Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PAP
Damian Zakrzewski 15.02.2022

"To będzie dalsza agresja". Jednoznaczne stanowisko ambasador USA przy ONZ nt. separatystycznych republik

Ambasador Stanów Zjednoczonych przy ONZ Linda Thomas-Greenfield powiedziała, że "uznanie donbaskich samozwańczych »republik« będzie stanowić akt dalszej agresji Rosji przeciwko Ukrainie". Jak oceniła, na razie nie widać konkretnych oznak deeskalacji sytuacji ze strony Moskwy.

PAP: Rozmawiamy w czasie, który może sugerować zmianę w obecnym kryzysie wokół Ukrainy. Rosja zapowiedziała wycofanie części wojsk znajdujących się wokół tego kraju. Czy mamy jakiekolwiek dowody na to, że rzeczywiście do tego dochodzi i czy widziała Pani może jakąś zmianę w postawie swojego rosyjskiego kolegi w ONZ?

Linda Thomas-Greenfield, stała przedstawicielka USA przy ONZ: Cóż, to dobre pytanie. Nie widzieliśmy dotąd żadnych dowodów na takie ruchy wojsk, choć słyszeliśmy tę deklarację i pozytywnie przyjęlibyśmy taką decyzję. Ale nie zmienia to faktu, że wokół granic Ukrainy wciąż stacjonuje ponad 100 tys. żołnierzy (rosyjskich - PAP) i że wciąż zagrażają oni suwerenności i integralności jej granic. Chcemy nadal nalegać na dyplomatyczne rozwiązanie tej sytuacji. Robimy to na najwyższym szczeblu władz, jeśli chodzi o nasze kontakty z Rosjanami, a także kontakty naszych europejskich sojuszników z Rosjanami, by znaleźć tę dyplomatyczną drogę naprzód, która odpowiedziałaby zarówno na ich obawy, jak i obawy nasze i wszystkich naszych sojuszników.

W piątek doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Jake Sullivan powiedział, że wciąż nie jest jasne, czy Rosja poważnie podchodzi do tych rozmów i na ile prowadzi je w dobrej wierze. Czy coś się od tego czasu zmieniło?

L. T.-G.: Nic się nie zmieniło, przynajmniej w takim sensie, że wciąż będziemy czynić dyplomatyczne wysiłki, by naciskać na Rosjan, by dokonali słusznego wyboru, tj. przystąpili do stołu negocjacyjnego, by zająć się ich obawami bezpieczeństwa. Nie mogą rozwiać swoich obaw na polu bitwy. Grożą swojemu sąsiadowi i zagrażają pokojowi, bezpieczeństwu Europy. Konfrontacja oznaczałaby ogromny kryzys humanitarny w regionie. Oznaczałaby też utratę życia wielu tysięcy ludzi oraz destabilizację nie tylko Ukrainy, ale też innych krajów w regionie.

We wtorek Duma Państwowa, izba niższa parlamentu Rosji, przegłosowała uchwałę wzywającą prezydenta Władimira Putina do uznania niepodległości separatystycznych władz tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej. Czy zdaniem USA taki ruch stanowiłby dalszą agresję przeciwko Ukrainie i uruchomił amerykańskie sankcje?

L. T.-G.: To absolutnie akt dalszej agresji. Pokazuje, że Rosjanie nie dążą do deeskalacji, jest to kolejny znak konfrontacji i tego, że Kreml nie negocjuje w dobrej wierze. Ale powtórzę, że będziemy nadal nalegać na dyplomację, bo uważamy, że w interesie Rosji nie leży rozpoczęcie konfliktu w regionie. Jasno zapowiedzieliśmy, jaka będzie nasza odpowiedź, zwłaszcza jeśli chodzi o sankcje, które nałożymy razem z europejskimi przyjaciółmi, i ich efekt na ich gospodarkę. Będzie on mocny i bardzo, bardzo odczuwalny dla zwykłych obywateli Rosji.

Przedstawiciele władz amerykańskich kilkakrotnie podkreślali, że mają gotowych kilka pakietów sankcji, w zależności od scenariuszy. Czy dotyczy to także scenariusza uznania donbaskich "republik"?

L. T.-G.: Mamy szereg opcji odpowiedzi na rosyjską agresję. I będziemy nadal przeglądać te pakiety pod kątem działań podejmowanych przez Rosjan.

Zobacz także:

Wspomniała Pani, że Rosja grozi Ukrainie. Karta Narodów Zjednoczonych zakazuje nie tylko samego użycia siły, ale również grożenia nią. Czy obecne działanie Rosji stanowi pogwałcenie zasad Karty i czy samo w sobie nie zasługuje na sankcje?

L. T.-G.: Sekretarz generalny ONZ (Antonio Guterres) w poniedziałkowym oświadczeniu bardzo mocno podkreślił, że jakikolwiek atak na Ukrainę jest pogwałceniem Karty NZ i my od początku jasno to mówiliśmy. To nie jest konfrontacja między Rosją a Stanami Zjednoczonymi. To konfrontacja między Rosją a światem, bo wszyscy podpisaliśmy się pod wartościami zawartymi w Karcie.

