Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Klaudia Hatała 15.12.2010

Smoleńsk: radiolatarnia źle stała?

Najnowsze zeznania załogi jaka rzucają nowe światło na przebieg ostatnich chwil lotu tupolewa.

Rosjanie ze smoleńskiego lotniska ustawili pierwszą radiolatarnię o 650 metrów bliżej pasa niż powinni, i niż było to zaznaczone w tzw. kartach podejścia, które mieli polscy piloci tupolewa - pisze "Fakt". Radiolatarnia sygnalizuje pilotom, gdzie się znajdują, a to oznacza, że nasza załoga przelatując nad tym sygnalizatorem myślała, że jest dalej od lotniska niż byli w rzeczywistości.

Gazeta dotarła do treści najnowszych zeznań pilotów z polskiego jaka-40, którzy wylądowali tam pierwsi. Według informacji gazety pilot Artur Wosztyl zeznał, że radiolatarnię nie tylko źle ustawiono, ale także była zepsuta i nadawała sygnał z przerwami.

Jak dowiedział się Fakt, kapitan jaka-40, który lądował na lotnisku Siewiernyj przed Tu-154, zeznał w prokuraturze, że radiolatarnie przed pasem do lądowania w rzeczywistości rozstawione były w innej od siebie odległości, niż podano to naszej załodze w tak zwanych kartach podejścia, czyli oficjalnych dokumentach, według których piloci powinni ustawić parametry lotu. Według tych dokumentów, radiolatarnie miały być ustawione od siebie w odległości 5,15 km, a w rzeczywistości stały oddalone od siebie od 4,5 km.

"Piloci po prostu nie wiedzą, gdzie się znajdują"

Dodatkowo komplikuje sytuację fakt, że druga z radiolatarni była zepsuta. Według zeznań pilotów jaka, radiolatarnia przerywała nadawany sygnał. – Sprawnie działające obie radiolatarnie i ustawione odpowiednio określają prostą dolatywania do lotniska – tłumaczy na łamach „Faktu” Grzegorz Sobczak, ekspert ds. lotnictwa.- Jeśli jedna z nich działa wadliwie, jak podkreśla ekspert, piloci po prostu nie wiedzą, gdzie się znajdują.

Wojskowi prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie katastrofy badają intensywnie ten wątek sprawy pisze "Fakt". – Nie możemy wypowiadać się o szczegółach zeznań złożonych w prokuraturze – zastrzega jednak kapitan Marcin Maksjan z wojskowej prokuratury. – Mogę tylko powiedzieć, że kwestia urządzeń na lotnisku w Smoleńsku jest dla nas niezwykle istotna i wciąż czekamy na przekazanie nam przez stronę rosyjską dokumentów w tej sprawie.

Tajemnica wojskowa?

Nasi prokuratorzy bez dokumentów od Rosjan w tej sprawie są praktycznie bezradni, jeśli chodzi o ustalenie winnych katastrofy. Wciąż nie wiedzą bowiem – przynajmniej oficjalnie – jaki był stan urządzeń na lotnisku, m.in. właśnie tej radiolatarni. – Mamy zeznania pilotów, ale nie mamy dokumentów od Rosjan – tłumaczy mecenas Bartosz Kownacki, jeden z pełnomocników rodzin ofiar katastrofy. – A Rosjanie właśnie tych, kluczowych absolutnie materiałów na temat lotniska i urządzeń, nie chcą nam wydać, zasłaniając się tajemnicą wojskową.

kh, fakt.pl