Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Polskie Radio
Grzegorz Śledź 06.06.2019

Moc festiwali

Za nami Nowa Tradycja, ku końcowi zbliża się sezon artystyczny, przed nami czas wielu imprez plenerowych, letnich, wakacyjnych.

Co jakiś czas powraca publicystyczna, niekiedy również z naukową podbudową, debata o festiwalizacji życia kulturalnego. Dobrze to czy źle, że festiwale dominują w artystycznej przestrzeni, że organizują wyobraźnię i doświadczenia – zarówno ich animatorów, wykonawców, jak dziennikarzy i konsumentów (pardon: odbiorców) kultury? I czy opisane tu powyżej obserwacje są faktem? Oczywiście, nie miejsce tu i czas na szczegółową analizę zjawiska. Faktem jest jednak, że festiwale odgrywają znaczącą (jeśli nie decydującą) rolę również w perspektywie sceny folkowej. Warto chyba jednak dostrzegać zalety takiej sytuacji i umiejętnie je wykorzystywać.

Piszę to w momencie, gdy tuż za nami Nowa Tradycja – będąca kluczowym momentem folkowego sezonu, z jednej strony niejako go podsumowując, z drugiej: kreując albo wskazując nowe zjawiska, które mogą rozkwitnąć w najbliższym czasie. A przed nami przedwakacyjne i wakacyjne, głównie plenerowe festiwale i imprezy. Ile ich jest, nikt chyba nie zliczy. Symbolicznym i zazwyczaj efektownym oraz artystycznie satysfakcjonującym początkiem tego okresu jest poznański Ethno Port, a potem m.in. Rozstaje EtnoKraków, gdyńska Globaltica, Z Wiejskiego Podwórza w Czeremsze, Jarmark Jagielloński w Lublinie, Pannonica Folk Festival w Barcicach niedaleko Nowego Sącza, Folkowisko w Gorajcu koło Cieszanowa i olbrzymia ilość innych imprez aż po warszawskie Skrzyżowanie Kultur. Osobną kwestią jest znacząca lista festiwali i imprez poświęconych muzyce ludowej czy wiejskiej, tabory i szkoły muzyki tradycyjnej (których liczba i tematyka przekracza kompetencje tego tekstu).

Józef Broda mówił o kondycji człowieka: „Skoro nie umie sam siebie objąć, to jak tu iść do bliźniego? A jednak trzeba próbować”. I – jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało – to właśnie dzieje się podczas folkowych imprez: wychodzenie ku drugiemu, otwieranie się na inność. Bo te festiwale właśnie tego uczą publiczność, to właśnie pokazują: otwartość, gotowość na spotkanie i na posłuchanie co mają do powiedzenia / zaśpiewania / zagrania ludzie z odległych czasami kultur. Tomasz Janas

Folkowe letnie festiwale są zazwyczaj uczciwą prezentacją (dla czasami pewnie przypadkowej publiczności) tego, co ciekawe, oryginalne, odświeżające, mądre i godne uwagi, a dalekie od komercyjnej sztampy sączącej się z większości mediów. Pewnie, można się zgodzić z twierdzeniami, że owe plenerowe warunki bywają niekiedy nazbyt festynowe, co niekoniecznie sprzyja samej muzyce płynącej ze sceny. Widziałem jednak i słyszałem mnóstwo zespołów, które dawały sobie świetnie radę w takich okolicznościach. A czy na dłużej trafiały do słuchaczy? To już zupełnie inna kwestia. Być może dobrze, że w ogóle była okazja zagrać dla szerszej publiczności?

Organizatorzy świetnie już dziś wiedzą, że współczesny festiwal muzyczny to nie tylko koncerty. Mamy więc tu i ówdzie warsztaty, spotkania, projekcje, prezentacje, wystawy, zajęcia dla dzieci, zabawy taneczne i nie tylko – słowem: szeroką gamę propozycji dla tych bardziej i tych mniej zainteresowanych tematem; pomysłów bardziej i mniej związanych z głównym tematem festiwalu, pozwalających słuchaczom również odnaleźć możliwość niebanalnego oddechu od koncertowego szaleństwa.