Ale czy sama obecność rosyjskich wojsk wokół Ukrainy nie jest złamaniem tych zasad, biorąc pod uwagę, jakie szkody wyrządza ukraińskiej gospodarce?

L. T.-G.: Obecność sił jest oznaką konfrontacji. Jeśli (Rosjanie - PAP) dopuszczą się dalszej inwazji, to absolutnie będzie to złamanie Karty. Dlatego nadal pracujemy dyplomatycznie, by zniechęcić Rosjan do popełnienia błędu ponownego przekroczenia ukraińskich granic.

Prezydent USA Joe Biden mówił na początku swojej kadencji, że pragnie stabilnych i przewidywalnych relacji z Rosją. Czy to wciąż jest możliwe po tym, co się stało? Czy może żyjemy już w innym świecie?

L. T.-G.: Uważamy, że wciąż jest możliwe, by mieć stabilne i przewidywalne relacje z Rosjanami, o ile oni wybiorą ruch w tym kierunku. Jesteśmy też jednak przygotowani, by odpowiedzieć na każdą konfrontację, na którą Rosja się zdecyduje, zarówno wobec naszych sojuszników, jak i Stanów Zjednoczonych.

Rzecznik Departamentu Stanu mówił niedawno, że obecność sił rosyjskich na Białorusi w obecnym kontekście podważa w pewien sposób status Białorusi jako niepodległego państwa. Są duże obawy, że mogą one tam pozostać na dłużej. Jakie byłyby tego konsekwencje?

L. T.-G.: Z pewnością Białoruś narusza własną integralność i niezależność w związku z tymi wojskami, które zagrażają Ukrainie. Ale oznacza to też, że ona też będzie odpowiedzialna, jeśli Rosja użyje jej terytorium do inwazji na Ukrainę. Ona też będzie odpowiedzialna za konfrontację ze swoim sąsiadem, konfrontację, w której nie musi uczestniczyć.

Czytaj także:

Jak ocenia Pani rolę Polski w tym kryzysie? W ostatnich tygodniach widzieliśmy wiele kontaktów na linii Waszyngton-Warszawa.

L. T.-G.: Mamy bardzo bliski sojusz i bardzo bliską relację z władzami Polski. Polska jest członkiem NATO i pracujemy nad tym, by zapewnić jej bezpieczeństwo, którego potrzebuje na wschodniej flance Sojuszu Północnoatlantyckiego. I bardzo cenimy sobie relacje z Polską, które rozwinęliśmy w tym czasie.

Polskie władze podkreślają, że starają się doprowadzić do wypracowania wspólnego stanowiska Europy w sprawie sankcji. Czy zauważa Pani jakieś postępy w tej sprawie?

L. T.-G.: Byliśmy dotąd bardzo zjednoczeni w NATO, jeśli chodzi o sankcje, i myślę, że jednym z rezultatów działań Rosji i jej agresji jest to, że popchnęły nas one do bliższej współpracy, która uczyniła NATO silniejszym i bardziej zjednoczonym niż kiedykolwiek. Nie wydaje mi się, by taki był cel Rosji, bo ona chciała nas podzielić, tymczasem skończyło się tym, że mamy silniejszy sojusz z naszymi europejskimi sąsiadami.

Mówiła Pani, że widzi pole do negocjacji z Rosją i że USA poważnie do nich podchodzą. Ale jakie w takim razie są pola, na których postęp w rozmowach jest możliwy?

L. T.-G.: Powtórzę, że mamy nadzieję, że będziemy móc usiąść przy stole negocjacyjnym i znaleźć drogę naprzód, by odpowiedzieć na obawy Rosjan, Europy i zwłaszcza Ukrainy. Nadal uważam, że jest to możliwe i zdecydowanie działamy na tym polu, bo nie chcemy, by doszło do konfrontacji, która doprowadzi do kryzysu humanitarnego i utraty życia przez tysiące ludzi, do zakłócenia i destabilizacji Ukrainy.

Mówiąc o kryzysie humanitarnym, Polska spodziewa się, że jeśli do tej agresji dojdzie, może to oznaczać wielki napływ uchodźców z Ukrainy. Polskie władze już zapowiedziały, że zwrócą się w takim przypadku o pomoc, również do USA. Czy możemy na taką pomoc liczyć?

L. T.-G.: Jeśli dojdzie do kryzysu humanitarnego i napływu uchodźców do Polski, Polska może być spokojna, że USA ją wesprą wraz z innymi europejskimi sojusznikami. Współpracujemy też blisko z organizacjami humanitarnymi, Wysokim Komisarzem Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców i innymi, by móc dostarczyć potrzebną pomoc. Odbyliśmy z nimi dyskusje, by przygotować plany na taką ewentualność. Będziemy wspierać zarówno ich wysiłki, jak i Polski.

dz