysztof Wielicki rozmawiał przez krótkofalówkę z Berbeką o trzeciej nad ranem. Później nie było z nimi kontaktu i obaj alpiniści zostali uznani za zaginionych.
Gość radiowej Jedynki stwierdził, że ciężko powiedzieć ile czasu dokładnie można przetrwać w takich warunkach i jakie są ich szanse na przeżycie w chwili obecnej. Himalaista zaznaczył, że na pewno noc na przełęczy była bardzo trudna.
- Wszystko zależy od tego, czy byli w szczelinie, czy wykopali sobie śnieżną jamę. To zmienia sytuację. Dwie noce zimą na tych wysokościach powyżej 7,5 tysiąca to już jest naprawdę ekstremalna rzecz - wyjaśnił Jerzy Natkański.
Zobacz serwis specjalny - wyprawa na Broad Peak >>>
Himalaista dodał, że jeśli uda im się zejść, a ekipa ratunkowa zostanie zawrócona, w grę wchodzi penetracja tego terenu z helikoptera, który może się wznieść do wysokości 6-6,5 tys. metrów. - Ale jeśli prognozy są kiepskie to taki helikopter nie podejmie tam żadnych działań - podkreślił gość Jedynki.
Natkański wyjaśnił, że wysokość, na której utknęli Berbeka i Kowalski jest określana "strefą śmierci", ale jest również za dużo znaków zapytania, by jednoznacznie wyrokować, że już nic nie da się zrobić.
Posłuchaj rozmowy Kamili Terpiał-Szubartowicz z Jerzym Natkańskim.
mr