Dodajmy tu nawiasem, że interesujące były też takie „pozakoncertowe” atrakcje tegorocznej Nowej Tradycji, łącznie z zabawami tanecznymi w klubie festiwalowym, czyli Ambasadzie Muzyki Tradycyjnej. Dla mnie szczególnym, choć zupełnie niespodziewanym wydarzeniem było (nie wiem czy wcześniej zapowiadane) spotkanie z Józefem Brodą i Krzysztofem Trebunią-Tutką w radiowym studio S-3. Warto było w nim uczestniczyć choćby dla tego jednego momentu, gdy Józef Broda zaśpiewał słynną „Swobodę”. No tak, pieśń to pewnie znana, ale sympatykom polskiej muzyki undergroundowej, niezależnej (tej powiedzmy: postpunkowej) zawsze kojarzyć się będzie z legendarną płytą „Fala” – i zawsze będzie budziła dreszczyk szczególnych emocji. To jednak tylko uwaga na marginesie.

Festiwale mają swoją moc, mają wielki sens.

Jeśli bowiem przyjrzymy się festiwalom folkowym z dostateczną uwagą i cierpliwością, okaże się, że większość z nich spełnia nie tylko warunek tzw. rozrywkowy, ale ma również (często przede wszystkim) wiele innych walorów, znów mówiąc absolutnie skrótowo: kształtując gusty i wrażliwość słuchaczy. Zdaję sobie sprawę, że nie brzmi to najlepiej w kolorowym, rozbawionym, roztańczonym tłumie. Warto jednak raz po raz zobaczyć rzecz z tej perspektywy, by dostrzec, że – przynajmniej w folkowym światku – festiwale mają swoją moc, mają wielki sens.

Bo też, jak podczas wspomnianego spotkania w czasie Nowej Tradycji mówił Józef Broda o kondycji człowieka: „Skoro nie umie sam siebie objąć, to jak tu iść do bliźniego? A jednak trzeba próbować”. I – jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało – to właśnie dzieje się podczas folkowych imprez: wychodzenie ku drugiemu, otwieranie się na inność. Bo te festiwale właśnie tego uczą publiczność, to właśnie pokazują: otwartość, gotowość na spotkanie i na posłuchanie co mają do powiedzenia / zaśpiewania / zagrania ludzie z odległych czasami kultur. Pomijając wszystkie inne, na przykład muzyczne, walory, już to jedno jest wybitnie ważną wartością festiwali muzyki świata.

I jeszcze jedno. Pamiętam, jak przed kilkoma laty ktoś trochę żartem, a trochę serio, podpytywał jednego z polskich muzyków, że ponoć występował w Poznaniu na jakimś parkingu. Dalibóg! Życzyłbym każdemu artyście folkowemu (a i oni sami pewnie by sobie życzyli), by mógł jak najczęściej występować na tego typu „parkingach”. Warto pospieszyć z wyjaśnieniem. Od kilku lat poznański Ethno Port odbywa się w przestrzeniach i najbliższych okolicach Centrum Kultury Zamek. I te okolice mają w tym przypadku kluczowe znaczenie. Oto bowiem co roku na tych kilka festiwalowych dni w miejscu parkingu przed Zamkiem udaje się rozłożyć trawę, która zmienia centrum miasta w kolorową łąkę. I ta łąka, na której spotykają się ludzie, i na której oczywiście odbywają się koncerty, jest wyraźnym symbolem powolnego odmieniania się na lepsze miasta, a być może i każdego z uczestników festiwalu po trochu.

Bo ta muzyka i ten klimat udzielają się innym. Oto odbywający się co roku, również w przededniu lata, Enter Enea Festiwal w podpoznańskim Strzeszynku, którego pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym jest Leszek Możdżer, przynosi zazwyczaj muzykę jazzową i – jak to się kiedyś mówiło – jazzawą (czyli z bliższych i dalszych okolic jazzu). W tym roku festiwal otworzy tureckie Taksim Trio, a zakończy macedoński Kočani Orkestar – dwa klasowe zespoły, świetnie znane polskiej publiczności folkowej albo wielbicielom world music. Czy to przypadek, że zagrają w Strzeszynku? Folkowe festiwale mają moc niespiesznego przemieniania świata. Spróbujmy uwierzyć, że tak jest.

Tomasz Janas

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.