Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
Marta Kawalec 19.11.2014

Szczyt G20 w Brisbane: konfrontacja nie popłaca

Podczas gdy przywódcy najbogatszych państw świata zastanawiają się nad zwiększeniem liczby miejsc pracy, prezydent Putin pogrąża rosyjską gospodarkę kosztami wojny na Ukrainie.
Na zdjęciu Bartosz CichockiNa zdjęciu Bartosz CichockiWojciech Kusiński (PR)

Doniesienia z weekendowego szczytu G20 w Brisbane zdominował Władimir Putin. Światowa prasa i kanały telewizyjne skrupulatnie odnotowywały wszystkie nieprzyjemności, jakie spotkały prezydenta Rosji za jego politykę na Ukrainie. Od oficjalnych potępień Australii, Japonii i Stanów Zjednoczonych, przez „wynoś się z Ukrainy” premiera Kanady Stephena Harpera, po samotny lunch i pierwsze strony miejscowych dzienników, wypominające rosyjskiemu przywódcy zestrzelenie samolotu malezyjskich linii lotniczych z 38 Australijczykami na pokładzie.

Przeczuwając taki obrót spraw, Rosjanie przeprowadzili w minionym tygodniu iście zimnowojenną demonstrację siły. U wybrzeży Australii pojawiła się grupa uderzeniowa marynarki wojennej w składzie krążownika rakietowego, niszczyciela, okrętu zaopatrzenia i holownika. A w „Prawdzie” ukazał się dwuczęściowy raport przypominający o przygniatającej przewadze Rosji w Europie pod względem broni jądrowych.

KRYZYS NA UKRAINIE - serwis specjalny >>>

Zwycięzcą tego pojedynku – niczym pojedynku Miętusa z Syfonem na miny w „Ferdydurke” Gombrowicza – ogłoszono Zachód, po tym jak Putin przedterminowo opuścił Brisbane. Rosyjska delegacja tłumaczyła to koniecznością wyspania się przed pójściem w poniedziałek do pracy. Wymówka warta zapewne tyle, co zwycięstwo Zachodu. Afront doznany w Australii Putin krwawo odreaguje na Ukrainie, gdzie w ostatnim tygodniu zgromadzić miał siły i środki wystarczające do wznowienia ofensywy na kilku kierunkach. Jej ofiarami mogą paść miasta broniące dostępu na Krym oraz strzegący drogi na Kijów i uprzemysłowiony Charków.

Nowy mechanizm dialogu

Surowy klimat polityczny Brisbane nie uleczy zatem „chorego człowieka Europy”, w którego rolę w XXI wieku z zaangażowaniem wcieliła się Rosja.

Ale też przyznać trzeba, że G20 nie po to zostało powołane do życia, by dyscyplinować wojownicze zapędy autorytarnych władców. W tej kategorii Władimir Putin nie należy zresztą w gronie G20 do wyjątków. Może liczyć na wyrozumiałość potężnych kolegów z Chin czy Arabii Saudyjskiej.

