Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio24.pl
Agnieszka Kamińska 03.09.2020

Działacz: Białorusini pokazali, że chcą wolności, to wybór wartości Zachodu - wolność nie koreluje z Kremlem

- Walka o wolność nie koreluje z powrotem do przestrzeni posowieckiej, nie koreluje z kultem homo sovieticus i wreszcie z Rosją putinowską. To znaczy, że białoruski wybór wolności oznacza wybór geopolityczny wartości zachodnich – mówi portalowi PolskieRadio24.pl Wincuk Wiaczorka, prodemokratyczny działacz białoruski, publicysta i filolog. Ostrzega przed działalnością polittechnologów Rosji na Białorusi. Ci dali już znać o swojej obecności: na początek ośmieszyli się, promując na Białorusi "niecenzuralny” tag - wynikło to z braku znajomości kultury białoruskiej.

shutterstock_1163954908 (1).jpg
Otrucie Nawalnego. B. ambasador USA w Polsce: to może być reakcja Kremla na protesty na Białorusi i w Chabarowsku

- To prawdziwe przebudzenie Białorusi. To już ostateczny etap kształtowania nowoczesnego narodu białoruskiego – mówi portalowi PolskieRadio24.pl Wincuk Wiaczorka, działacz  białoruskiego ruchu narodowo-demokratycznego, w latach 1999–2007 przewodniczący Partii Białoruski Front Ludowy, filolog i znawca białoruskiej kultury, wielokrotnie aresztowany za swoją działalność. Działacz skomentował w ten sposób ostatnie wydarzenia na Białorusi, czyli wielotysięczne protesty, strajki, masowe akcje trwające już niemal miesiąc i narastające na sile.

- Obecni przed Białorusią dwa rozdroża. Po pierwsze, chodzi o to, czy rewolucja będzie miała szybkie rozstrzygnięcie – czy jednak odłożone. To wymiar wolności. Druga nierozstrzygnięta kwestia dotyczy tego, w jakim stopniu społeczeństwo białoruskie zdoła umocnić niepodległość. Właśnie pod rządami Łukaszenki zrobiła się ona bardzo krucha – zaznaczył.

Sytuację pogarsza fakt, że Rosja uzurpuje sobie strefy wpływu w regionie. W przypadku Białorusi za narzędzie ich umacniania uznaje targi polityczno-gospodarcze z Aleksandrem Łukaszenką.

Czytaj także

Wincuk Wiaczorka podkreśla, że Białorusini teraz domagają się uwolnienia więźniów politycznych i wolnych wyborów, ale te ostatnie są możliwe tylko w wolnej przestrzeni informacyjnej. Ostatnio zaś Łukaszenka sam przyznał się do tego, że np. sprowadził na miejsce strajkujących dziennikarzy z białoruskiej telewizji państwowej zespoły propagandowej rosyjskiej telewizji. Jak zaznacza nasz rozmówca, działalność rosyjskich polittechnologów została wyjawiona przez początkowe błędy, bo okazało się że na razie w ogóle nie znają mentalności Białorusinów i nie rozumieją białoruskiego, w efekcie wypromowali w imię wsparcia Łukaszenki niecenzuralny tag.

- Nie wiedzą, że Białorusini nie nazywają ani nie nazywali Łukaszenki słowem ”baćka”, czyli ”tatuś”.  To znaczenie pochodzi z rosyjskiego, ze środowisk kozackich: baćka to swego rodzaju ataman. Natomiast na Białorusi to słowo, które określa ojca, tatę, używane tylko w relacjach rodzinnych. Dlatego też nawet osoby sympatyzujące z Łukaszenką nigdy takiego określenia wobec niego nie stosowały. A rosyjscy polityczni doradcy zaproponowali hasło nie uwzględniające wymowy białoruskiej: ”jabat’ka”. Na wzór hasła ”je suis…”, „”ja jestem …” (w domyśle solidarny z …). Jednak w języku białoruskim to brzmi wręcz nieprzyzwoicie i nawet niecenzuralnie. Teraz już korygują ten hashtag – zmienili na ”ja – my  - baćka” – ma to znaczyć, ”ja i my to baćka” – wyjaśnia językoznawca.

