Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PAP
Beata Krowicka 26.09.2013

Śmierć Nadii z Łodzi. Położna i pielęgniarka nie zauważyły obrażeń

Trzymiesięczną dziewczynką, która zmarła od ciężkich obrażeń głowy, zajmowały się położna i pielęgniarka rodzinna. Obie zeznały, że nie dostrzegły podczas wizyt żadnych niepokojących sygnałów.
(Zdjęcie ilustracyjne)(Zdjęcie ilustracyjne)Joanie49/sxc.hu/cc

Śledztwo ws. zabójstwa niespełna trzymiesięcznej Nadii z Łodzi wykazało, że dziecko było pod opieką położnej i pielęgniarki rodzinnej, które nie zauważyły niczego niepokojącego w stanie zdrowia dziewczynki.
Położna sprawowała nadzór na zdrowiem dziecka przez pierwsze tygodnie, a pielęgniarka rodzinna widziała dziewczynkę kilka dni przed jej śmiercią. Obie kobiety zeznały w prokuraturze, że nie widziały niepokojących sygnałów czy poważniejszych obrażeń na ciele dziecka.
Jak powiedział w czwartek rzecznik prokuratury Krzysztof Kopania położna wręcz pozytywnie oceniała oboje rodziców. Kilka razy była w ich mieszkaniu spotykała się też z nimi w poradni. - Zeznała, że nic nie wzbudziło jej zastrzeżeń - dodał Kopania.
Pielęgniarka rodzinna widziała dziecko w środę, na kilka dni przed tragedią. Z jej relacji wynika, że znalazła drobne zasinienia na twarzy, ale matka tłumaczyła, że mógł to być efekt dotknięcia przez inne dziecko. Pielęgniarka uznała, że może jest to odcisk od smoczka. Podczas wizyty w domu następnego nic nie wzbudzało jej zastrzeżeń ani podejrzeń.
- Zabezpieczamy dokumentację medyczną z pogotowia i placówek służby zdrowia, które sprawowały pieczę nad zdrowiem dziecka przez pierwsze tygodnie życia i ze szpitala - powiedział Kopania. Przypomniał, że z opinii biegłego po sekcji zwłok wynika, że obrażenia powstały u dziecka w różnym czasie - od złamań żeber, które goiły się i mogły powstać na kilkanaście dni przed śmiercią, przez sińce, które mogły powstać kilka dni wcześniej, aż po rozległe obrażenia głowy, które powstały na kilka godzin przed śmiercią.
- Chcemy odtworzyć czas, mechanizm powstania obrażeń i ustalić, czy mogły być one wcześniej zauważone, jeśli tak, to kto mógł jej widzieć, a przede wszystkim kiedy i w jakich okolicznościach powstały - zaznaczył prokurator.

Tragedia małej Nadii
O śmierci Nadii pogotowie zostało powiadomione przez jednego z rodziców w poniedziałek rano. Przybyły na miejsce lekarz nie wykluczył, że dziecko zmarło w nocy - kilka godzin przed przyjazdem pogotowia. Później wyszło na jaw, że kiedy rodzice stwierdzili, że dziecko nie żyje, próbowali jego zimne ciało ogrzać grzejnikiem.
Rodzice dziecka - 19-letnia Martyna P. i jej konkubent 26-letni Arkadiusz A. - usłyszeli zarzut zabójstwa córki. W środę - na wniosek prokuratury - oboje zostali tymczasowo aresztowani przez sąd na trzy miesiące. Obojgu grozi dożywocie.
Według śledczych Arkadiusz A. potwierdził podczas przesłuchania, że stosował przemoc, by uciszyć niemowlę. Z jego wyjaśnień wynika, że w weekend jednego dnia uderzył dziecko otwartą dłonią, a następnego - pięścią w głowę. 19-letnia matka podczas przesłuchania nie przyznała się do winy, twierdząc, że dobrze zajmowała się dzieckiem. Z relacji świadków wynika jednak, że nie radziła sobie z opieką nad dziewczynką. Mówiła, że lepiej by było, gdyby w ogóle się nie urodziła. W miniony weekend miała także powiedzieć, że nie pójdą z córką do lekarza, bo wyszłoby na jaw, że dziecko zostało pobite.
Rodzina matki dziecka była pod opieką łódzkiego MOPS - korzystała z pomocy finansowej i wsparcia pracownika socjalnego. Policja wcześniej nie interweniowała w tej rodzinie. Według rzecznika MOPS Igora Mertyna nie było żadnych przesłanek świadczących o zaniedbaniach w stosunku do dziecka. Partner matki miał stałą pracę, a kobieta uczyła się.

Zobacz galerię: DZIEŃ NA ZDJĘCIACH>>>

PAP, bk