Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Polskie Radio
Małgorzata Byrska 11.08.2017

Samochody elektryczne: bez solidnych dopłat trudno będzie zrealizować strategię elektromobilności

Samochody elektryczne nie cieszą się dużym zainteresowaniem wśród Polaków. W pierwszym półroczu 2017 roku sprzedano ich zaledwie 400.
Posłuchaj
  • Będzie zakaz pierwszej rejestracji aut z silnikiem spalinowym. Może też hybryd – zauważa Jakub Faryś, prezes PZPM. (Dominik Olędzki, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
  • Zdaniem Macieja Mazura, dyrektora zarządzającego w Polskim Stowarzyszeniu Paliw Alternatywnych, jeśli zacznie się naprawdę masowa produkcja, to i cena będzie niższa. A każdy koncern chce zająć dobre miejsce w obszarze elektromobilności. (Elżbieta Szczerbak, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
  • Polska nie może mieć tak otwartych granic na złom, który przyjeżdża z zagranicy. A tych samochodów może być coraz więcej, właśnie przez dopłaty do samochodów elektrycznych w innych krajach – ostrzega Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. (Dominik Olędzki, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
  • Każdy kraj jest w innej sytuacji i każdy kraj powinien sam ustalić datę, po której nie będzie można rejestrować samochodów spalinowych – uważa Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. (Dominik Olędzki, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
  • W USA dopłaty są od 7 do 11 tys. dolarów, a w Norwegii to jest ponad 7 tys. dolarów, w Niemczech 4 tys. dolarów do samochodów elektrycznych i 3 tys. dolarów do hybryd – wylicza Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. (Dominik Olędzki, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
  • W ciągu pierwszego półrocza Polacy kupili tylko 400 samochodów elektrycznych - bo wciąż największą barierą w ich zakupie jest cena – wyjaśnia Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. (Dominik Olędzki, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
Czytaj także

Dużą barierą w sprzedaży takich pojazdów w Polsce jest ich wysoka cena. I brak realnych zachęt. A także uboga infrastruktura umożliwiająca ładowanie.

Nie ma zachęt, nie ma zainteresowania…

Te 400 sprzedanych samochodów elektrycznych przez sześć miesięcy tego roku, to wynik raczej niesatysfakcjonujący, ale i tak o jedną trzecią lepszy od tego uzyskanego w tym samym okresie w roku 2016. Czyli zainteresowanie tego typu pojazdami rośnie, ale powoli.

– Rośnie bardzo powoli, ale Polska nie jest wyjątkiem. Poza krajami, które są w czołówce, takimi jak Holandia czy Norwegia, gdzie faktycznie ilość sprzedawanych samochodów elektrycznych jest dużo większa, to w pozostałych krajach w stosunku do ilości wszystkich sprzedawanych aut, to są dziesiąte części procenta – wyjaśnia gość Jedynki Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego.

Wynika to z kilku przyczyn zdaniem eksperta. Ta pierwsza podstawowa, w przypadku Polski, to taka, że właściwie nie ma żadnych zachęt, jeżeli chodzi o samochody elektryczne, osobowe. Bo w przypadku autobusów komunikacji miejskiej sytuacja jest inna.

Jakub Faryś Wszystkie kraje europejskie i większość krajów, gdzie sprzedaje się znaczącą liczbę pojazdów elektrycznych, oferują jakieś dopłaty.

– Natomiast wszystkie kraje europejskie i większość krajów, gdzie sprzedaje się znaczącą liczbę pojazdów elektrycznych, oferują jakieś dopłaty, jakąś pomoc – podkreśla Jakub Faryś.

W Europie w 2016 roku sprzedano nieco ponad 100 tys. samochodów elektrycznych. A na 15 mln wszystkich zarejestrowanych w Europie samochodów, elektrycznych było około 700 tys., to ciągle niewiele.

… są dopłaty, jest sprzedaż

Ale w wielu krajach sprzedaż samochodów elektrycznych wygląda zdecydowanie lepiej niż u nas, a to dzięki dopłatom do zakupu takich pojazdów, na co zwraca uwagę Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.

– W Stanach Zjednoczonych dopłaty wynoszą od 7 do 13 tys. dolarów, w Norwegii to jest ponad 7 tys. dolarów, w Niemczech 4 tys. dolarów do samochodów elektrycznych i 3 tys. dolarów do hybryd, a we Francji ponad 6 tys. euro. Widać więc, że są to kwoty niebagatelne i dlatego te kraje, które mają największe dopłaty, są na pierwszych pozycjach na rynku sprzedaży tych samochodów. I gros tej sprzedaży właśnie następuje w tych krajach, a jednocześnie widać bardzo duży spadek zainteresowania samochodami z silnikami spalinowymi – komentuje Adrian Furgalski.

Adrian Furgalski W USA dopłaty wynoszą od 7 do 13 tys. dolarów, w Norwegii to jest ponad 7 tys. dolarów, w Niemczech 4 tys. dolarów do samochodów elektrycznych, a we Francji ponad 6 tys. euro.

