Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
Maja Bobrowska 10.11.2011

Kryzys a sprawa Polska

Niestabilna sytuacja Grecji i Włoch wpływa także na naszą gospodarkę. Jacek Rostowski poinformował o przygotowywanych trzech wariantach budżetu.
Kryzys a sprawa Polska fot. PAP

Oczy całej Europy zwrócone są dziś na Włochy. Rentowność włoskich obligacji dziesięcioletnich wynosiła wczoraj prawie siedem i pół procent. I jak pisze "Rzeczpospolita", a także "The Economist", wygląda na to, że strefa euro jest zagrożona. ("The Economist" pisze nawet, że weszła w spiralę śmierci.) Pojawia się zatem pytanie, dlaczego informacja o rentowności obligacji włoskich na poziomie powyżej siedmiu procent jest tak niepokojąca? – Tutaj istotne są dwie sprawy – mówi Paweł Jabłoński z "Rzeczpospolitej". Pierwsza, to sytuacja gospodarcza samych Włoch. Przy takiej rentowności Włosi nie będą w stanie więcej pożyczać. Gdyby więc chcieli finansować się tradycyjnie, przez emisję obligacji, ich budżet tego by nie wytrzymał. Po drugie – Włochy są silną gospodarką, nie są w jakiś wielkich kłopotach. A z pewnością nie tak jak Hiszpania czy Grecja. To trzecia gospodarka w strefie euro, czwarta w Unii Europejskiej. Jeżeli panika ogarnia również takie gospodarki, oznacza to, że nic już nie jest pewne. Jeżeli Włochy padną, panika może się rozprzestrzenić na kolejne kraje do tej pory uznawane za stabilne.

Zmienia się także sytuacja na rynku francuskich i niemieckich obligacji. Wzrasta rentowność francuskich obligacji i można zaobserwować, że inwestorzy zaczynają różnicować poszczególne państwa strefy euro, darząc je większym lub mniejszym zaufaniem. Czy to może doprowadzić do rozpadu strefy euro? – To jest całkiem naturalne – zauważa Paweł Jabłoński. – Jeżeli na giełdzie mamy kilka spółek, zazwyczaj też je różnicujemy, mimo że są one notowane na jednej giełdzie. W tym przypadku, nawet jeśli kiedyś rentowność obligacji różnych krajów była zbliżona, był to pewien nonsens. Ktoś wyszedł z założenia, że skoro np. Grecja jest już w strefie euro, to powinna być traktowana tak samo jak Niemcy, a bonus w postaci wyżej oprocentowanych papierów, traktowano jak dar od Pana Boga i dlatego masowo je kupowano. Banki w niektórych krajach kupiły ich naprawdę bardzo dużo. No i stąd obecne kłopoty.

Na szczęście wygląda na to, że teraz to się zmienia. – Inwestorzy postanowili sprawdzić karty i okazuje się, że rentowność poszczególnych krajów i ich obligacji jest różna – mówi Jabłoński. – A co ważniejsze, inwestorzy znów zaczęli myśleć. Tyle że powinni byli to zrobić dużo, dużo wcześniej. Myślę, że gdyby przestali kupować te obligacje rok czy dwa lata temu, dziś byłoby dużo mniej kłopotów i prawdopodobnie nie mielibyśmy takiego krachu. Tak się jednak niestety nie stało. Kupowano w nadziei, że nikt nie dopuści do upadku państwa ze strefy euro.

Nasuwa się zatem pytanie, czy nie najlepsza sytuacja w strefie euro może mieć wpływ także na polską gospodarkę? Prawdopodobnie tak – przyznaje Maciej Reluga, główny ekonomista Banku Zachodniego WBK. – Jeśli w strefie euro będziemy mieli do czynienia już nie z recesją, a z głęboką recesją, wówczas będzie znacznie mniej zamówień na polski eksport, który nie będzie szybko rósł, a co za tym idzie, polscy eksporterzy nie będą potrzebowali rąk do pracy, nie będzie rosło zatrudnienie. To spowoduje, że popyt krajowy, konsumpcja, również będą rosły w sposób umiarkowany. Jednocześnie olbrzymia niepewność na całym świecie przyczyni się do tego, że przedsiębiorcy będą mniej skłonni do zwiększenia inwestycji. Taka mieszanka wydarzeń będzie powodowała, że jeśli będzie wzrost PKB w Polsce, to będzie on bardzo niski.

Widać zatem, że sytuacja w Europie może bardzo mocno rzutować na sytuację polskiej gospodarki. Minister finansów Jacek Rostowski wczoraj poinformował o tym, że przygotowuje trzy warianty budżetu. Pierwszy to wariant przewidujący umiarkowane spowolnienie. Wzrost gospodarczy może wynieść 3,2 procent, zamiast planowanych czterech. Drugi wariant to średni spadek – wówczas PKB wzrośnie o 2,5 procent. Trzeci wariant, najbardziej pesymistyczny, to spadek PKB o jeden procent. – Ja myślę, że takie wariantowe podejście do naszego budżetu to dobry pomysł – przyznaje Paweł Jabłoński. – Chciałbym jednak zwrócić uwagę na to, że o tym, że wzrost gospodarczy nie wyniesie 4 procent PKB, różne poważne instytucje mówiły już dosyć dawno, ale rząd tego nie dostrzegał. Dopiero po wyborach przejrzał na oczy, przyjrzał się sytuacji i doszedł do wniosku, że trzeba urealnić ten opis rzeczywistości. A ta rzeczywistość niestety nie jest najlepsza. Są trzy warianty. Myślę, że ten najgorszy wariant jest mało prawdopodobny, ale dobrze, że jest, bo pokazuje pewne zagrożenie. Tutaj sytuacja jest podobna jak w przypadku Grecji.

Maciej Reluga twierdzi, że najbardziej wiarygodny jest wariant drugi. Co on jednak może dla nas oznaczać? Grozi nam wzrost podatków? Rząd będzie potrzebował 9 miliardów złotych i skądś będzie musiał je wziąć. Paweł Jabłoński zauważa jednak, że w żadnym z tych wariantów nie musi grozić nam wzrost podatków. – Przypominam, że sposoby na kłopoty budżetowe są dwa. Z jednej strony można podwyższać przychody, gdy brakuje pieniędzy na wydatki, albo te wydatki ciąć. Także przy ujemnym wzroście, przy spadku PKB można się obejść bez podnoszenia podatków i uważam, że tak właśnie powinno być. Jednak podstawową sprawą jest zahamowanie wydatków. Pytanie: jak można to zrobić i na jaką skalę.

Może zatem kryzys na świecie to dobry pretekst do odnowienia polskich finansów publicznych i wprowadzenia w życie reform, o których się mówi od wielu lat? – Od dawna piszemy o tym, że takie reformy powinno się wprowadzać wtedy, kiedy nie ma kryzysu, stopniowo – zauważa Jabłoński. – Ponieważ jednak nie zrobiono tego wcześniej, trzeba zrobić to teraz, w sytuacji, gdy jest to już konieczne. No i na pewno będzie to pod hasłem walki z kryzysem.

Cieszmy się jednak, że i tak sytuacja Polski nie jest najgorsza. Mamy możliwość zaciskania pasa czy dokonywania reform i być może nie wszyscy odczujemy obecną sytuację w sposób tak bardzo bolesny, tak jak inne kraje w Unii Europejskiej. A o tym, który z wariantów budżetu wybierze rząd, dowiemy się za miesiąc – w grudniu.

Rozmawiał Robert Lidke.