Dlaczego białoruskie społeczeństwo nie da się porwać już żadnemu neo-Łukaszence? Dlaczego moment przełomowy w świadomości Białorusinów miał miejsce właśnie teraz? W czym powinien pomóc Zachód? Dlaczego Rosja jest tak groźna?

***

Więcej w rozmowie.

 Cichanouska 1200
"Łukaszenka nie wierzył, że Cichanouska będzie jego końcem"

***

PolskieRadio24.pl: Jak ocenia Pan sytuację na Białorusi? Czy jest szansa, żeby Białoruś odzyskała prawdziwą wolność po 26 latach? Jak pan patrzy na to, co się dzieje?

Wincuk Wiaczorka, działacz białoruskiego ruchu narodowo-demokratycznego, filolog, publicysta: Skala zaangażowania społeczeństwa w procesy polityczne na Białorusi jest bezprecedensowa, także jeśli chodzi o zasięg akcji ulicznych, które mają miejsce nie tylko w Mińsku, ale w innych miastach i miasteczkach i nawet na wsiach Białorusi. Tego nigdy nie było w najnowszych dziejach kraju.

To prawdziwe przebudzenie Białorusi. To już ostateczny etap kształtowania nowoczesnego narodu białoruskiego, jeśli użyć pojęć socjologicznych.

25 sierpnia obchodziliśmy rocznicę przywrócenia niepodległości Białorusi – w 1991 roku tego dnia deklaracja o suwerenności otrzymała status ustawy konstytucyjnej na mocy decyzji ówczesnego parlamentu przy owacjach wielotysięcznego tłumu na głównym placu Mińska.

Czytaj także

Po 29 latach przed Białorusią dwa rozdroża. Po pierwsze, chodzi o to, czy rewolucja będzie miała szybkie rozstrzygnięcie – czy jednak odłożone. To wymiar wolności.

Druga nierozstrzygnięta kwestia dotyczy tego, w jakim stopniu społeczeństwo białoruskie zdoła uratować i zrobić nieodwracalną niepodległość. Właśnie pod rządami Łukaszenki zrobiła się ona bardzo krucha.

Widzimy zatem dwa wymiary protestu – jak wolność, tak też i niepodległość, przynależność cywilizacyjna i geopolityczna wolnej Białorusi.

Jak pana zdaniem ta sytuacja może się rozwijać? Wielu prognozowało, że po paru dniach protesty osłabną, pewnie wygasną. Na to zapewne liczył Aleksander Łukaszenka. Jednak przez wiele dni, już de facto w ciągu kilku tygodni - protesty tylko się rozszerzały. Przeprowadzane są strajki. Ludzie pokazują swoją determinację w kwestii zmian. Ku czemu zmierza sytuacja? Czy widzi pan szansę, żeby postulaty Białorusinów zostaną spełnione? Wspomniał pan o tym rozdrożu, na którym stoją Białorusini – czy zatem zdołają wywalczyć wolność, niepodległość już teraz, czy dopiero za pewien czas?

Wydarzenia, które widzimy, zburzyły parę mitów.  Pierwszy mit, który upadł, dotyczy tego, jakoby Białorusini byli społeczeństwem paternalistycznym, potrzebowali lidera. Tym też tłumaczono sobie tak długie rządy Aleksandra Łukaszenki.

Zauważmy, że protesty nie mają określonych liderów. Rada Koordynacyjna nie koordynuje protestów. Na szczeblach wspólnot lokalnych, zawodowych ma miejsce koordynacja pozioma. Strukturyzuje się prawdziwe społeczeństwo obywatelskie, strukturę buduje się oddolnie.