Ile przeciętnie kosztuje nowy samochód elektryczny?

Trudno mówić o przeciętnej cenie auta elektrycznego. Jeżeli weźmiemy pod uwagę jeden z najpopularniejszych amerykańskich samochodów, to w zależności od wielkości baterii potrafi kosztować nawet kilkaset tysięcy dolarów.

– Czyli jest to kwota bardzo, bardzo wysoka. Natomiast już w okolicy stu, stu kilkudziesięciu tysięcy złotych można kupić w Polsce samochód elektryczny. Ale trzeba pamiętać o jednej podstawowej rzeczy. Zdecydowana większość klientów indywidualnych w Polsce kupuje samochód, który jest uniwersalny. To znaczy taki, którym można jeździć i do pracy, i na wakacje, i wtedy przejechać nim kilkaset kilometrów, czy parę tysięcy  kilometrów – zauważa Jakub Faryś.

A pojazd elektryczny ciągle jeszcze ma ograniczenia.

– Z baterią, która jest najczęściej montowana w takim aucie, pokonuje ono około 200 kilometrów, co jest absolutnie niesatysfakcjonujące dla większości klientów. Cały czas liczymy na to, że baterie będą miały większą pojemność, a przede wszystkim, że ich cena i masa będą mniejsze. Bo jeżeli prawdą jest to, co zapowiadają eksperci, to baterie za lat kilka czy kilkanaście powinny być takiej pojemności, żeby można było przejechać kilkaset kilometrów. I co równie ważne, będzie można szybko te baterie naładować – ocenia gość radiowej Jedynki.

Bateria to jest koszt największy w produkcji samochodu elektrycznego. Eksperci szacują, że to pomiędzy 40 a 50 proc. wartości całego samochodu.

– A koszty tej baterii zaczęły dramatycznie spadać. Między 2010 a 2016 rokiem w przypadku, najpopularniejszego obecnie samochodu Tesli te koszty spadły o 80 proc. I w tej chwili jesteśmy już coraz bliżej sytuacji, gdy te samochody zaczną się zrównywać z samochodami elektrycznymi. Bo nie tylko cena, ale też inna zmienna ma tutaj znaczenie – jest to zasięg. Teraz samochodami elektrycznymi można już przejechać od 400 do 1000 kilometrów. To już jest rewolucja – zwraca uwagę gość Polskiego Radia 24 Maciej Mazur, dyrektor zarządzający w Polskim Stowarzyszeniu Paliw Alternatywnych.

Jaka dopłata skusi polskiego klienta?

Zdaniem Jakuba Farysia, aby polski konsument zdecydował się na zakup auta elektrycznego, dopłata powinna być porównywalna z tymi dopłatami, które są w innych krajach. A tam są od kilku do 10 tys. euro.

– Czyli gdybyśmy wyobrazili sobie dopłatę w wysokości ok. 40 tys. złotych, to można by mówić wtedy o nieco większej sprzedaży. Ale te dopłaty, które są we wszystkich krajach, to jest wynik pewnej filozofii, pewnego sposobu myślenia o przyszłości komunikacji. Czyli o tym, jakimi samochodami powinniśmy się poruszać. I to legislator decyduje o tym, że raczej powinien to być samochód, który jest ekologiczny, a nie taki, który emituje dużą ilość spalin – podkreśla gość radiowej Jedynki.

Jakub Faryś Gdybyśmy wyobrazili sobie dopłatę w wysokości ok. 40 tys. złotych, to można by mówić wtedy o nieco większej sprzedaży.

Ciekawym przykładem może być sprzedaż samochodów elektrycznych w Singapurze, gdzie auta elektryczne bez dopłaty się nie sprzedawały. Ale nie tylko tam.

– Jeżeli przypomnimy sobie, co się wydarzyło w Danii, gdzie w pewnym momencie nawet taksówki były elektryczne, ale dopóki były duże dopłaty. W momencie, kiedy się skończyły, to sprzedaż pojazdów elektrycznych i rejestracja praktycznie spadły prawie do zera. To pokazuje, że dzisiaj klienci nie są gotowi na to, żeby w warunkach rynkowych kupować samochody elektryczne – ocenia Jakub Faryś.

Auta elektryczne wymagają nowej infrastruktury

Komisja Europejska zatwierdziła właśnie plany Czech dotyczące utworzenia sieci stacji do ładowania i tankowania niskoemisyjnych samochodów. Nasi południowi sąsiedzi chcą przeznaczyć na to 44,5 mln euro z państwowej kasy.

– Ponieważ oprócz baterii w samochodzie i tego, jak daleko ten samochód jest w stanie zajechać, to jest kolejna bardzo ważna rzecz: ilość miejsc, gdzie możemy te samochody naładować, czyli infrastruktura. Bo jeżeli ktoś mieszka w domu i może np. w nocy, na 8–10 godzin podłączyć samochód do ładowania, to problem jest znacznie mniejszy lub go w ogóle nie ma. Ale jeśli ktoś mieszka w bloku, nawet mając garaż podziemny, to tu się zaczyna kłopot – tłumaczy gość radiowej Jedynki.

