Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio 24
Paweł Słójkowski 21.01.2020

Premier League: Juergen Klopp zmienił Liverpool w potwora. "Tu chodzi o pasję"

Liverpool pewnie zmierza po mistrzostwo Anglii, kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa w Premier League, jest wymieniany wśród faworytów do wygrania Ligi Mistrzów. W cztery lata Juergen Klopp zdołał stworzyć z "The Reds" najlepszą drużynę świata. A nie było to łatwe zadanie.

8 października 2015 roku Liverpool był pogrążony w kryzysie. Kilka dni wcześniej z klubu zwolniony został Brendan Rodgers, cierpliwość działaczy wyczerpała się po fatalnej serii, którą "The Reds" zwieńczyli zremisowanym 1:1 prestiżowym starciem w derbach z Evertonem. Zajmowali wówczas dziesiąte miejsce w tabeli, po trzech i pół roku pracy menedżera nie zdołali sięgnąć po żadne trofeum.

Plotki o tym, że Rodgers rozstanie się z klubem już wcześniej, pojawiały się regularnie już od miesięcy. Trudno zresztą się dziwić, skoro poprzednią batalię w Premier League zespół zakończył wstydliwą porażką 1:6 ze Stoke, a w ostatecznym rozrachunku znalazł się na szóstej pozycji. Piłkarze Rodgersa zaprzepaścili też kapitalną kampanię 2013/14, kiedy to na trzy kolejki przed końcem mieli losy mistrzowskiego tytułu we własnych nogach. Wielu fanów mogło sądzić, że nad Liverpoolem wisi klątwa.

Najpierw w kuriozalnych okolicznościach nastąpiła porażka z Chelsea, a odpowiedzialność za nią wzięła na siebie klubowa legenda. Jeden niefortunny krok noszącego opaskę kapitańską Stevena Gerrarda stał się symbolem klęski, niesprzyjających okoliczności, pecha i przeciwności losu, z którymi "The Reds" po prostu nie mogą wygrać. Później, w meczu z Crystal Palace, zawodnicy Rodgersa wygrywali 3:0 na 11 minut przed końcem meczu. Skończyło się remisem, który ostatecznie przekreślił ich szanse.

Ostatni tytuł mistrza Anglii klub z Anfield Road zdobył w 1990 roku. Kolejne lata także miały mijać pod znakiem wspominania przeszłości i oczekiwania na zmianę, która przywróci klubowi wielkość. W obecnym składzie zespołu jest tylko pięciu piłkarzy, którzy byli na świecie podczas tamtego triumfu.

Choć 8 października 2015 roku nikt nie mógł o tym wiedzieć, to właśnie wtedy nastąpił moment, w którym Liverpool obrał kierunek na to, by stać się najlepszym klubem świata. Za sterami stanął trener uznany i szanowany w świecie piłki, ale dla którego ostateczny sprawdzian miał dopiero nastąpić poza Bundesligą, gdzie zostawił bogatszą o kilka krajowych trofeów Borussię Dortmund.

Odliczanie trwa

Od kilku miesięcy Liverpool Juergena Kloppa wydaje się być poza zasięgiem jakiejkolwiek innej drużyny. Nie poniósł ligowej porażki od ponad roku, a w 22 spotkaniach obecnego sezonu (jedno ma zaległe) odniósł 21 zwycięstw i raz zremisował - z Manchesterem United na Old Trafford. "The Reds" mają 64 punkty na 66 możliwych. Wicelider, broniący tytułu Manchester City, ma już 16 "oczek" straty.

W historii Premier League nikt nigdy nie zanotował podobnej passy. Wyraźnie słabszy był Manchester United, który kończył sezon 1998/99 w potrójnej koronie, podobnie niepokonany w całych rozgrywkach 2003/04 Arsenal pod wodzą Arsene'a Wengera i Manchester City, który w 2018 roku wygrał ligę z dorobkiem 100 punktów.

Kibice nie liczą już czasu, który minął od 1990 roku, czyli ostatniego mistrzostwa Anglii. Odliczają do momentu, w którym największy sukces Kloppa w Anglii stanie się faktem. Trudno wyobrazić sobie, że "The Citizens" czy dobrze spisujący się Leicester City będą w stanie w jakikolwiek sposób zagrozić kroczącej od zwycięstwa do zwycięstwa drużynie. Na Anfield Road w ostatnich meczach można coraz częściej usłyszeć śpiewy dotyczące tego, że sięgną po mistrzostwo. Nie można im się dziwić.

Formę Liverpoolu tylko potwierdzają pewny awans do fazy pucharowej Ligi Mistrzów, walka o Puchar Anglii i triumf w Klubowych Mistrzostwach Świata.

Po tym, jak w ubiegłym roku Liverpool wygrał z Tottenhamem w finale Ligi Mistrzów, klub znalazł się na szczycie. W wyścigu o mistrzostwo Anglii przegrał nieznacznie z Manchesterem City, choć zdobył astronomiczną liczbę 97 punktów, najwięcej w swojej historii. Z 27 sezonów Premier League taki wynik tylko dwa razy nie dawał mistrzostwa - te przypadki to osiągnięcia z dwóch ostatnich lat w wykonaniu "The Citizens".