Zaczęło się to prawdopodobnie w najtrudniejszym czasie, związanym z pandemią. Okazało się wtedy, że władza nie tylko nie zamierza pomagać lekarzom i chorym, ale zaprzecza istnieniu epidemii. Wówczas społeczeństwo uświadomiło sobie, że musi ratować się samo, zdecydowało się wziąć sprawy we własne ręce. Powstały setki inicjatyw oddolnych, świadczących pomoc – wolontariusze szli pomagać lekarzom, starali się informować społeczeństwo.

To doprowadziło do dalszego spadku zaufania wobec władz. Te zaś nie tylko zaprzeczały istnieniu niebezpieczeństwa, ale też obrażały tych, którzy podeszli do sprawy poważnie, a nawet chorych i zmarłych, w tym lekarzy. To chyba było momentem przełomowym.

Czytaj też

Uświadomienie sobie wagi własnej odpowiedzialności i tego, że nikt nam nie pomoże oprócz nas samych, sprzyja masowości i wszechobecności dzisiejszych protestów.

Ta decentralizacja nie pozwala władzy stłumić protestów. Gdyby był jeden ośrodek podejmowania decyzji, czy złożony z konkretnych osób, czy bezprzestanny wiec mający określone położenie geograficzne – to zapewne protesty już dawno byłyby stłumione. Obecnie, gdy protesty są wszechobecne, władzy brakuje odpowiednich zasobów – służb specjalnych etc.

W związku z tym Aleksander Łukaszenka wybrał taktykę wyczekiwania. Chce dawać odpocząć strukturom siłowym. Zaproszeni z Rosji doradcy polityczni tzw. polittechnolodzy zaczęli pracę do której zwykli u siebie: to oni teraz organizują fikcyjne wiece alternatywne pod czerwono-zielonymi flagami. Ma to sprawiać wrażenie, że ludzie zbierają się, by wesprzeć Łukaszenkę. Jednak każdy u nas wie, że ludzi zwozi się specjalnie autokarami, są tam osoby z budżetówki i milicjanci w cywilu. Zwykli ludzie nie chodzą tam z własnej woli. Władze chcą jednak stworzyć obrazek, że społeczeństwo rzekomo jest podzielone.

Rzekomo.

A wcale tak nie jest. Przytłaczająca większość ludzi, którzy mogą sami decydować o tym, czy pójdą na taki czy inny wiec, to znaczy nie zależą od władzy, nie pojawią się na takim ”wiecu”.

Władze obecnie oczekują, że potencjał protestów osłabnie. W sieciach społecznościowych, przestrzeni informacyjnej próbuje się promować myśl, że protesty są coraz słabsze.

Widzimy, że tak nie jest.

Mieliśmy 200-300 tysięcy osób w centrum Mińska w niedziele – a oprócz tego dziesiątki tysięcy ludzi zbierały się i zbierają w innych miastach -- Brześciu, Grodnie, Pińsku, Mohylewie, w miasteczkach i miejscowościach Białorusi. Tego nie można zapomnieć.


EW NAWALNY TRANSPORT  1200.jpg
Otrucie Nawalnego. Siergiej Aleksaszenko: Nawalny ostatnio mało podróżował, Kreml czekał na okazję. Decyzja zapadła dawno

I nie można udawać, że to się nie dzieje.

Te protesty, nastroje przechodzą wciąż na nowy poziom. W każdym razie władze, pewnie za radą doradców ze wschodu, od poniedziałku 24 sierpnia zaczęły w widoczny sposób wychwytywać osoby z komitetów strajkowych, i niektórych uczestników pokojowych protestów. Teraz władze śledzą, jaka będzie reakcja społeczeństwa na te działania.

Co się tyczy strajków, władze na początku były zdezorientowane. Teraz próbują przekonać robotników, że nie mają prawa, by stawiać postulaty polityczne, po drugie straszą ich, że przedsiębiorstwa stracą nisze rynkowe, w rezultacie ucierpią materialnie, a ich strajki mogą i nie przynieść efektów.

