Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PAP
Petar Petrovic 14.12.2014

4 lata po jaśminowej rewolucji. W Tunezji nadal tli się zarzewie buntu

17 grudnia mieszkańcy Sidi Bouzid upamiętnią 4 rocznicę samopodpalenia na ulicy tego miasta Mohameda Bouaziziego. Jego czyn dał początek jaśminowej rewolucji, która przyniosła Tunezji upragnioną wolność.
Protesty w Tunezji po zabiciu przedstawiciela opozycji (2013-07-25)Protesty w Tunezji po zabiciu przedstawiciela opozycji (2013-07-25)PAP ARCHIWUM/EPA/MOHAMED MESSARA

Mieszkańcy Sidi Bouzid chlubią się tym, że ich region stał się kolebką rewolucji. Chętnie wspominają wydarzenia sprzed czterech lat. Męczeńska śmierć ich ziomka uruchomiła w kraju lawinę, która zmiotła reżim długoletniego prezydenta Ben Alego. Zapłonęły posterunki znienawidzonej policji i cały świat dowiedział się o Sidi Bouzid.

Na jednym z budynków w centrum miasta zwisa dziś wielka płachta z wizerunkiem Mohameda Tareka Bouaziziego. 17 grudnia 2010 r. ten znany wśród miejscowych młody sprzedawca warzyw podpalił się w proteście przeciw spotykającej go niesprawiedliwości i upokorzeniu ze strony policji. Zmarł dwa tygodnie później, a jego osobę otoczył kult męczennika.

W jego rodzinnym miasteczku, położonym na południe od Sidi Bouzid - Menzel Bouzaian - pamięć o nim jest jeszcze żywsza, choć niektórych to już irytuje. - Jego rodzina wciąż opowiada, jak to zmieniła historię - mówi mieszkający tam Abdelhafid.

Dlaczego to zrobił?

Żeby zrozumieć motywy desperackiego kroku Bouaziziego, trzeba wybrać się do Menzel, pooddychać duszną atmosferą głębokiej prowincji; przysiąść się do kawiarnianego stolika i wraz z bezrobotnymi młodymi mężczyznami gapić się, jak mija kolejny pusty dzień i następny, i tak w nieskończoność. Nie przysiądzie się do nich żadna dziewczyna, bo nie wolno, bo nie wypada, bo tradycja i islam zabraniają. Zresztą na życie towarzyskie trzeba mieć przecież pieniądze.

Mury pokrywają liczne graffiti z wizerunkami Bouaziziego oraz drugiego, pochodzącego z regionu, słynnego męczennika lewicowego opozycjonisty Mohameda Brahmiego. Na jednej ze ścian Brahmi sąsiaduje z Hugo Chavezem. Na każdym kroku widać wypisane hasła i odezwy, wzywające do społecznej rewolty.

Na pierwszy rzut w okolicy panuje spokój. Jest pozorny. Liczne drogowe posterunki policyjne oraz wzmożone wojskowe patrole nie pozwalają zapomnieć, że znajdujemy się w zrewoltowanej strefie. Wprawdzie bezpieczeństwu zagrażają terroryści, jednak między miejscowymi a policją i lokalnymi władzami panuje kruchy rozejm. Siedziba policji w Sidi Bouzid nadal obwarowana jest betonowymi blokami i zasiekami. Tak na wszelki wypadek. Wszyscy doskonale pamiętają, jak przed czterema laty zapłonęły tu posterunki, budynki sądów i urzędów. Wielu "reżimowych" policjantów pracuje nadal, ludzie im tego nie zapomnieli, rewolucja wybuchła przecież także przeciw ich brutalności i bezkarności.

Gdzie źródła buntu?

Bezstronni obserwatorzy doszukują się źródeł buntu w powszechnym dążeniu do wolności. Tu, na miejscu można się przekonać, że do wybuchu rewolucji doprowadził nierówny rozwój, który zakonserwował feudalne stosunki społeczno-ekonomiczne w środkowej części kraju. Innymi słowy, biedny i pozbawiony perspektyw interior wzniecił bunt przeciw systemowi i zadowolonemu z siebie i z życia wybrzeżu.

Ludzie pokładali wiele nadziei w rewolucji i w większości na niej się zawiedli. Zdecydowanie nie przepadają za politykami ze stolicy. - Oszukali nas, robią kariery naszym kosztem. Tu nic się zmieniło lub jest jeszcze gorzej - komentuje Mohamad, jeden z młodych mężczyzn siedzący kawiarni. - Od czterech lat nie mogę znaleźć pracy. Nie głosuję - dodaje, pytany o zainteresowanie wyborami.

Niska frekwencja

W październikowych wyborach parlamentarnych oraz w listopadowej pierwszej turze wyborów prezydenckich w Sidi Bouzid zanotowano jedną z najniższych frekwencji w kraju. Jedynym kandydatem, któremu udało się pozyskać zaufanie tutejszych wyborców był pochodzący z Sidi Bouzid, Hechmi Hamdi - milioner i właściciel nadającej z Londynu stacji telewizyjnej Al-Mustakillah. Hamdiemu nie udało się wprawdzie przejść do drugiej tury, lecz w swym rodzinnym regionie zdobył 62 proc. głosów, co stanowiło ewenement w skali kraju.

Rodzinna wieś Hamdiego kilkanaście leży kilometrów od stolicy regionu.. - Hechmi musiał emigrować, prześladował go reżim Ben Alego - przypominał powody jego ponad 30 letniej emigracji jego brat Mohamed. Rozmowa toczyła się przy ich domu, nie wyróżniającym się niczym szczególnym spośród sąsiednich wiejskich zabudowań.

- Sidi Bouzid to region wybitnie rolniczy. Ziemia jest urodzajna i dobrze rodzi. Brakuje natomiast przemysłu przetwórczego, który dawałby zatrudnienie. Z wolności się cieszymy, teraz trzeba zadbać o rozwój gospodarczy - mówi gubernator Ammar Kohabebi.

Masowa emigracja

Wprawdzie wyrastają nowe domy i budynki, przy budowie których nieliczni znajdują zatrudnienie, jednak za to, co zarobią - zwykły robotnik otrzymuje miesięcznie około 210 dinarów (400 zł) - ciężko przeżyć. Ludzie muszą stąd emigrować za chlebem.

Nie mając nic do stracenia czasami otrząsają się z marazmu i organizują protesty. W Menzel zatrzymują pociągi transportujące fosfor z kopalń Gafsy do portu w Safakisie. Nieregularnie nadaje stamtąd pirackie radio młodych Radio MB.

Powstają też bardziej oficjalne inicjatywy, tj. lokalne Radio Karama FM. - Wróciłem z emigracji w Belgii tuż po rewolucji, aby zrobić coś dla regionu - mówi nienaganną francuszczyzna szef rozgłośni Rabech Hajlaoui. W ciągu dwóch lat działalności, radio dynamicznie się rozwijało i obecnie zatrudnia kilkanaścioro młodych ludzi.

Na obrzeżach miasta wznoszą się lśniące nowością budynki wojewódzkiego sądu, prokuratury i centrum młodzieżowego. W tym ostatnim koncentruje się życie kulturalne społeczności. Bez problemu mogą się tam spotykać chłopcy z dziewczętami. W ich oczach widać najwięcej nadziei na zmianę.

pp/PAP