Wzrost sprzedaży aut elektrycznych to problem dla Polski?

Jednak dla Polski większa sprzedaż samochodów elektrycznych poza granicami naszego kraju może się okazać problemem.

– Polska nie może, a tak jest od naszego wejścia do Unii Europejskiej, mieć tak otwartych granic na złom, który przyjeżdża z zagranicy. Bo można się spodziewać, że im więcej będzie tej akcji dopłat w krajach Europy Zachodniej, żeby np. Niemcy czy Francuzi wymieniali samochody, to tym samym ta fala wraków wjeżdżających do Polski wzrośnie. Bo co można zrobić z takim 9 czy 10-letnim samochodem? Zamiast utylizować, można go będzie sprzedać do Polski – zwraca uwagę Adrian Furgalski.

Adrian Furgalski Im więcej będzie tej akcji dopłat w krajach Europy Zachodniej, to tym samym fala wraków wjeżdżających do Polski wzrośnie.

Co prawda Komisja Europejska poinformowała, że nie planuje wprowadzenia kontyngentów na samochody elektryczne dla sektora motoryzacyjnego, by w ten sposób przyspieszyć wycofywanie się z wykorzystywania silników spalinowych. Jednak Zdaniem Macieja Mazura, wcześniej czy później taka decyzja i tak zostanie podjęta.

– A nawet jeśli ona nie zostanie podjęta, to rynek sam doprowadzi do sytuacji, w której liczba samochodów elektrycznych będzie wzrastała, a liczba samochodów tradycyjnych będzie malała. Bo to co obserwujemy, co się dzieje na całym świecie, w Europie, w Stanach Zjednoczonych, w Chinach to jest zdecydowanie symbol tego, że trend się zmienił. Że samochody elektryczne zaczynają być coraz bardziej popularne. Oczywiście musi się odbywać czyimś kosztem – kosztem samochodów tradycyjnych – ocenia gość Polskiego Radia 24.

Zakaz pierwszej rejestracji  samochodów z silnikiem spalinowym?

Czyli większa sprzedaż pojazdów elektrycznych, szczególnie u naszych zachodnich sąsiadów, czy też w innych pobliskich krajach może rzeczywiście być dla nas problemem.

– Nie tylko sprzedaż. Przypominam, że coraz częściej mówi się o tym, żeby w najbliższych latach, co prawda te terminy są różne w różnych krajach, ale dotyczą lat  między 2025 a 2040 rokiem, ma nastąpić zakaz pierwszej rejestracji  samochodów z silnikiem spalinowym. Nie wiadomo jeszcze, czy to będzie obejmowało też hybrydy – prawdopodobnie nie. Ale i tak ilość samochodów, których te kraje będą chciały się pozbyć, jest bardzo duża. Czyli nie tylko rejestracje samochodów elektrycznych mogą spowodować, że do Polski przyjadą te wyeksploatowane samochody z Niemiec czy z Francji, ale również np. zakazy wjazdu do dużych miast samochodów z silnikami Diesla, bo i takie przymiarki już są. Choć jeszcze nigdzie to nie jest prawem – dodaje Jakub Faryś.

Elektromobilność to decyzja strategiczna

Jednak na pewno przyszłość motoryzacji należy do samochodów elektrycznych. I może warto stosować oprócz dopłat, także np. zachęty miękkie, takie jak darmowe miejsca parkingowe, możliwość wjazdu do centrum, poruszania się po buspasach, bo i takie są, aby zwiększyć sprzedaż elektrycznych samochodów.

Jakub Faryś Powinny być i dopłaty, i inne zachęty, ale przede wszystkim to jest pewna decyzja strategiczna państwa, rządu – w którą stronę będziemy szli.

– To są tylko takie wspomagające zachęty. Bo jeżeli wydamy na samochód dwa razy tyle co na porównywalny samochód z silnikiem spalinowym, to czy z punktu widzenia klienta możliwość przejechania się buspasem, czy też parkowania za darmo jest na tyle atrakcyjną propozycją, żeby się zdecydował na zakup? Dlatego powinny być i dopłaty, i inne zachęty np. podatkowe, ale przede wszystkim to jest pewna decyzja strategiczna państwa, rządu – w którą stronę będziemy szli, jako kraj, jako społeczność. Bo nie należy tego traktować jako wspomagania jakiś właścicieli, kupujących jakiś rodzaj pojazdów – podsumowuje gość Jedynki Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego.

Warto tu przypomnieć, że zgodnie z rządowym Planem Rozwoju Elektromobilności, do 2025 roku po polskich drogach ma jeździć 1 mln aut elektrycznych.

Dominik Olędzki, Elżbieta Szczerbak, Małgorzata Byrska