Jednak niezależne związki zawodowe, które mimo ciągłych represji wciąż działają w kraju, jak również nowo założone komitety strajkowe, wysuwają swoje postulaty. Formalnie domagają się prawa na strajki nie polityczne, a strajki solidarności i o prawo do zrzeszania się. Zaczęły się obecnie represje wobec uczestników ruchu robotniczego, a według reguł Światowej Organizacji Pracy strajk w ich obronie to rzecz zupełnie naturalna. To jedno z podstawowych praw człowieka. 

W niektórych  przedsiębiorstwach, mimo że nie ma strajków generalnych, trwają strajki tzw. włoskie. Zbliżające się dni pokażą jak sytuacja się rozwinie.

Wydaje się, że strajki są bardziej efektywnym narzędziem wpływu na władze niż masowe protesty. Obecne wydarzenia obaliły bowiem niestety jeszcze jeden mit: że gdy na ulice wyjdzie 100 tysięcy osób, wówczas władze same zrezygnują, zajmą stronę narodu. Tak się nie stało, chociaż wyszło znacznie więcej osób. W ciągu dziesięcioleci władza zdołała zbudować potężne struktury siłowe. Niestety nawet minister obrony sugerował gotowość armii do działań w ramach kryzysu politycznego. To niebezpieczna deklaracja, armia ma bowiem obowiązek bronić kraju przed zagrożeniem zewnętrznym.

Widać osoby, które odchodzą z kręgów władz i nawet średniego poziomu struktur siłowych, ale wciąż nie jest to powszechne. Najgłośniejsze odejście to rezygnacja Pawła Łatuszki, byłego ambasadora i ministra kultury. Do tej pory był dyrektorem Teatru im. Janki Kupały. Wsparł on protestujących, po czym został zwolniony, wszedł następnie do prezydium Rady Koordynacyjnej nowej opozycji.

Jednak licznych odejść z kręgów władz się nie obserwuje. Linia konfrontacji pozostaje wyrazista.  

Co ważne – wcześniej widzieliśmy masowe protesty w ekipie białoruskiej telewizji państwowej. Dziennikarze zaczęli z niej odchodzić. To ma znaczenie dla tej części społeczeństwa, która zwykła ufać państwowej propagandzie. Zobaczyła ona, że znane im postaci odchodzą w proteście z mediów.

Jakie działania podejmie Rosja? Jaka jest rola państw Zachodu? Decyduje się, jak pan powiedział, kwestia niezależności Białorusi. Tę Rosja próbuje od wielu lat ograniczać – na tym polega podstawowy problem. Pytanie, co Kreml planuje teraz. Wiemy, że jest zdolny do wszystkiego. Obecnie, jak pan mówił, widzimy, że na Białoruś przylecieli rosyjscy dziennikarze, doradcy polityczni z Kremla.

Co do tych ostatnich, ich pojawienie się było zauważalne, bo nie uwzględniają oni specyfiki Białorusi, ani kulturowej, ani mentalnej. Nie wiedzą, że Białorusini nie nazywają ani nie nazywali Łukaszenki słowem ”baćka”, czyli ”tatuś”.  To znaczenie pochodzi z rosyjskiego, ze środowisk kozackich: baćka to swego rodzaju ataman. Natomiast na Białorusi to słowo, które określa ojca, tatę, używane tylko w relacjach rodzinnych. Dlatego też nawet osoby sympatyzujące z Łukaszenką nigdy takiego określenia wobec niego nie stosowały.

A rosyjscy polityczni doradcy zaproponowali hasło nie uwzględniające wymowy białoruskiej: ”jabat’ka”. Na wzór hasła ”je suis…”, „”ja jestem …” (w domyśle solidarny z …). Jednak w języku białoruskim to brzmi wręcz nieprzyzwoicie i nawet niecenzuralnie. Teraz już korygują ten hashtag – zmienili na ”ja – my  - baćka” – ma to znaczyć, ”ja i my to baćka”.

Niemniej jednak do tego działalność Kremla się nie ogranicza. Widać ze strony Kremla chęć wykorzystania obecnej  sytuacji – słabości, niepewności i histerii władz w Mińsku w celu umieszczenia swoich ludzi w kluczowych instytucjach białoruskiego państwa. Chodzi o to, żeby osłabionego Aleksandra Łukaszenkę zmusić do jak największych ustępstw w zakresie białoruskiej niepodległości – czy to w zakresie gospodarczym, czy politycznym, czy wojskowym.

