Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PAP
Agnieszka Jaremczak 28.06.2014

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego. "Zabiłem go. To było jak pstryknięcie palcem"

- Pamiętam rzeczy straszne, potworne, patrzę na nie w pamięci i boli mnie wszystko: oczy, dłonie, serce - wspomina Stanisław Likiernik, żołnierz AK. Właśnie do księgarń trafia jego książka, wywiad - rzeka "Made in Poland".
Zbiórka na MarszałkowskiejZbiórka na Marszałkowskiejarchiwum rodzinne Krystyny Kunowskiej-Prędeckiej

Stanisław Likiernik to jeden z pierwowzorów postaci "Kolumba" z powieści Romana Bratnego "Kolumbowie rocznik 20". Gdy wybuchła II Wojna Światowa miał zaledwie 16 lat.

Brał udział w Powstaniu Warszawskim. O swojej służbie w żoliborskim oddziale warszawskiego Kedywu opowiada bez patosu. - Raz czy dwa całą noc we śnie walczyłem, uciekałem, robiłem zasadzki. Tylko tyle. Nie miewam koszmarów, choć pamiętam rzeczy straszne, potworne, patrzę na nie w pamięci i boli mnie wszystko: oczy, dłonie, serce - wspomina.

Powstanie Warszawskie - serwis specjalny portalu PolskieRadio.pl >>>

Jest przekonany, że podczas niemieckiej okupacji nie można było nic nie robić. Nie można było nie walczyć. Bo Niemcy i tak by mordowali Polaków.
Stanisław Likiernik wziął udział w głośnej akcji zlikwidowania sadystycznego banschutza Karla Schmalza "Panienki", w czasie której strzelił do jednego z Niemców. - Zabiłem go, ale to było jak pstryknięcie palcem. Fraszka. To przykre, co mówię, ale tak jest. Mnie to absolutnie nic nie kosztowało. Trzeba było to zrobić - stwierdza. Mówi, że nikt przecież nie lubi zabijać, "ale jest rozkaz i koniec. Nie było metafizycznych rozterek".
- To jest tragiczny aspekt tego wszystkiego: zabijanie bez wyrzutów sumienia - stwierdza. Cieszy się jednak, że nie musiał strzelać do kogoś bezbronnego, patrząc mu w oczy.
Swoim rozmówcom, Emilowi Maratowi i Michałowi Wójcikowi, mówi, że nie zdają sobie sprawy z tego, co to znaczyło przestać być zwierzyną łowną i zmienić się w myśliwego. Kiedy udało się odwrócić role i zapolować na Niemca "to było uczucie nieporównywalne z niczym". Akcje, w których brał udział nie były obowiązkiem, ale radością i wyznaje, że przez wiele lat po wojnie miał kłopoty z życiem bez adrenaliny.
Likiernik sądzi, że podobne odczucia jak żołnierze Kedywu mieli powstańcy żydowscy w getcie warszawskim. Walcząc przestawali być niewolnikami. - Mówi się też o broni dla Żydowskiej Organizacji Bojowej, że AK nie dawała. Wtedy tej broni po prostu nie było. Gdzie była ta broń, którą mieliśmy na składzie, żeby ją komuś dawać? Gdzie? Dowód: jak wybuchło powstanie w sierpniu 1944, to sami nie mieliśmy broni - mówi.
Na pytanie o antysemityzm w szeregach AK, stwierdza: - nigdy w życiu tego nie widziałem ani nie słyszałem. Rybicki (dowódca warszawskiego Kedywu) przyjął Aronsona, gdy ten uciekł z transportu do Treblinki. Nie było w Kedywie żadnego problemu na punkcie pochodzeniowym. O mnie Rybicki też wiedział. Moim zdaniem to absolutne bzdury o tym antysemityzmie w AK. Na pewno jakiś facet, jeden czy drugi, w AK był prywatnie antysemitą, ale że AK była antysemicka to bzdura.

Zobacz serwis specjalny portalu polskieradio.pl: II WOJNA ŚWIATOWA >>>

Sam Likiernik wywodzi się z rodziny o korzeniach żydowskich. - Powiedzenie "z pochodzenia Żyd" ma sens, ale mówienie o katoliku, którym był mój ojciec i którym ja jestem "polski Żyd", jest bez sensu i skandaliczne - oburza się. Wskazuje, że przecież jego koledzy: Strasburger, Mueller, Breitkopf nigdy nie byli nazywani "polskimi Niemcami".  - Ludzie mają prawo do wyboru narodu, do którego chcą należeć - mówi.
Znaczna część rozmowy poświęcona jest powstaniu warszawskiemu. Jak tłumaczy, przed wybuchem walk zaledwie 100-200 osób w Warszawie miało doświadczenie bojowe. - Wiecie, że kamienica, w której generał Chruściel podpisał rozkaz rozpoczęcia powstania przetrwała? Nad główną bramą jest rzeźbiony orzeł, a nad bocznym baranie łby. Moim zdaniem generałowie za często używali bocznego wejścia - stwierdza.
Bardzo krytycznie wypowiada się o rozpoczęciu walki w Warszawie 1 sierpnia 1944 roku. Stanisław Likiernik jest zdania, że ci, którzy parli do powstania i zdecydowali o jego wybuchu, nie działali racjonalnie, "byli chyba w amoku". - Jedynym końcem powstania jaki sobie wyobrażaliśmy mogło być zabicie wszystkich albo w najlepszym razie wzięcie do niewoli i pewnie potem rozstrzelanie. Ale nie kapitulacja. Tak wtedy wszyscy myśleli - tłumaczy.
Likiernik przekonuje , że o Powstaniu Warszawskim można mieć rozmaite opinie, "ale to, że to była tragedia, jest pewne i oczywiste. Bo jeśli jest inaczej, to nie rozumiem słowa tragedia". - Dwieście tysięcy zabitych, miasto zniszczone i tak dalej - to nie jest tragedia? No to, co w takim razie jest tragedią? Dla mnie ktoś, kto neguje, że powstanie było tragedią i katastrofą, to zupełny osioł - argumentuje.
Mężczyzna nie zgadza się z poglądem Jarosława Marka Rymkiewicza, że gdyby nie było powstania, Polacy zmarnieliby, ulegli degeneracji. Uważa bowiem, że opór wobec komunizmu i tak trwałby bez tego rozlewu krwi. Polemizuje też z opinią Zdzisława Najdera, że dzięki powstaniu pokazaliśmy, że mamy honor i dumę. Bez niego nie byłoby też "Solidarności". - To było zbyt kosztowne. Kosztowne jeśli chodzi o ludzi, miasto, zabytki, jeśli chodzi o kulturę - twierdzi.
Marat i Wójcik przypominają, że gdy było otwierane Muzeum Powstania Warszawskiego, mówiono, że jest to muzeum polskiej walki o godność. - Myśmy mieli godność, nigdy jej nie straciliśmy - odpowiada dawny powstaniec. Przywołuje działalność polskiego podziemia, udział żołnierzy polskich w walkach na prawie wszystkich frontach wojny, bardzo małą kolaborację Polaków w porównaniu z Czechami, Francuzami i Holendrami.
- Zatem ocalilibyśmy godność i bez powstania. A tak, owszem, godność zachowaliśmy, tylko potem zabrakło setek tysięcy ludzi, w tym moich najlepszych przyjaciół - podsumowuje.
Książka Emila Marata i Michała Wójcika "Made in Poland. Opowiada jeden z ostatnich żołnierzy Kedywu Stanisław Likiernik" ukazała się nakładem wydawnictwa Wielka Litera.

PAP/asop