Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PAP
Agnieszka Kamińska 19.11.2016

Trwoga na Kaukazie po wyborach w USA? Eksperci: poczekamy trochę na rozstrzygnięcie

Radość Kremla z wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA powinna wzbudzić niepokój w stolicach Kaukazu Południowego, uznawanych przez Moskwę za jej strefę wpływów. Erywań, Tbilisi i Baku zachowują jednak spokój i nie spodziewają się rewolucji.

NASZ WYWIAD
trump 1200.jpg
EKSPERT: NIEPODLEGŁA UKRAINA W INTERESIE USA

Ubiegając się o prezydenturę, niedoświadczony w polityce i sprawach zagranicznych Trump zapowiadał, że doprowadzi do poprawy stosunków z Rosją, i nie szczędził krytyki pod adresem dotychczasowej polityki Waszyngtonu i jego zachodnich sojuszników.

Wielu ekspertów od polityki międzynarodowej dopatrzyło się w tych słowach przepowiedni, że dla lepszych relacji z Moskwą Trump gotów będzie ustąpić jej w wielu ważnych dla niej sprawach, a USA przestaną być jedyną przeciwwagą dla ekspansji Rosji na Kaukazie Południowym.

Perspektywa taka powinna trwożyć zwłaszcza Gruzję, która wśród trzech południowokaukaskich państw - obok Armenii i Azerbejdżanu - prowadzi najbardziej prozachodnią politykę i od lat ubiega się o przyjęcie do NATO i Unii Europejskiej.

"Kaukaz Południowy nie od razu będzie w centrum uwagi"

- Nie spodziewam się, by z nastaniem prezydentury Trumpa sprawy na Kaukazie Południowym miały się gruntownie zmienić – mówi Aleksander Rusiecki, dyrektor Kaukaskiego Instytutu Bezpieczeństwa Regionalnego z Tbilisi. – "Nasz region zniknął z pola uwagi zarówno USA, jak i Rosji. Moskwa pod przywództwem Władimira Putina i Waszyngton pod rządami nowego prezydenta zajmować się będą ułożeniem na nowo globalnych stosunków i dopiero skutki tej ugody mogą stać się odczuwalne także na Kaukazie”.

Zgadza się z nim erywański niezależny politolog Dawid Petrosjan. - Priorytetem dla Trumpa będzie Azja Wschodnia, Japonia, Chiny i gospodarka, a Kaukaz straci wszelkie znaczenie – mówi Petrosjan. – Także Rosja ma dziś na głowie sprawy inne niż kaukaskie. Kwestia Ukrainy i wojna w Syrii – to dziś zajmuje głównie Kreml. Nic nie wskazuje, by za rządów Trumpa Kaukaz miał się stać areną rywalizacji Zachodu ze Wschodem. Był nią przez chwilę za prezydentury George’a W. Busha (2000-2008 i tzw. kolorowe rewolucje - PAP), ale już za rządów Baracka Obamy (2008-2016) coraz bardziej tracił na znaczeniu. Może to i dobrze dla Kaukazu, że przestaje być areną zastępczej wojny między mocarstwami?”

- Po burzliwych latach 90. sytuacja na Kaukazie Południowym od dłuższego już czasu jest stabilna. Nie wydaje mi się, żeby za rządów Trumpa Gruzja mogła liczyć na odzyskanie utraconych prowincji, Abchazji i Południowej Osetii (po wygranych przez nie wojnach secesyjnych z lat 90. obie ogłosiły niepodległość, uznaną oficjalnie przez Rosję po wojnie z Gruzją w 2008 r. – PAP), ani żeby nowy prezydent USA zawracał tym sobie głowę – mówi Petrosjan.

- Trzeci z południowokaukaskich konfliktów, wojna między Ormianami i Azerami o Górski Karabach (ormiańska enklawa na terytorium Azerbejdżanu, która po wygranej wojnie w 1994. ogłosiła jednostronnie niepodległość – PAP), może służyć za przykład nie rywalizacji, a współpracy między USA i Rosją. Wiosną, gdy omal nie doszło do wybuchu nowej wojny, Rosjanie naciskali na Ormian i Azerów, a Amerykanie na azerbejdżańską sojuszniczkę Turcję, i wspólnymi siłami nie dopuszczono do eskalacji konfliktu - dodaje.