Podczas pandemii Łukaszenka użył wobec społeczeństwa słowa „narodiec” – po polsku nie ma chyba dobrego słowa, by to oddać. To pejoratyw od narodu, dajmy na to -  „narodziszcze”. Wynika to u niego z myślenia o narodzie jako nierozumnych niewolnikach feudalnych.

I Kreml musiałby brać pod uwagę, że każdy sojusznik Łukaszenki, w oczach nawet nieupolitycznionej części społeczeństwa, dzieli z nim jego odpowiedzialność. Negatywny stosunek do Łukaszenki rozszerza się na każdego, kto go wspomaga.

Wyglądałoby że dla Moskwy to kwestia dość niejednoznaczna. Każdy analityk widzi, w jakim stopniu społeczeństwo białoruskie zjednoczyło się w sprzeciwie wobec falsyfikacjom, kłamstwom, w obronie godności. Dlatego i ta rewolucja może być nazwana rewolucją godności. A jednak 27 sierpnia Putin powtórzył że Moskwa w całości uznaje ogłoszone oficjalnie wyniki wyborów, tzn. wspiera Łukaszenkę, a żeby nie było wątpliwości, powiedział że rezerwa rosyjskich sił specjalnych jest gotowa pomóc zaprowadzić ład i porządek w kraju sąsiednim w przypadku wyjścia wydarzeń spod kontroli.

Moskwa zwykle stara się nie wkładać wszystkich jaj do jednego koszyka. Na Białorusi nie było nigdy partii prorosyjskich wśród opozycji – inaczej niż w Ukrainie, gdzie nawet, można powiedzieć, kontrolują one pewne obszary, choć oczywiście są w mniejszości. Ale nawet jeśli Kreml miał przed tą kampanią scenariusze przejęcia czy wykorzystania ruchu opozycyjnego, utworzenia nowych ruchów prorosyjskich, zmarginalizowania nastrojów i grup  niepodległościowych i przejęcia całości ruchu protestacyjnego przeciwko Łukaszence – to się na razie nie udało.

I Moskwa, i wielu analityków zagranicznych dostrzega jasno, że naród białoruski wyszedł protestować wyłącznie pod biało-czerwono-białymi flagami. Nie było i nie ma flag i barw rosyjskich i zawołań „Putin, pridi!” Na Białorusi nie ma nigdzie, w żadnej części kraju takiej sytuacji jak w Doniecku, nie ma sympatyków Putina - może gdzieś znajdują się bardzo marginalne grupy. Szczególnie teraz, po jasnym zaznaczeniu pozycji Kremla jako sojusznika Łukaszenki, to nie jest możliwe. Ale to nie oznacza, że Moskwa nie myśli już nad sytuacją po odejściu Łukaszenki, które będzie miało miejsce tak czy owak.

Białorusini wyszli na ulice i pokazali wszystkim, którzy w to mogliby wątpić, jakie mają zdanie i czego chcą.

Protesty na Białorusi to demonstracja jedności Białorusinów w walce o wartości demokratyczne, cywilizacyjne.

Jeśli ktoś od ponad 20 lat żył w swoim małym światku, zajmował się rodziną, jeździł na daczę, uprawiał ziemniaki, mówił, że polityka go nie dotyczy – okazało się, że jednak dotyczy i jego. Bez powrotu do wolności nie da się już żyć w tym kraju.

Jednak walka o wolność nie koreluje z powrotem do przestrzeni posowieckiej, nie koreluje z kultem homo sovieticus i wreszcie z Rosją putinowską. To znaczy: wybór wolności oznacza wybór geopolityczny wartości zachodnich.

