Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio24.pl
Karol Kozłowicz 30.11.2019

Dinozaury przypominają: hej, jeszcze jesteśmy!

Młoda lewica coraz wyraźniej nabiera tęczowo-socjalnego charakteru i coraz mocniej zdominowana jest przez Adriana Zandberga i jego Razem. Dinozaurom ze starego SLD pozostaje zatem pomachać do własnych wyborców – dinozaurów. A najprościej to zrobić, odwołując się do polityki historycznej.

Zabawne, ale pierwsza opowieść o II wojnie światowej, jaka wryła mi się w pamięć jako małemu dziecku, dotyczyła nie Niemców, ale Rosjan. Mój nieżyjący już dziadek, jeden z takich prawdziwych warszawskich cwaniaków, podczas Powstania Warszawskiego wraz z kumplem znalazł się po praskiej stronie Wisły. Capnięci przez Rosjan, napatrzyli się, jak to żołnierz sowiecki "rwał się" do pomocy walczącej stolicy. O ówczesnych przygodach mojego antenata można by długo. Wspomnienia jego opowieści wróciły, gdy szef SLD Włodzimierz Czarzasty zaczął mówić o wyzwalaniu Polski przez żołnierzy sowieckich. - Tereny odzyskane były wyzwalane przez dwie armie: jedna armia to była armia Wojska Polskiego, m.in. był w niej gen. Wojciech Jaruzelski, a druga armia to była armia, w której byli żołnierze rosyjscy bądź radzieccy, a byli i ukraińscy i różni – mówił na antenie TVP Info, podkreślając, ilu to żołnierzy naszego wschodniego sąsiada zginęło w walce z hitlerowskim okupantem. 

MillerCzarzasty1200.jpg
Andrzej Rafał Potocki: Miller i Czarzasty to nieodrodni synowie PZPR

Można by przytaczać różne przykłady na to, jak owo "wyzwalanie" wyglądało: od poprzedzającego je znacznie brutalnego wymordowania elit polskich w Katyniu, przez świadectwa o zbiorowych gwałtach dokonywanych przez sowieckich sołdatów na polskich kobietach, po opowieść o tym, jaki stosunek miały władze owego "wyzwolonego", a tak naprawdę poddanego drugiej, bardziej finezyjnej okupacji kraju do tych, którzy Polskę pragnęli wyzwolić naprawdę: do Armii Krajowej. Tyle że to wszystko w ostatnich dniach – skądinąd słusznie i chwała im za to – przypomnieli rozmaici publicyści i historycy. Warto zatem zastanowić się nad czym innym: po co Czarzasty, który mimo kojarzonych z nim odwiecznych swetrów, mimo emploi "dobrego wujka, który coś tam sobie czasem pogada, jest jednak politykiem piekielnie sprawnym i inteligentnym, wsadza kij w mrowisko.

Wiele wskazuje na to, że podkreślając charakterystyczne dla "starego SLD" zapatrywania na historię, usilnie stara się przypomnieć o tożsamości polityków swojego pokolenia. Chociaż bowiem Sojuszowi od lat, mimo różnych perturbacji, udawało się utrzymać miano głównego szyldu na lewicy, teraz wyrasta mu konkurencja w postaci środowiska skupionego wokół Adriana Zandberga. Owszem, można by powiedzieć, że wiele razy młoda lewica usiłowała zająć miejsce "starej gwardii, a potem kończyło się jednak na powrocie "tych, co zawsze", ale tym razem sytuacja jest inna. Przede wszystkim ze względu na samego Zandberga. Jego wystąpienia mogą podobać się lub nie, jednak trudno zarzucić mu brak charyzmy. Podejście do spraw socjalnych i gospodarczych Razem pomału sprawia, że niezarabiający kokosów, mieszkający w wielkich miastach postępowi młodzi dorośli zaczynają ciążyć ku formacji Zandberga, choć jeszcze nie tak dawno sympatyzowali z Platformą Obywatelską. I nie przeszkadza tu zupełnie fakt, że siedząc w modnych knajpach nad sojową latte nazywają podobne rozwiązania w programie PiS-u "dejowaniem". Wreszcie, Zandbergowi udało się wypromować kilku polityków, których szeregowy Kowalski jest w stanie wymienić z imienia i nazwiska – chociażby Magdalenę Biejat czy Marcelinę Zawiszę.

Lewica Adriana Zandberga jest lewicą tęczowo-socjalną i jako taka będzie pomału wypierać SLD ze sceny politycznej. Co zatem mogą zrobić dinozaury, z lubością wspominające czasy przed rokiem 2005, gdy Sojusz był jednym z głównych graczy na polskiej scenie politycznej? Albo ścigać się z młodymi o rząd dusz wśród młodych lewaków, albo pomachać do swoich wyborców – dinozaurów, którzy, mając powiedzmy sześćdziesiątkę na karku, w programie tej nowej lewicy czują się nieco zagubieni. Widać, że Włodzimierz Czarzasty stawia na tę drugą koncepcję. Odwołując się do oceny historii rodem z Polski Ludowej, wysyła sygnał elektoratowi postpezetpeerowskiemu: "Ej, my jeszcze jesteśmy i wy też jesteście! I razem coś jeszcze możemy!". Oczywiście ten elektorat, skupiony wokół takich postulatów jak obrona emerytur byłych esbeków, nie jest na tyle duży, by wygrać wybory opierając się tylko na nim. Ale na stworzenie przeciwwagi dla elektoratu Razem powinno wystarczyć. Zaś sam Adrian Zandberg powinien mieć się na baczności i nie traktować Czarzastego jak dobrego wujka.

Magdalena Złotnicka