Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Agnieszka Jaremczak 07.11.2014

Ukraina straciła Krym bezpowrotnie? (analiza)

4 listopada Rosja obchodziła Dzień Jedności Narodowej. Po raz pierwszy świętowano także na Krymie. To każe zadać pytanie, czy ten ukraiński półwysep został już zupełnie wchłonięty przez Federację Rosyjską.

20 tysięcy mieszkańców Sewastopola wyszło we wtorek na ulice miasta, by uczcić Dzień Jedności Narodu. To stosunkowo nowe święto. Zaledwie 10 lat temu ogłosił je prezydent Władimir Putin. Upamiętnia rocznicę wyzwolenia Moskwy spod polskich rządów w 1612 roku i zakończenia okresu smuty, w jakim na przełomie XVI i XVII wieku pogrążyła się Rosja.

Święto jest na tyle świeże, że nawet mieszkańcy stolicy nie wiedzieli z jakiego powodu mają dzień wolny i dlaczego odbywają się pochody. Czy Krymczanie wiedzieli?

Według relacji agencyjnych uczestnicy marszu skandowali: "Sewastopol! Krym! Rosja!" oraz "Póki jesteśmy zjednoczeni, jesteśmy niepokonani". Prorosyjska agencja Kryminform podała, że na czele pochodu szedł m.in. gubernator Sewastopola Siergiej Mieniajło, który oświadczył, że mieszkańcy Sewastopola wzięli udział w marszu z potrzeby serca.

"Koniec smuty Krymu"

Z kolei w czasie obchodów w Symferopolu samozwańczy premier Krymu Siergiej Aksjonow oświadczył, że mieszkańcu półwyspu "są już Rosjanami i są z tego dumni". - Rosja zawsze była silna swoją jednością, siłą ducha, woli, wiary ludzi w swoje władze. Dzisiaj Rosja jest niezwyciężona - oznajmił. A szef krymskiego parlamentu Władimir Konstantinow podkreślał znaczenie narodowej jedności Krymu. Jak oświadczył "smuta naszych czasów zakończyła się dla Krymu 16 marca", a "kres smucie pochodzenia ukraińskiego na krymskiej ziemi położyła jedność narodowa".

18 marca 2014 roku, dwa dni po "referendum" na Krymie Putin obwieścił całemu światu: - Głosowanie odbyło się w pełni zgodne z procedurami demokratycznymi i normami prawa międzynarodowego. W głosowaniu wzięło udział prawie 82 procent mieszkańców półwyspu. Prawie 96 procent opowiedziało się za przyłączeniem do Rosji. To bardzo wymowne liczby.

W tej sytuacji już tylko formalnością było podpisanie traktatu o przyjęciu Krymu i Sewastopola do Federacji Rosyjskiej. Ze strony Krymu podpisy pod dokumentem złożyli: Władimir Konstantinow, Siergiej Aksjonow i mer Sewastopola Aleksiej Czałyj.

Co z tego, że ani Kijów ani Zachód samozwańczych władz półwyspu nigdy nie uznały. Zarówno władze Ukrainy, jak i Unia Europejska i USA utrzymywały, że referendum było nielegalnie, bo odbyło się niezgodnie z obowiązującym na Ukrainie prawem.

Republika
Republika Autonomiczna Krymu, PAP/Adam Ziemienowicz

By dojechać z Sewastopolu do Moskwy trzeba pokonać 1477 kilometrów. Do Kijowa jest znacznie bliżej - to niecałe 900 kilometrów. Ale związki półwyspu z Ukrainą nie są tak jednoznaczne.

Krym znalazł się w granicach Ukrainy w 1954 roku. Było to w czasach, gdy na Kremlu żelazną ręką rządził Nikita Chruszczow a Ukraina należała do Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Dla Moskwy nie oznaczało więc żadnej straty, bo któż w połowie XX wieku przypuszczał, że ZSRR się rozpadnie a Kijów wypowie posłuszeństwo Moskwie?

Cena, jaką Ukraina płaci za swoje decyzje jest niezwykle wysoka. Z początku nic nie zwiastowało, że utraci wpływ na Krym. Choć zaledwie kilkanaście dni po obaleniu rządów Wiktora Janukowycza i przejęciu władzy przez liderów protestów na Majdanie, w kilku kluczowych miejscowościach na półwyspie zaczęły pojawiać się tak zwane zielone ludziki. Uzbrojeni po zęby, w wojskowych uniformach żołnierze krok po kroku przejmowali kontrolę nad jednostkami znajdującymi się na Krymie. I choć wszystko wskazywało na to, że pochodzą z Rosji, Putin zaprzeczał, by rosyjscy wojskowi brali udział w tej operacji.