Może wielu ludzi o tym jeszcze nie myśli. Bo myśli tak: ”Nie byłem nigdy opozycjonistą, wyszedłem, bo skradziono wybory”. Albo: „Nie jestem opozycjonistą, dlaczego mnie aresztowano”. Pokutowało bowiem gdzieś na marginesie świadomości przekonanie, że jest tam jakaś opozycja, ją się bije, wsadza do więzień – to na tym polega praca opozycji.  ”A ja jestem poza, po co mnie bić…”. Okazało się, że bije się wszystkich, którzy nie zgadzają się.

To moment prawdy dla wielu. I to moment przełomowy dla każdego Białorusina – i może ten aspekt osobisty jest ważniejszy niż nawet przełomowy moment z punktu widzenia generalnej sytuacji społecznej – masowych protestów, strajków.

Na naszych oczach ludzie się zmieniają.  Widzą też, że takich jak oni jest większość. Zostało to wielokrotnie zwizualizowane – widać to w metrze w Mińsku, czy w pociągu w miasteczku. Teraz już każdy wie, że przytłaczająca większość ludzi wokół niego – czy mniej, czy bardziej wykształconych, czy młodszych, czy starszych, myśli tak samo jak on czy ona – czyli razem wychodzili na demonstracje. I tego już się nie uda zapomnieć.


Karetka Nawalny 1200 PAP.jpg
Siergiej Dawidis: to złożona operacja, jak otrucie Litwinienki czy Skripala. Nawalny jest najgroźniejszym przeciwnikiem Kremla

Widać czego chce społeczeństwo. Bardzo jasno pan to wyjaśnił – te wnioski są logiczne. I dobrze, że je pan przedstawił, bo nie wszyscy z podobną wnikliwością są w stanie na nie spojrzeć. Ale jeśli wrócimy znowu do nowych osób z opozycji – takich jak Walery Capkała czy Wiktar Babaryka, czy też nawet niektórzy pytają w tym kontekście o Swiatłanę Cichanouską – bo niektórzy podnoszą pytania, czy te osoby nie są prorosyjskie. Część publicystów idzie dalej i pyta, czy część tych protestujących nie ma takich przekonań. Z pana wywodu wynika dość jasno, że raczej tak sądzić nie można. Ale co myśli pan o takim ryzyku, że nowi liderzy, może inni, znowu porwą społeczeństwo, zabiorą je nie tam, gdzie ono chce, dokładnie tak, jak czyni to od wielu lat Aleksander Łukaszenka. Ten kieruje je w stronę Rosji i to bez oglądania się na wolę społeczeństwa. W przypadku Walerego Capkały przypomina się m.in. to, że na początku z Białorusi udał się do Rosji.

Dla mnie, jak i dla wszystkich niepodległościowców, którzy walczyli o wolność naszego kraju jeszcze od lat 80., to strategiczne pytanie i kwestia zasadnicza.

Dlaczego jednakowoż jestem w tym względzie optymistyczny? Oczekuję, że społeczeństwo, które się przebudziło i które się przekonało o własnej sile, nie dopuści, by nim ktokolwiek jeszcze manipulował. A próby manipulowania będą.

Chociaż nauki społeczne, w tym socjologia, były u nas wielokrotnie unicestwiane, to jednak od czasu do czasu udaje się prowadzić w dużej mierze wiarygodne badania.  Pokazują one, że potencjalnych zwolenników włączenia Białorusi do Rosji czy do jakiegokolwiek rodzaju przestrzeni sowieckiej jest bardzo nieznaczny procent, 3 do 7, śmiało można to ignorować.

W ciągu ostatnich 5-6 lat, szczególnie po wojnie Rosji przeciwko Ukrainie i jej inwazji na Krym, wzrosła liczba tych, którzy na pytanie o zbliżenie z Rosją czy Zachodem, mówili, że musimy być samodzielni.

Jednak w ówczesnym świecie nie jest to możliwe – nie jestem naiwny.

Szczególnie nie w naszej części świata.

