- Gdybyśmy mieli wymieniać filmy, które zmieniły amerykańską kinematografię, zapewne znalazłby się wśród nich "Obywatel Caine" Orsona Wellesa - opowiada dr Jacek Rokosz, znawca filmów klasy B. - Natomiast w opozycji do "Obywatela Caine’a” jest "Plan dziewięć z kosmosu”. Nomen omen Edd Wood uważał, że jest skazany na sukces jako "nowe ucieleśnienie Orsona Wellesa”.
Pierwotnie "Plan dziewięć" miał nosić tytuł "Hieny cmentarne z przestrzeni kosmicznej". - Wood całkowicie nie umiał zrobić tego filmu; był zresztą jednym z najgorszych studentów w swojej szkole filmowej - mówi Piotr Gniewkowski z fanpejdża "Horrory". - Aktorzy i statyści przychodzili więc na plan w swioch własnych ubraniach, a ludzie grający wampiry nosili prywatne suknie. Dekoracje wykonane zostały przez nich samodzielnie, wiec ostatecznie widz ma wrażenie, że ogląda garaż. Noce i dnie przeplatają się bez żadnego sensu - dodaje.
Do tego doszedł wyjątkowo "ciekawy" scenariusz. - Kosmici przylecieli na ziemię i, żeby ją podbić, ożywili trupy, które miały im pomóc - opowiada Gniewkowski. - Dodatkowo w filmie mamy jeszcze wampiry...
Czytaj także: premiery filmowe w kinach <<<
Statki kosmiczne w tym filmie to dwa, sklejone ze sobą talerze. Zdaniem Gniewkowskiego to nie mogło się udać. - A Edd Wood zrobił ten film całkowicie na poważnie. Przedstawił idiotyczną historię. Ostatecznie to zupełnie nie wyszło, bo nie miało prawa wyjść - podsumowuje ekspert.
Mimo wszystkich tych wad, a może właśnie dzięki nim, dziś twórczość Wooda cieszy się sporym zainteresowaniem, a jego filmy oglądają kolejne pokolenia kinomaniaków.
(kd)