Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio24.pl
Michał Szewczuk 29.11.2020

Książę dzielnicowy Rafał I Warszawski. Felieton Magdaleny Złotnickiej

Jako mieszkanka stolicy bardzo się cieszę, że Warszawa leży mniej więcej na środku kraju, nie zaś przy granicy polsko-niemieckiej. Patrząc bowiem na ostatnie pomysły Rafała Trzaskowskiego, zastanawiam się, czy przypadkiem nie strzeliłoby mu wówczas do głowy przyłączyć moje miasto do ziem naszego zachodniego sąsiada.

Musiałam oderwać się od "Odrodzonego królestwa" Elżbiety Cherezińskiej, by poświęcić kilka słów bieżącej polityce. Z wielką niechęcią zwlekając się z ulubionego fotela, doszłam jednak do wniosku, że prawdopodobnie ja i prezydent Rafał Trzaskowski mamy te same lektury. Cherezińska umieszcza swoich bohaterów w czasach Władysława Łokietka, gdy to Polska ledwie poskładała się po rozbiciu dzielnicowym. Biedy mały król musi użerać się z licznymi książętami oderwanych od ojczyzny księstw, którzy albo składają hołd lenny obcym władcom, jak liczni książęta śląscy Janowi Luksemburskiemu, albo usiłują się układać z zakonem krzyżackim, jak książęta mazowieccy. U mnie utonięcie w fabularyzowanej wersji polskiej historii zaowocowało jedynie paroma zarwanymi nocami. Tymczasem Rafał Trzaskowski – jeśli też czytał – chyba potraktował lekturę jak inspirację polityczną.

CZYTAJ RÓWNIEŻ
trzaskowski 1200 pap.jpg
Trzaskowski chce, by środki UE trafiały wprost do samorządów. "To nie przejdzie w Brukseli"

Trudno bowiem inaczej wyjaśnić ostatnie posunięcia prezydenta stolicy. Polska prowadzi trudne negocjacje, starając się zablokować powiązanie wypłat z unijnych funduszy z praworządnością, coraz mocniej grozi wetem. Tymczasem co robi Rafał Trzaskowski? Nie tylko krytykuje ewentualne weto, ale wręcz sugeruje, że samorządowcy mogliby się dogadać z Unią, niejako pomijając władzę centralną. Jak inaczej rozumieć bowiem jego niedawną wypowiedź? "Mamy wspólne stanowisko Komitetu Regionów, który jest instytucją doradczą przy Unii Europejskiej. Moja opinia została przyjęta przez Komitet Regionów, gdzie mówimy o takiej ewentualności bezpośredniego wykorzystania funduszy unijnych przez samorządy (…) – oświadczył prezydent na konferencji prasowej. Czym skutkowałoby takie rozwiązanie, gdyby rzeczywiście weszło w życie? Pozornie można by powiedzieć, że nie zmieniłoby się wiele – pieniądze płynęłyby do Warszawy bezpośrednio z unijnej kasy, może nawet byłoby sprawniej z punktu widzenia biurokratycznego. Tyle że jeśli spojrzymy na całość z punktu widzenia symboliki, to zauważymy, że mielibyśmy sytuację, w której samorząd zaczął funkcjonować jako element polityki zagranicznej. Ponadto jeśli doszłoby do powiązania wypłat pieniędzy z tzw. praworządnością, to co by się stało, gdyby uznano, że Polska nie spełnia kryteriów? Wstrzymano by wypłaty dla naszego kraju i zarazem pozostawiono je dla np. Warszawy? Na jakiej podstawie? Samorząd nie ma wszak prawa do stanowienia własnego prawa, nie miałby więc również możliwości dostosować swojej sytuacji prawnej do tego, czego w zakresie praworządności wymagałaby UE.

Pomysł z funduszami europejskimi, które miałyby być przekazywane bezpośrednio do samorządów, to niejedyna w ostatnim czasie zagrywka prezydenta stolicy, która wskazuje na to, że ewidentnie nie pozbył się on ambicji rządzenia krajem. Podobnie można czytać jego wypowiedź o policji. Trzaskowski, krytykując zachowanie funkcjonariuszy podczas ostatnich protestów pod sztandarem "Strajku Kobiet", stwierdził bowiem, że jeśli funkcjonariusze będą naruszali zasady, to zastanowi się nad zawieszeniem wsparcia finansowego policji. O jakich zasadach mówił? Podkreślał, że policja przed użyciem siły powinna ostrzegać, a także starać się załagodzić sytuację w inny sposób. Ponadto "legitymowanie demonstrantów nie powinno zamieniać się w zatrzymywanie". Warto pochylić się nad tymi postulatami. Na demonstracjach, z których relacje oglądałam (choć zapewne nie widziałam wszystkich), policja wzywała do rozejścia się przez megafony, co z całą pewnością jest ostrzeżeniem i próbą rozwiązania sprawy inaczej niż metodami siłowymi. Po drugie, zatrzymanie i przewiezienie na komendę następuje w momencie, w którym uczestnik demonstracji odmawia wylegitymowania się lub nie ma przy sobie dokumentów. Albo w sytuacji, w której złamał prawo, np. naruszając nietykalność cielesną funkcjonariusza. Wreszcie – Rafał Trzaskowski swoje stanowisko ogłasza po protestach odbywających się pod szyldem "Strajk Kobiet". Nie odnosi się do działań policji np. w sprawie demonstracji przeciwników obostrzeń i szczepień, choć tam również legitymowano wszystkich uczestników. Biorąc pod uwagę, że Trzaskowski jawnie pokazywał, że identyfikuje się z tym pierwszym protestem, stwierdzenie o podwójnych standardach w ocenianiu manifestacji nie wydaje mi się przesadą. To jednak uwagi na marginesie.

Istotne jest jednak przede wszystkim to, że po raz kolejny mamy do czynienia z próbą prowadzenia własnej polityki. Trzaskowski chce ingerować w to, jak działać ma służba podległa władzy centralnej, grozi, że podejmie działania prowadzące do osłabienia tej służby, bo wszakże pozbawienie finansowego wsparcia z całą pewnością do wzmocnienia skuteczności policji się nie przyczyni. A podważanie władzy centralnej to zarazem naruszanie podwalin istnienia państwa jako takiego. Samorząd bowiem ma liczne kompetencje, nie ma jednak autonomii.

Co to wszystko ma wspólnego z epoką polskich Piastów? Nie prowadzimy wszak wojen, granice naszego kraju są od 1945 roku niezmienne i jasno wytyczone. A jednak można dostrzec pewne analogie w mechanizmach działania. Książęta dzielnicowi, jeśli chcieli prowadzić politykę niezależną od Królestwa Polskiego, musieli się układać z zagranicznymi sojusznikami, najczęściej wrogimi Polsce. Obecnie nie prowadzimy wojny z Unią Europejską, żaden z jej członków nie jest naszym wrogiem. Niemniej jednak polityka zagraniczna to w dużej mierze rywalizacja. A współcześni książęta dzielnicowi w rodzaju Rafała Trzaskowskiego powinni pamiętać, że zagranica może ich nie tylko wykorzystać do własnych gier, ale także po prostu potraktować instrumentalnie.

Magdalena Złotnicka