To jest jednak ważny krok – pożegnanie z iluzją, że Białorusini są narodem z przestrzeni rosyjskiego świata, z domeny antydemokratycznego imperium. Potrzebny jest czas na dojrzewanie takiej świadomości, ale przebudzeni Białorusini uświadomią sobie wkrótce, że są integralną częścią cywilizacji europejskiej, zachodniej.

To jest silniejsze niż wszystkie możliwe „scenariusze”, próby manipulowania społeczeństwem. Morze ludzi już wymknęło się wszystkim, pokazało, że może się samodzielnie organizować. Powtórzę, że nieustające protesty nie są centralnie organizowane przez decyzje Rady Koordynacyjnej czy przez inne ciało.

Swiatłana Cichanouska, która bez wątpienia zdobyła większość głosów w wyborach 9 sierpnia, mówiła kilka razy, że jest raczej symbolem, nie liderem politycznym. Tym większa jest odpowiedzialność społeczeństwa, które ją wspiera jako swój wybór prawa do wolnego wyboru. Ważne jest, że przebywa obecnie na Litwie, bo to ogranicza możliwości manipulowania sytuacją przez polityków ze wschodu, jak też i przez służby łukaszenkowskie. To bardzo ważne, że wolne kraje europejskie, Litwa, Polska, wyciągnęły dłoń do nowej przyszłości, która wcześniej czy później jednak nadejdzie.

Trzy nowe postacie, które, przynajmniej dla mnie, nieoczekiwanie się pojawiły w maju tego roku na scenie politycznej – są różne. Wiktar Babaryka w ciągu ostatnich 20 lat był dyrektorem rosyjskiego banku – gazpromowskiego. Dlatego nasuwają się pytania, jaki to miało związek z jego zamiarem kandydowania w wyborach, czy miał jakieś gwarancje bezpieczeństwa etc. Ale znajduje się wciąż w więzieniu łukaszenkowskim, i etyka nakazywałaby, żeby sam po uwolnieniu prezentował swoje poglądy i odpowiadał na pytania.

Ci, którzy mu zaufali, mówią, że jest dobrym menadżerem, szybko zorganizował kampanię, ma duże zdolności komunikacyjne, zdobywał poparcie bardzo szybko, także wśród nomenklatury.

Nie byłoby dobrze, gdyby na Białoruś przeniosły się wewnątrzrosyjskie spory polityczne – na przykład między Putinem a oligarchami.  Wyrazy sympatii np. dla właściciela Uralkali ze strony niektórych nowych opozycjonistów napawają pewnym niepokojem.

Zwycięstwo musi być po stronie narodu białoruskiego. Ten w wolnej przestrzeni informacyjnej powinien dokonać wyboru. Podkreślę, w przestrzeni wolnej także od rosyjskich polittechnologów i od prorosyjskiego prania mózgów, które miało miejsce do tej pory, bo Łukaszenka nie tylko na to pozwalał, ale dodawał hojnie do tzw. telewizyjnych pakietów budżetowych rosyjskie, kremlowskie kanały TV. Obecnie łukaszenkowskimi kanałami kierują Rosjanie. Ta rosyjska maszyna propagandowa musi zostać zatrzymana, jeśli w kraju mają się odbyć prawdziwie wolne wybory.

To bardzo ważne.

Na szczęście telewizja nie jest już monopolistą w umysłach Białorusinów. Nieprzypadkowo pierwsze kroki władzy po wyborach 9 sierpnia były związane z wyłączeniem dostępu do pewnych domen internetowych, ale i blokowaniem Internetu w ogóle, na wzór chiński. To uważnie się studiuje – odbywa się zapewne wymiana technologii między dyktaturami w tym zakresie.

Ważna na pewno jest postawa Zachodu. Co powinien zrobić w tej sytuacji? Mowa jest o tym, że będzie znów zwracał uwagę na sferę niezależnych mediów, społeczeństwo obywatelskie. Bardzo istotny jest jednak także kierunek działań Rosji  w naszym regionie – uzurpuje sobie ona strefy wpływów. W takim wypadku wsparcie polityczne Zachodu jest niezbędne, by przyhamować tego rodzaju zapędy i zapobiec agresywnym działaniom. Białorusini sam na sam z Kremlem – to byłoby niebezpieczne. Wiemy, do  czego posuwa się Kreml w takich sytuacjach.  Brak zaangażowania Zachodu może przynieść bardzo złe skutki.

