Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio 24
Martin Ruszkiewicz 20.01.2020

Pod unijnym pręgierzem

W grudniu 2019 r. media obiegła informacja o wynikach sondażu przeprowadzonego przez Dyrekcję Generalną ds. Komunikacji Społecznej przy Komisji Europejskiej. Z sondażu wynikało, że Polska jest drugim najbardziej negatywnie nastawionym państwem wśród członków wspólnoty. Zapewne gdyby europarlamentarzyści potraktowali poważnie badania KE, powstrzymali by się przed kolejną rezolucją stawiającą pod unijnym pręgierzem Polskę i Węgry.

"Mój kraj mógłby lepiej stawić czoła przyszłości poza Unią" - tak jedno z pytań Dyrekcji Generalnej ds. Komunikacji Społecznej przy Komisji Europejskiej, które zadawało obywatelom UE. Z myślą tą zgodziło się,  47 proc. Polaków. To rekord. Tylko Słoweńcy ocenili Unię jeszcze gorzej - bo aż 48 proc. z nich widzi lepszą przyszłość swojego państwa poza UE.

Taki poziom niechęci do Unii to już katastrofa wizerunkowa. Walnie przyczynili się do niej m. in. były już szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker i były przewodniczący RE Donald Tusk. Ale i nowy europarlament nie ustaje w staraniach, by Europejczycy uznali w końcu UE za twór niebezpieczny i szkodliwy dla ich państw. Najnowsza rezolucja po raz kolejny upominająca Polskę i Węgry w sprawie tzw. praworządności jest krokiem w stronę eurodestrukcji. Zobowiązanie Komisji Europejskiej do podjęcia kroków przeciwko państwom członkowskim to kolejny przykład arogancji europarlamentu i niesprawiedliwego traktowania państw Europy Środkowo-Wschodniej.

Niestety stawianie Polski pod unijnym pręgierzem wywołuje entuzjazm naszych eurodeputowanych związanych z opozycją. Wobec oskarżeń pod adresem ich kraju nie pozostają wcale bierni. Sami nastawiają wrogo do Polski unijnych urzędników, dopingują instytucje unijne do surowego karania Polski za urojone grzechy. Ekscytują się każdą krytyką Polski wygłaszaną przez przedstawicieli innych nacji. Gdyby mogli, to poprosili by naszych sąsiadów, by wjechali do Polski czołgami zaprowadzić "praworządność".

Obserwujący to z zażenowaniem Polacy mają coraz więcej wątpliwości "po co nam ta Unia". I choć żadna istotna siła polityczna nie mówi w tej chwili o opuszczeniu brukselskich struktur, to w końcu ktoś postanowi zagospodarować rosnące zniechęcenie Polaków. Kłopot z Unią jest tym większy, że w Polsce ciągle nie potrafimy racjonalnie dyskutować o jej funkcjonowaniu. To w dużym stopniu efekt kreowania sztucznego entuzjazmu poprzedzającego referendum decydującego o naszym wejściu do UE. Głosy zwracające uwagę na problemy i potencjalne zagrożenia były wówczas marginalizowane i odrzucane. Nie wolno było podejmować debaty o plusach i minusach obecności w Unii. Kto się nie cieszył na myśl o wejściu do UE, był osobą ciemną, złą i głupią. Polacy otrzymali "przesłodzony" przekaz nieistniejącej już Europy - ostoi bezpieczeństwa, stabilizacji i rozwoju cywilizacyjnego. Do tego "przesłodzenia" odwołują się wciąż politycy opozycji - opowiadający o Europie uśmiechniętych ludzi. Obraz przekonujący tylko dla osób, które od lat nie wyjeżdżały za granicę.

Można zrozumieć, że atmosfera przed referendum nie sprzyjała pogłębionej refleksji. Ale od naszego wejścia do Unii minęło ponad 15 lat i nadal opozycja nie jest w stanie rozmawiać spokojnie o naszej roli w strukturach europejskich. Każda krytyka Unii lub jakiekolwiek odstępstwo od wizji płynącej z Brukseli jest traktowana jako wyprowadzanie Polski z Unii. Jednak nie tylko Polexit, ale jak to pisał  Donald Tusk "wypierpol" dla wielu Polaków przestaje być przerażający. Europejskie instytucje z europarlamentem na czele generują bardzo wiele złych emocji w Polakach. W odpowiedzi na nie, po bezkrytyczni eurofanatycy najchętniej zabraliby władze z rąk PiS prosto do Brukseli. Tymczasem potrzebujemy spokojnej rozmowy, jak sprawić, by nie tracąc żadnych korzyści z obecności w Unii, nie stać się ofiarą podwójnych standardów. By,  jak mocno określił to prezydent Andrzej Duda, nikt nam w obcych językach nie narzucał, jaki ustrój mamy mieć w Polsce.


Miłosz Manasterski