"Będę miał teraz w Waszyngtonie nowego przyjaciela"

- Prozachodnia polityka prowadzona przez kolejne gruzińskie rządy nie wynika z politycznej mody czy geopolitycznej kalkulacji Gruzji, ale jest jej strategicznym wyborem. Zmiana gospodarza w Białym Domu nic w tej sprawie nie zmieni – mówi Rusiecki. - Kiedy po George’u Bushu seniorze w Białym Domu nastał Bill Clinton, naszego prezydenta Eduarda Szewardnadzego (1992-2003) zapytano, czy nie martwi się, że jego starego przyjaciela zastępuje w Waszyngtonie ktoś zupełnie mu nieznany. - Nie martwię się. Będę miał teraz w Waszyngtonie nowego przyjaciela - odparł Szewardnadze”.

„Wpływowa w USA ormiańska diaspora nie poparła żadnego z amerykańskich pretendentów do prezydentury – zauważa w rozmowie z PAP Petrosjan. – Trump robił podejrzane interesy z Azerami i budował hotele w Baku, a ludzie z otoczenia Clinton kupowali od Azerów ropę naftową. Zamiast w wybory prezydenckie, ormiańskie lobby zaangażowało się w wybory do Kongresu i zapewnia nas, że w nowej Izbie Reprezentantów ormiańskich interesów będzie bronić co najmniej setka deputowanych”.

- Wydaje mi się, że zarówno w Tbilisi, Erywaniu, jak i Baku rządzący woleli mieć jako prezydenta Hillary Clinton, która jako dawna szefowa amerykańskiej dyplomacji miała o niebo większą od Trumpa wiedzę o Kaukazie i zrozumienie dla jego problemów. Pod jej rządami USA prowadziłyby pewnie na Kaukazie politykę aktywniejszą, niż robić to będzie administracja Trumpa. Teraz w Białym Domu Kaukazem zajmować się będzie nie prezydent, a co najwyżej jego urzędnicy i dyplomaci – uważa azerbejdżański politolog Zaur Szirijew. - Trump nie zna się na Kaukazie, a w Baku i Batumi bywał tylko po to, by budować tam swoje hotele - dodaje.

- Na szczęście amerykańska demokracja jest na tyle dojrzała, że nie dopuści, by jej polityka stała się zakładnikiem jednej, nawet najważniejszej w państwie osoby, jej prywatnych interesów, sympatii i fobii” – mówi PAP Rusiecki.

Saakaszwili zna Trumpa?

Największym na Kaukazie entuzjastą Trumpa wydaje się były prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili (2004-2013). Jeszcze latem nie mógł się zdecydować, czy woli być premierem Ukrainy, czy Gruzji. Jesienią – głównie przez niechęć Gruzinów do jego osoby – jego partia przegrała z kretesem wybory parlamentarne w Gruzji, a na Ukrainie pokłócił się ze swoim wcześniejszym protektorem, prezydentem Petrem Poroszenką, i zrezygnował z posady gubernatora Odessy.

Saakaszwili poznał Trumpa, gdy ten zabiegał o nieruchomości w Gruzji. Jak napisał PAP, zainspirowany jego wygraną w prezydenckim wyścigu, Gruzin po odejściu ze stanowiska gubernatora założył na Ukrainie własną partię i tak jak Amerykanin wydał wojnę „łże-elitom”.

- (Na Ukrainie) Saakaszwili się spóźnił, ale w Armenii wybory do parlamentu będziemy mieli już wiosną – zauważa Petrosjan. - "Szefowie naszej opozycji już dziś zachodzą w głowę, jak i u nas pomyślnie przeszczepić metodę politycznej walki z elitami, która tak znakomicie sprawdza się ostatnio na całym świecie”.

Wojciech Jagielski (PAP) /agkm