Co więcej, przekonywał, że uzbrojenie jakim dysponowali separatyści można kupić w sklepie.

Mało kto uwierzył w te deklaracje. Zachód okrzyknął działania Rosji na Ukrainie wojną hybrydową, która polega na jednoczesnym połączeniu wojny konwencjonalnej, nieregularnych działań zbrojnych (partyzanci, terroryści) oraz wojny cybernetycznej.

W większości Rosjanie

Działania Rosji tym bardziej były ułatwione, że większość mieszkańców półwyspu stanowią Rosjanie. Na Krymie mieszka około 2,4 mln ludzi. Z czego Rosjanie stanowią ponad 60 procent, a Ukraińcy - 24 procent.

Według samozwańczych władz Krymu, w referendum jakie odbyło się 16 marca 2014 roku w sprawie uniezależnienia się od Kijowa wzięło udział ponad 80 procent wszystkich uprawnionych, z czego za zjednoczeniem z Rosją opowiedziało się blisko 95 procent głosujących.

Dziś już nawet przeciwnicy polityki Putina uznają, że dobrze się stało, iż Krym "powrócił" do Rosji. - Krym to nie kanapka z kiełbasą, by go w tę i we w tę przekazywać. Nie bacząc na to, że Krym został zdobyty z rażącym naruszeniem wszelkich norm międzynarodowych, to jednak teraz jest częścią Rosji. Nie oszukujmy siebie. Również Ukraińcom radzę, by nie oszukiwali siebie. Półwysep pozostanie częścią Rosji i więcej, w przewidywalnej przyszłości, nie będzie częścią Ukrainy - oświadczył niedawno Aleksiej Nawalny, przywódca opozycyjnej Partii Postępu.

Z tym szokującym oświadczeniem zgodził się Michaił Chodorkowski.

W tym kontekście nie powinny dziwić słowa ostatniego przywódcy ZSRR. - Choć jest to trudne, nie pozostaje nic innego, jak przyjąć do wiadomości realną sytuację i powitać Krym we wspólnocie międzynarodowej jako część Rosji - tłumaczył we włoskim dzienniku "La Repubblica" Michaił Gorbaczow.

Mając takich adwokatów Władimir Putin może spokojnie kontynuować rozbiór Ukrainy. Bo oto za chwilę okaże się, że także większość mieszkańców Donbasu opowiada się za przyłączeniem do Rosji a on nie może pozostać obojętnym wobec tych oczekiwań.

Pierwszy krok już został zrobiony: wbrew obowiązującemu na Ukrainie prawu oraz porozumieniu z Mińska z 5 września - 2 listopada 2014 roku odbyły się wybory do władz Donieckiej Republiki Ludowej oraz Ługańskiej Republiki Ludowej. Historia lubi się powtarzać. Podobnie jak w przypadku referendum na Krymie, ani Kijów ani USA czy Unia Europejska nie zaakceptowały ich wyników. Tylko Moskwa powiedziała, że je uznaje i będzie współpracować z ich zwycięzcami.

I jeszcze jedno podobieństwo: tym razem Moskwa także zapewnia, że na wschodzie Ukrainy nie ma rosyjskich wojskowych. Jednak co innego wynika zarówno z danych przedstawianych przez Radę Bezpieczeństwa Narodowego Ukrainy, jak i sił NATO. Szef Sojuszu Jens Stoltenberg mówi, że zaangażowanie Rosji na Ukrainie jest bardzo widoczne.

- Rosja kontynuuje wspieranie separatystów, szkoląc ich, dostarczając sprzęt oraz utrzymując swoje specjalne siły na terenie wschodniej Ukrainy. Apelujemy do Rosji, by podjęła prawdziwe działania na rzecz pokojowego rozwiązania konfliktu - dodał. Jednocześnie nie padły słowa, co się stanie jeśli podobnie jak w przypadku Krymu - Rosja przyłączy wschodnie rejony Ukrainy.

KRYZYS NA UKRAINIE - serwis specjalny >>>

Kijów ostrzega, że inwazja Rosji jest coraz bardziej prawdopodobna. Świadczyć o tym mogą ostatnie działania, czyli na przykład ściągnięcie w rejon konfliktu sześciu wyrzutni operacyjno-taktycznych systemów radarowych Iskander.

Agnieszka Jaremczak, polskieradio.pl