G20 przyszła na świat z konieczności. Fale międzynarodowych kryzysów gospodarczych i finansowych zaczęły uderzać z częstotliwością rosnącą w miarę postępu globalizacji rynków. Instytucje powołane do zapobiegania destabilizacji porządku światowego w połowie XX wieku: Organizacja Narodów Zjednoczonych, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Międzynarodowy Bank Odbudowy i Rozwoju, Bank Światowy i in. okazały się niewystarczające. Po kryzysie finansowym z 1997 roku najbardziej uprzemysłowione państwa świata, zrzeszone w G7, uznały, że potrzebny jest „nowy mechanizm nieformalnego dialogu (… ) systemowo istotnych gospodarek świata w zakresie kluczowych kwestii polityki gospodarczej i finansowej”. W praktyce doszło do poszerzenia ekskluzywnego klubu przedstawicieli państw najbogatszych (Francja, Japonia, Kanada, Niemcy, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Włochy) o przedstawicieli państw bogatych (Arabia Saudyjska, Argentyna, Australia, Brazylia, Chiny, Indie, Indonezja, Korea, Meksyk, Rosja, RPA, Turcja i Unia Europejska). W ten sposób o kierunkach reform gospodarek, systemów bankowych, łagodzeniu barier w handlu, zwalczaniu prania brudnych pieniędzy, terroryzmu itp. zaczęto decydować na forum znacznie bardziej zrównoważonym geograficznie i ekonomicznie. Dotychczasowe samotne przywództwo Północy (Europa plus Ameryka Północna) wzmocnione zostało przez rynki wschodzące z Azji, Ameryki Łacińskiej, a nawet Afryki. G20 reprezentuje już 2/3 ludności, 85% PKB i 75% handlu światowego. Pierwotnie jednak spotykano się na szczeblu ministrów finansów i banków centralnych. Kryzys 2008 roku wymusił podniesienie rangi G20 do głów państw.

Doroczne szczyty przywódców noszą nieformalny charakter – końcowe deklaracje nie są decyzjami automatycznie wykonywanymi przez rządy, organizacje międzynarodowe czy banki. G20 nie posiada stałych instytucji w postaci sekretariatu czy komitetu wykonawczego. Niemniej, oczywiste jest, że działania uzgodnione w tym formacie i na najwyższym szczeblu będą kontynuowane w instytucjach wielostronnych, gdzie państwa G20 odgrywają wiodącą rolę, na szczeblu roboczym.

Stymulacja wzrostu gospodarczego

Uczestnicy szczytu G20 w Brisbane zobowiązali się do podjęcia działań, które zaowocują wzrostem ich zbiorowego PKB o 2% do 2018 roku. W obliczu spowolnienia ekonomicznego w wielu reprezentowanych w Australii państwach takie postanowienie musi napawać otuchą. Oznacza ono bowiem podniesienie wartości globalnej gospodarki o kilka bilionów dolarów i miliony nowych miejsc pracy. Także w przypadku Unii Europejskiej (a zatem i Polski), gdzie nowy przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker jeszcze przed Brisbane zapowiedział uruchomienie pakietu inwestycyjnego o wartości 300 miliardów euro, którego celem będzie stymulacja wzrostu, zatrudnienia i konkurencyjności.

Gospodarze szczytu postawili akcent na rozwój infrastruktury i łagodzenie barier handlowych jako główne instrumenty osiągnięcia wzrostu gospodarczego.

W komunikacie końcowym znalazło się miejsce także na wyrównywanie szans zawodowych kobiet i mężczyzn – zgodnie z obowiązującą doktryną gender. Zaskoczeniem może natomiast być zepchnięcie na margines polityki klimatycznej. Jak widać, nie pomogły ambitne uzgodnienia na forum Unii Europejskiej o redukcji emisji dwutlenku węgla oraz mniej ambitne, ale bezprecedensowe porozumienie klimatyczne USA-Chiny osiągnięte dosłownie na kilka dni przed Brisbane.

Kwestia ukraińska zdominowała szczyt G20

Zapał społeczności międzynarodowej do działania na rzecz wzrostu gospodarczego może na szeregowych Rosjanach zrobić jeszcze większe wrażenie niż osamotnienie Władimira Putina w Brisbane. Tylko w tym roku ich poziom życia spadł o 30%. Pikowanie cen ropy i paniczna ucieczka inwestorów zapowiadać mogą trwałą zapaść rosyjskiej gospodarki. Po euforii związanej z przyłączeniem Krymu i wyrwaniem spod kontroli proeuropejskiego rządu w Kijowie kilkunastu powiatów na wschodzie Ukrainy Rosjanie budzą się z ciężką głową i pustym brzuchem. Wkrótce zrozumieją, że konfrontacja wygląda dobrze tylko na ekranach telewizorów.

Bartosz Cichocki