Po sukcesie w Lidze Mistrzów (i sześciu kolejnych przegranych finałach) zastanawiano się, czy będzie to początek nowej ery w historii "The Reds"? I, choć oczywiście zweryfikowanie tej tezy wymaga czasu, to już teraz można zaryzykować odpowiedź twierdzącą.

Klopp ma solidne zaplecze - jego zespół bazuje na graczach w kwiecie wieku, którzy cały czas są głodni sukcesu i cały czas mogą się rozwijać, Liverpool jest atrakcyjnym kierunkiem właściwie dla każdego piłkarza, nie tylko sportowo, ale także finansowo. W dodatku sama możliwość pracy z Niemcem jest dla wielu graczy kusząca, tak ze względu na warsztat, jak i na jego osobowość.

"The Normal One"

- Jestem w stu procentach normalny, nie jestem nikim wyjątkowym. Dziś rano obudziłem się, poszedłem do kuchni, zrobiłem żonie kawę, sobie herbatę i dałem psu jeść. Może Pep Guardiola zrobił to samo, nie wiem. Nie wiem też, czy mam jakiś specjalny talent do trenerki. Wiem tylko, że jestem zapracowany, zainteresowany i mam wokół siebie wspaniałych ludzi. Z otaczania się mądrymi ludźmi zrobiłem część swojej pracy i jestem fachowcem w słuchaniu ich. To znacznie ułatwia życie - powiedział Klopp w jednym z wywiadów.

To, co mówi Niemiec, od lat wywołuje zainteresowanie mediów i kibiców. Trudno znaleźć menedżera, który cechowałby się podobną charyzmą i potrafił w podobny sposób przyciągać uwagę. Wiele razy oglądaliśmy jego euforyczną radość po sukcesach, śledziliśmy konferencje prasowe, podczas których potrafił żartować z dziennikarzami. Na pierwszy rzut oka widać też, że ma do siebie dystans. Oczywiście potrafi być wybuchowy, jednak nigdy nie sprawiał wrażenia kogoś, kto cynicznie wbijał szpilki, szydził z rywali czy umniejszał ich osiągnięciom.

A przy tym wszystkim sprawia wrażenie kogoś, kto doskonale rozumie, czym dla ludzi jest futbol i jak ważną rolę może odgrywać w ich życiu.

- Moim głównym celem jest to, co powinno być głównym celem piłki nożnej. Chodzi o to, by sprawiać ludziom radość, pozwolić im przeżyć emocje, których zwykle nie czują - przyznał.

To, co prezentuje sobą Klopp, powinno być normą dla ludzi, którzy są liderami z prawdziwego zdarzenia. Niemiec unika arogancji, szanuje ludzi, których ma wokół siebie, nie szuka tanich prowokacji. Sam podkreślał niejednokrotnie, że jest po prostu normalny - co w świetle tego, jak wygląda współczesny futbol, już jest jego wielką zaletą.

Na Anfield jest uwielbiany i widać wyraźnie, że czuje się tam jak w domu, otoczony graczami, którzy pójdą za nim w ogień. Sam zresztą przyznawał, że w Liverpoolu nie ma megagwiazd, zawodników traktowanych wyjątkowo. Kiedyś przyznał, że dla niego każdy z nich jest "miłą osobą". Patrząc na większość graczy z topowych klubów świata, z pewnością nie jest to określenie, które jako pierwsze przychodzi do głowy.

Jednym z takich przypadków jest jeden z najlepszych obecnie prawych obrońców świata, 21-letni Trent Alexander-Arnold. Po sukcesie w Lidze Mistrzów zamieścił w internecie krótki wpis pod swoim zdjęciem z Pucharem Europy: "jestem tylko normalnym chłopakiem z Liverpoolu, którego marzenia właśnie się spełniły". To jedna z twarzy rewolucji, którą Klopp przeprowadził w Liverpoolu.

Klopp nie kupuje gwiazd, on je tworzy

To naturalne, że sukces nie przyszedł z dnia na dzień, a Klopp po objęciu drużyny musiał wykonać tytaniczną pracę nad tym, by nadać jej kształt, w którym widzimy ją w tym sezonie.

Niemiec dostał w schedzie po Brendanie Rodgersie zespół, w którym było wiele dziur do załatania. "The Reds" mieli problemy w obronie, nie imponowali też osiągnięciami bramkowymi. Było jasne, że skład należy mocno przebudować. Klopp robił to po kawałku, jednak początki były dalekie od tego, by zaimponować kibicom i ekspertom. Z pierwszych trzydziestu spotkań udało mu się wygrać zaledwie trzynaście razy.

Stopniowo zmieniał się styl gry zespołu, bazujący na intensywnym pressingu, szybkości, błyskawicznych próbach odbierania piłki po stracie, ofensywnie grających bocznych obrońcach, wybieraniu niekonwencjonalnych rozwiązań w ofensywie. Był to naturalny etap selekcji graczy, którzy byli w zespole.

Liverpool w kolejnym sezonie był zespołem nieobliczalnym, nie brakowało mu zarówno błysku, jak i chaosu. Klopp dokonał pierwszych transferów, ściągając między innymi jednego ze swoich najlepszych graczy, Sadio Mane, który błyszczał w Southampton, ale na wyższy poziom miał wejść dopiero na Anfield. Obok niego w sezonie 2016/17 przybył... Gini Wijnaldum, który zaliczył spadek z Newcastle United. Z czasem stał się ważnym ogniwem układanki Kloppa, podobnie jak Andy Robertson, którego Niemiec ściągnął ze zdegradowanego Hull. Nie były to oczywiste ruchy.

Mieszane uczucia można było mieć odnośnie sprowadzenia Mohameda Salaha. Egipcjanin nie sprawił się w Chelsea, odżył w Serie A, ale chyba nikt nie spodziewał się, że zdoła zostać jednym z najlepszych graczy Premier League tej dekady.

Podobnie trudno było przewidzieć, w jakim stopniu defensywę "The Reds" odmieni Virgil van Dijk. Sprowadzony z Southampton Holender już w pierwszym sezonie był ostoją defensywy, która pod jego wodzą traciła rekordowo mało bramek. Przejście na wyższy poziom to problem wielu piłkarzy, w tym przypadku jednak nie trzeba było czekać na to, aż defensor dostosuje się do nowego sposobu gry, nie widać było po nim problemów z poradzeniem sobie z presją trybun czy ekspertów, którzy dyskutowali, czy stoper jest wart ponad 80 milionów euro, które na niego wydano. 

Gorzkim momentem mógł być przegrany finał Ligi Mistrzów, kiedy to Liverpool musiał uznać wyższość panującego w Europie Realu Madryt. Dwa gole stracił jednak po katastrofalnych błędach bramkarza Llorisa Kariusa, w dodatku szybko stracił kontuzjowanego Salaha i nie był w stanie nawiązać walki. 

Klopp wyciągnął wnioski - sprowadził z Romy Alissona. Golkiper, który przegrywał rywalizację z Wojciechem Szczęsnym, obecnie jest uznawany za najlepszego bramkarza świata, zgarnia właściwie wszystkie możliwe wyróżnienia. Do tego do środka pola sprowadzono Fabinho i Naby'ego Keitę. W czwartym roku pracy Niemca w Liverpoolu skład był już gotowy do tego, by rywalizować z każdym. Przekonały się o tym m.in. Bayern Monachium i Barcelona. W kampanii 2018/19 widać było styl i ogromny progres na boisku. Doszedł do tego czynnik, bez którego byłoby to jednak bez znaczenia - wyniki.

"The Reds" wydawali na niektórych piłkarzy ogromne pieniądze, jednak potrafili dobrze poruszać się na transferowym rynku, a do tego uzupełniali skład wychowankami. W ostatnich derbach Merseyside Klopp zdecydował się dać odpocząć swoim najważniejszym graczom. Przeciwko Evertonowi na boisko wyszli zawodnicy rezerw oraz juniorzy. Zwycięskiego gola zdobył kapitalnym uderzeniem 18-letni Curtis Jones, a oglądało to ponad 50 tysięcy ludzi.

"Jesteśmy dla siebie idealni"

Nieco ponad 4 lata - tyle zajęło Kloppowi stworzenie z drużyny plasującej się nieco powyżej angielskich średniaków prawdziwej maszyny, która nie ogląda się na rywali. To zespół, który jest doskonale świadomy tego, co chce grać, idealnie wykorzystuje swoje atuty, a przy tym jest trudny do rozczytania. Świetne taktyczne rozwiązania, zbilansowany skład, zdolność dobierania odpowiednich piłkarzy i umożliwianie im rozwoju, dawanie poczucia uczestnictwa w czymś wyjątkowym. To wszystko składa się na obraz jednej z najciekawszych drużyn ostatnich lat, która osiągnęła właśnie swój szczyt. Najtrudniejsze w tym momencie będzie utrzymanie się na tym poziomie.

- Kiedy dostałem telefon z Liverpoolu jesienią 2015 roku, czułem, że jesteśmy dla siebie idealni. Teraz mam wrażenie, że nie doceniałem wówczas, jak bardzo - przyznał niedawno z okazji podpisania nowej umowy, która zatrzyma go w klubie na kolejne cztery lata.

Juergen Klopp to energia, pasja, wizja futbolu pozostająca w zgodzie z tym, czego oczekuje się na Anfield. A właściwie z tym, czego chce właściwie każdy fan piłki na całym świecie. Radości z gry, odrobiny romantyzmu i historii, która sprawia, że kibicując można poczuć się częścią klubu, który tworzy nie tylko jedenastu graczy i trener.

Paweł Słójkowski, PolskieRadio24.pl