Paradoksalnie, sytuacja pandemii, świadomość, że cały świat jest pogrążony w związanych z nią problemach, protesty w Stanach Zjednoczonych etc. – doprowadziły do zrozumienia że Białorusini muszą najpierw sami zatroszczyć się o sobie.

Dodam, że reżimy zazwyczaj starały się przeprowadzać swoje czarne plany w tej części  Europy w sierpniu – zakładając, że wtedy cały Zachód wyjeżdża na urlop. Dlatego chyba i Łukaszenka zaplanował wybory właśnie w sierpniu.

Przez pewien czas Zachód może i zwlekał z reakcją. Ale Rosja nie zwleka. Dla Rosji jest to bardzo pilne, Rosja stara się w tym uczestniczyć. Pod tym względem trzeba szybko reagować.

Niedawno wysoko postawiony dyplomata USA Stephen Biegun odwiedził Moskwę – najpierw mówił o tym, że Kreml nie ma prawa się wtrącać w decyzje podejmowane przez naród białoruski. To ważny sygnał dla Putina.

W ciągu ostatnich lat na Zachodzie, nie bez sprzyjania MSZ Białorusi i bliskich do niego niby niezależnych analityków z Mińska, panowało takie przekonanie, że Łukaszenka jest gwarantem niepodległości Białorusi – broni swojej władzy, a tym samym niby automatycznie broni też niepodległości i widzi tutaj pewne czerwone linie.

To było przedmiotem gorących dyskusji. Oponenci uważali, że wcześniej czy później poparcie społeczeństwa dla Łukaszenki się zmniejszy, a system, który stworzył jest niestabilny i runie. Co wtedy – pytano. Jedna osoba nie może być gwarantem niepodległości kraju.

Z innej strony, słyszymy z niektórych stolic „starej” Europy, że ktoś wciąż uważa Białoruś za naturalną strefę wpływów Rosji, której i musi boleć głowa za stabilność swego „przedsionka”.  Byłoby katastroficznym błędem, gdyby tak myślał ktoś z liderów Europy Zachodniej.

Myślę, że społeczeństwa i narody, które pamiętają, czym jest imperium sowieckie, w tym Polska, mogłyby wykorzystać swoje wpływy w UE, by nie dopuścić do konserwowania myślenia w kategorii „”stref wpływów”. Chodzi o to, by naród białoruski dostał jasny sygnał, że wspierane wszystkimi odpowiednimi sposobami sa jego inspiracje zarówno wolnościowe, jak też niepodległościowe. Powinny odbyć się prawdziwie wolne wybory z udziałem obserwatorów międzynarodowych. Musi być zagwarantowany dostęp białoruskiego społeczeństwa do wolnej informacji. Ważne są projekty takie jak Biełsat, Radio Racja, Radio Swaboda, Euroradio i inne wspierane przez Polskę i inne wolne kraje. Wiarygodna informacja teraz decyduje o myśleniu i stanowisku społeczeństw.

Polacy rozumieją bardzo dobrze rolę ruchu robotniczego, strajków. W osttnim czasie  represje polegają także na wychwytywaniu liderów tego ruchu, liderów komitetów strajkowych. Zauważono w naszym kraju polskie akcje solidarności praktycznej z robotnikami białoruskimi, Polska, polskie związki zawodowe mogłyby zainicjować odpowiednie reakcje w ramach Międzynarodowej Organizacji Pracy.

Nastał moment solidarności z Białorusią. Białorusini chcą uwolnienia wszystkich więźniów politycznych, śledztwa w sprawie tortur i katowania, a także przypadków śmierci, które miały miejsce po wyborach. Te kwestie powinny być w centrum uwagi społeczności międzynarodowej, włącznie z Organizacją Narodów Zjednoczonych.

***

Rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl