- Chcę, by film pokazał Białorusinom, że nie można się bać, nie można dać się złamać, że nie są skazani na przegraną. A każda osoba, która myśli, widzi, słyszy, czuje odpowiedzialność – ona musi działać i otwierać innym oczy – mówi Franak Wiaczorka w rozmowie z portalem Polskiego Radia. Jest współscenarzystą filmu ”Żywie Biełaruś”, który pokazuje represje na Białorusi, a także sytuację w białoruskim wojsku - falę, represje, rusyfikację. Franak Wiaczorka zauważa, że armia białoruska, gdzie niszczy się wszystkich odbiegających od przeciętnej, to mikromodel państwa białoruskiego.
21-letni wówczas Franak trafił do wojska mimo tego, że jego zdrowie na to nie pozwalało. Spędził niemal półtora roku w izolacji, był poddawany represjom i karom. Pierwszego dnia, podczas poboru, pobito go tak mocno, że leżał w oddziale medycznym. Franak prowadził w internecie blog o sytuacji w wojsku - opis rzeczywistości w armii wywołał duże poruszenie na Białorusi. Potem skandal wywołała kara, jaką nałożono na Wiaczorkę za używanie języka białoruskiego.
Franak Wiaczorka podkreśla, że to nie jest to film o nim, a o wszystkich jego kolegach, którzy "walczą i cierpią za wolność". - Wszyscy oni mają tam swoje miejsce, są tam ich emocje i przeżycia – mówi opozycjonista.
I zaznacza, że bardzo ważne jest wsparcie dla Białorusinów – kartki do uwięzionych, kontakty z Białorusinami, nawet na Facebooku, wyjazdy na Białoruś. Franak mówi, że dobrym rozwiązaniem byłoby zniesienie wiz, bo Białorusinom zależy na kontaktach ze światem zachodnim. Póki to się nie stało, zachęca, żeby jeździć na Białoruś, znajdować przyjaciół -Białorusinów.
Zapraszamy do lektury wywiadu:
Franak Wiaczorka, fot. Polskie Radio
Portal PolskieRadio.pl: Jak powstał pomysł, żeby nakręcić film o współczesnej Białorusi?
To było na początku 2011 roku. Wyszedłem z więzienia po manifestacji po wyborach. Wybory zostały sfałszowane, a ja jechałem na egzamin na Uniwersytecie Warszawskim. Zatelefonował do mnie Krzysztof Łukaszewicz, który mówi, że przeczytał wywiad ze mną w ”Gazecie Wyborczej”, przeprowadzony przez Włodzimierza Nowaka (”Jak Franak Wiaczorka walczył w białoruskiej armii”, red.), powiedział, że chce się spotkać, napisać scenariusz, zrobić film. Już po kilku miesiącach powstała pierwsza wersja scenariusza. Potem jeszcze wiele, wiele razy scenariusz się zmieniał. Dopiero na koniec lata, w sierpniu lub we wrześniu 2011 roku dowiedzieliśmy się, że film ma poparcie ministerstwa kultury i Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej oraz że musi powstać do końca roku. Mieliśmy półtora-dwa miesiące na wszystko: przygotowanie planów filmowych, casting, sprawy związane z aktorami, pracą reżyserską. Musieliśmy skończyć film do końca 2012 roku. Skończyliśmy, jednak dopiero teraz film trafia do kin.
Co to był za wywiad, który zainspirował Krzysztofa Łukaszewicza? Dlaczego zwrócił na niego uwagę?
To był wywiad przeprowadzony ze mną w kwietniu 2010 roku, od razu po tym, kiedy wyszedłem z wojska. Opowiadałem o strasznych warunkach, jakie panują we współczesnym białoruskim wojsku, o fali, groźbach i represjach wobec mnie oraz innych żołnierzy oraz o bardzo złej sytuacji z językiem białoruskim, w wojsku i nie tylko. To była moja osobista historia, w której porównywałem wojsko z państwem. Wojsko – jako mikromodel Białorusi. Opowiadałem również o tym, jak kandydowałem w wyborach lokalnych do rady miejskiej. Wywiad opublikowano dzień przed wyborami prezydenckimi na Białorusi na pierwszej stronie ”Dużego Formatu”.
Franak Wiaczorka w dniu przysięgi w Baranowiczach. Profil Franaka Wiaczorki na Facebooku/Blog Franaka Wiaczorki
Jesteś współautorem scenariusza tego filmu, a losy głównej postaci, to w dużej mierze Twoje własne losy, Twoje własne doświadczenia z wojska. Czy ta postać odzwierciedla Twoje przeżycia, doświadczenia?
Postać głównego bohatera Mirona Zacharki skupia w sobie cechy wszystkich młodych ludzi, którzy walczą o wolność na Białorusi, o swoje prawa, o demokrację. To jestem i ja, są tam i opozycyjni kandydaci na prezydenta, jest tam Nasta Pałażanka, która czeka na uwięzionego męża Źmiciera Daszkiewicza. W tej postaci można odnaleźć losy wielu moich przyjaciół. Każda z nich ma swoje miejsce i każda rozpoznaje w tym bohaterze i w tym filmie siebie. To film o emocjach i przeżyciach, których doświadczyłem będąc nagle zabrany do wojska, ale nie tylko. To jest film o tych, którzy nie zgadzają się z panującym systemem.
Potem gdy Krzysztof Łukaszewicz napisał scenariusz, razem go zmienialiśmy, próbowaliśmy umieścić w tym filmie kilka historii, wątków. To nie jest film o jednej postaci. To połączenie problemów, historii różnych postaci z różnych rejonów Białorusi. Wszystkich łączy epoka, w której żyją, łukaszyzm.
VIDEO
Doświadczenie wojskowe w dużej mierze oparte jest na faktach. Byłeś zabrany do wojska z przyczyn politycznych, mimo problemów ze zdrowiem, które to teoretycznie uniemożliwiały. Potem pisałeś dziennik internetowy, organizowałeś sobie kampanię wyborczą. Czy mógłbyś opowiedzieć o doświadczeniu w wojsku?
Mogę powiedzieć, że piętnaście miesięcy spędzonych w wojsku to był najgorszy czas w moim życiu, najtrudniejszy. Praktycznie codziennie myślałem, że nie wytrzymam i że się złamię. Było tak trudno. Totalna izolacja, żadnych kontaktów ze światem zewnętrznym, nie pozwalali rodzicom przyjeżdżać do koszar. Była psychologiczna presja, którą czułem nie tylko ze strony dowództwa, ale i innych żołnierzy. Tym ostatnim zakazano ze mną rozmawiać. Przekazywałem przez telefon wpisy do dziennika, który publikowano w Internecie, za co mi zabierano komórki, karano cały czas, przez kilka dni pozbawiano mnie snu. Przeżyliśmy dwie epidemie, z początku grypy świńskiej, potem świerzbu. Zdołałem obronić się przed straszną falą, ale pokazaliśmy w filmie, jaka ona jest naprawdę, jak wygląda i że nic się nie zmieniło od czasów radzieckich.
Generalnie, cały wątek wojskowy jest prawdziwy. Nie ma w nim żadnej hiperbolizacji, jak mogłoby pomyśleć wiele osób. Niestety wojsko to jeden z instrumentów represji, stosowanych wobec młodzieży demokratycznej na Białorusi.
Przysięga Franaka Wiaczorki. Profil Franaka Wiaczorki na Facebooku/Blog Franaka Wiaczorki
Rzeczywiście mają miejsce takie drastyczne zdarzenia, jakie przedstawiono w filmie? Są przerażające. Obraz tego, jakie są relacje w wojsku, jak tłamszeni i niszczeni są ludzie, jest trudny do zniesienia, nawet dla osoby, która patrzy na to z boku, na filmie. Trudno sobie wyobrazić, jak można to znieść w rzeczywistości.
Czasem w rzeczywistości jest dużo straszniej, dużo gorzej, niż jest to pokazane w filmie. To jest jedna z misji tego filmu: pokazać rzeczywistość. Taką, jaka jest. Bo ludzie, z przyczyn psychologicznych, nie chcą zauważać wielu rzeczy. Nawet Białorusini, żyjący na co dzień w autokratycznym reżimie, nie zauważają gwałtu, przemocy, codziennego kłamstwa w telewizji. My specjalnie w filmie demonstracyjnie wskazujemy na tę rzeczywistość, stawiamy ją na pierwszym planie, żeby ludzie zaczęli na nią zwracać uwagę, myśleć o niej i by pytali sami siebie, czy to jest normalne i logiczne, że w 21 wieku, epoce Internetu, u nas wciąż przetrwały pozostałości epoki radzieckiej. Odbiór na Białorusi będzie na pewno rozmaity, pewnie czasem zaskakujący, czasem kontrowersyjny, ponieważ ludzie nigdy nie widzieli niczego podobnego do tego filmu.
W jaki sposób udało Ci się pisać dziennik internetowy? Nie wiem, czy wszystkie szczegóły można zdradzić. Pewnie wiele osób to interesuje, jak z koszar, z zamknięcia, publikowałeś dziennik szeregowca. Czy to było tak, że byłeś najpierw anonimowym żołnierzem, potem się ujawniłeś?
W wojsku są zakazane komórki i komputery. Kontakt ze światem zewnętrznym utrzymuje się przez listy na papierze. Miałem nielegalny telefon komórkowy, w sumie w czasie służby wojskowej miałem ich nawet pięć. Cztery zostały skonfiskowane. Dzwoniłem do redakcji jednego z portali białoruskich i recytowałem to, co napisałem w ciągu dnia albo poprzedniego wieczora, o tym, co się działo, o warunkach w wojsku, o zastraszaniu. Dziennik stał się bardzo popularny w Internecie. Na wszystkich portalach, stronach internetowych nowy wpis w moim dzienniku to był zawsze top news. Pisałem od razu pod swoim nazwiskiem. W filmie zaczyna się od dziennika anonimowego, bo fabuła zakłada rozwój bohatera.
Franak w dniu przysięgi (na tle flagi przywiezionej przez bliskich i przyjaciół). Profil Franaka Wiaczorki na Facebooku/Blog Franaka Wiaczorki
Jaka była reakcja, kiedy się dowiedziano, że piszesz dziennik?
Reakcja była bardzo szybka, ostra, kategoryczna. Na początku próbowano mnie powstrzymać przez przekupstwo. Powiedzieli, że jeśli nie będę pisał dziennika, to dostanę świetną funkcję, nie będę musiał pracować, dostanę przepustkę do miasta na dwa dni. Obiecywano różne udogodnienia. Stwierdzili nawet, że jeśli przestanę pisać bloga, to będę mógł korzystać z komórki. To naprawdę najwięcej, co mogli zaproponować. Jednak kontynuowałem. Potem zmienili postępowanie. Zakazali wszystkim żołnierzom kontaktu ze mną, nikt nie miał prawa obok mnie siedzieć. Przez kilka dni pozbawiono mnie snu: miałem dyżur przez kilka dni i nie mogłem spać. Przeprowadzali różne prowokacje, żeby przenieść mnie z wojska do aresztu. W wojsku jeśli nie przestrzegasz dyscypliny i prawa wojskowego, możesz od razu trafić do wojskowego więzienia. Wtedy przestałem, nie wytrzymałem. To już było lato 2009 roku, pół roku po rozpoczęciu służby. Przestałem publikować dziennik, zaczęłam pisać go we własnym zeszycie Zapiski się zachowały i chciałbym kiedyś je opublikować. Kto wie, może na ich podstawie powstanie kolejny film.
Co się stało, kiedy nagle przestały się pojawiać Twoje wpisy?
Budowałem swoją sieć informacyjną. Pomagali mi na przykład palacze w jednostce. Pisałem informacje na Twitterze, za to też mi grożono. Po prostu zdecydowałem pisać przestać oficjalny dziennik, żeby mnie zupełnie nie zniszczono. To jednak nie znaczy, że się poddałem i skapitulowałem.
Czy była jakaś reakcja tych, którzy czytali Twój dziennik? Naturalna reakcja to byłoby zaniepokojenie, że nagle ktoś przestał publikować bloga, może coś jest nie tak. Nie może pisać, to znaczy, że coś jest nie tak. Naturalną reakcją jest protest. Czy coś takiego się zdarzyło?
Niestety Białorusini w tamtych czasach i potem byli bardzo pasywni i zastraszeni. Nie należało się spodziewać protestów na ulicach. W filmie jest trochę inaczej. A w rzeczywistości Białorusini boją się wszystkiego, czują nawet strach przed sobą nawzajem. Wszyscy wiedzieli co się dzieje, o zastraszeniu, o „Hauptwachcie”, o karach, o więzieniu wojskowym. O tym pisały niezależne media, a nawet państwowe media. No tak, w ciągu tego półtora roku w wojsku było wiele reportaży w telewizji państwowej. Potem, kiedy zacząłem kampanię wyborczą, nie musiałem nawet się reklamować, bo absolutnie wszyscy w tej strefie czarnobylskiej mnie znali, i to nie z niezależnych mediów, a z państwowych. „Rozreklamowali” mnie na całą Białoruś.
To znaczy, co o Tobie opowiadano w telewizji państwowej?
Toaleta w jednostce Franaka, fot. blog Franaka Wiaczorki
Mówiono tylko negatywne rzeczy: że jestem leniwy, nie chcę służyć i pracować na rzecz ojczyzny, że jestem złym żołnierzem, narkomanem, alkoholikiem, opozycjonistą, że biorę pieniądze (z Zachodu), że za każdy wpis na blogu dostaję 300 dolarów. To było podawane na oficjalnych kanałach: że za każdy wpis 300 dolarów płacą mi Stany Zjednoczone. Takie rzeczy może Polakom wydają się śmieszne, ale w wojsku żołnierze w to wierzyli, bo nie mieli alternatywnych źródeł informacji.
Czy w czasie kampanii wyborczej miałeś okazję przekonać ludzi, że to co opowiadano w telewizji łukaszenkowskiej nie jest prawdą?
Myślę, że się udało. Nawet nie musiałem ich specjalnie przekonywać. Białorusini z Mozyrza nie wierzyli propagandzie państwowej. Żyje im się bardzo źle, średni zarobek w tej miejscowości wynosił 100-120 dolarów. Nie ma dróg, nie ma pracy. Byli źli na tę władzę. Kiedy się pojawiłem, nawet nie musiałem niczego tłumaczyć, bo oni rozumieli, kto kłamie, a kto mówi prawdę. Szybko zebrałem podpisy na wsparcie. Łatwo było prowadzić kampanię wyborczą. Sąsiad opowiadał o tym sąsiadowi. To mocno natchnęło mnie myślą, że na Białorusi niedługo nastąpią zmiany. To był 2010 rok, czas tak zwanej liberalizacji. Nikt nie mógł jednak przewidzieć wydarzeń w grudniu 2010 roku (brutalnego rozpędzenia demonstracji po sfałszowanych wyborach i wieloletnich wyroków więzienia dla opozycji, red.).
Kampania wyborcza Franaka; fot. profil Franaka Wiaczorki na Facebooku/Blog Franaka Wiaczorki
Jak długo trwała kampania i jak to wszystko się skończyło?
Kampania wyborcza trwała około dwóch miesięcy. Połowę tego czasu służyłem jako żołnierz koszarach. Kilka dni przed samymi wyborami zwolniono mnie z wojska. Jednak w karcie do głosowania zapisany byłem jako wojskowy. Moje zwolnienie z wojska nie było związane z wyborami. Przyczyny były zdrowotne. Któryś z lekarzy mnie zbadał, sprawdził serce i powiedział ”O Boże, jak pana mogli zabrać do wojska, z taką niewydolnością serca”. Taka choroba jest na Białorusi rozpowszechniona. To schorzenie poczarnobylskie, związane z promieniowaniem. W Mozyrzu praktycznie co trzecie dziecko rodzi się albo z niewydolnością serca, albo też grozi mu rak.
Kampania wyborcza Franaka; fot. profil Franaka Wiaczorki na Facebooku/Blog Franaka Wiaczorki
To teren skażony, tak? Na filmie można zobaczyć symboliczny obraz tych ziem, które ucierpiały w wyniku katastrofy czarnobylskiej.
W filmie zastosowano hiperbolizację. W rzeczywistości moja jednostka była w Mozyrzu. To 90 km od elektrowni czarnobylskiej. W filmie jednostka znajduje się tuż przy samej granicy, w strefie skażonej. Na takich terenach naprawdę są takie krajobrazy: porzucone budynki, zniszczone place zabaw dla dzieci, żyją tam bezdomni. Chcieliśmy pokazać wszystko, co zdołamy, bo nie wiadomo, kiedy powstanie kolejny taki film. Strefa czarnobylska to osobny wątek filmu. W nim pokazujemy biedę w tych regionach. To również film o kontraście między bogatym Mińskiem, a biedną wsią w strefie czarnobylskiej. To film o kraju, gdzie urzędnicy jeżdżą drogimi bentleyami i mercedesami, a biedni ludzie oszczędzają pieniądze, żeby kupić chleb, mleko i mięso.
Kampania wyborcza Franaka; fot. profil Franaka Wiaczorki na Facebooku/Blog Franaka Wiaczorki
Ulotka wyborcza Franaka. Profil Franaka Wiaczorki na Facebooku/Blog Franaka Wiaczorki
Pojawia się wątek języka białoruskiego. To też rzecz, którą udało się częściowo zmienić, kiedy byłeś w wojsku.
Miałem ku temu inspirację. Około pół roku wcześniej Źmicier Żeleźniczenka zrezygnował z przysięgi, z różnych powodów. Po pierwsze dlatego, że przysięga była po rosyjsku, po drugie uważał, że został zabrany do wojska wbrew prawu. Ja w trakcie przysięgi powiedziałem ”Żywie Biełaruś”. To niepodległościowe hasło białoruskie. Już potem, w trakcie służby robiłem wszystko, żeby zapewnić sobie i innym żołnierzom, źle mówiącym po rosyjsku, prawo, by mówić po białorusku. W miastach Białorusini w większości mówią po rosyjsku, rusyfikacja jeszcze z czasów Związku Radzieckiego wyrządziła tu wiele złego. Jednak na wsi ludzie mówią po białorusku. Wojsko ”przełącza” ich na rosyjski. Protestowałem, zbierałem podpisy i w końcu w trakcie mojej służby białoruskiej pojawił się regulamin z komendami po białorusku. Formalnie nie jest używany, nawet po jego pojawieniu się nikt nam nie pozwalał używać białoruskiego. Jednak sam fakt pojawienia się tego regulaminu – to było zwycięstwo.
To było związane z tym, co się działo w Twojej jednostce?
Oczywiście, to na pewno było związane z tym, co działo się w mojej jednostce. O mojej służbie wojskowej pisały wszystkie media. Wszyscy o tym wiedzieli. Wszystko co działo się w mojej jednostce, stawało się informacją znaną w całym kraju. Pewnego dnia pojawił się artykuł, że zostałem ukarany za używanie języka białoruskiego. Kiedy przyjechał oficer, nie pamiętam już, czy generał, czy pułkownik, powiedziałem ”zważaj”. To po białorusku „baczność”. Po rosyjsku mówi się „smirno”. Dostałem za to karę. Nie pamiętam już dokładnie, czy była to ”Hauptwachta”, czy dyżury. To stało się skandalem, nie tylko białoruskim, ale międzynarodowym. Nawet w Parlamencie Europejskim zaznaczono w jednej z rezolucji, że w wojsku zakazują używania języka ojczystego i represjonują za to. Stworzyłem precedens, władze nie mogły nie zareagować.
W Twoim przypadku pobór do wojska miał przyczyny polityczne. To na Białorusi nie było rzadkie. Innych też dotknął przymusowy pobór do wojska.
To był styczeń 2009 roku. 28 stycznia nagle kilku liderów organizacji młodzieżowych, na przykład Młodego Frontu, młodzieży Białoruskiego Frontu Narodowego, zabrano do koszar. Ja po prostu wyszedłem z domu. Zamknąłem drzwi na klucz. Poszedłem do sklepu kupić chleb i gazety. Złapali mnie, wrzucili do samochodu. Przewieziono mnie do komisji wojskowej, tam ogłosili, że jestem pobrany do wojska. Bardzo mocno mnie pobili, tak że potem w jednostce leżałem w punkcie medycznym.
Dlaczego Cię pobili?
Dlaczego? Taki był nakaz: zastraszyć, złamać, zemścić się. Zawsze władza chce pokazać swoją siłę. Nie mogła zrobić tego w inny sposób, tylko przez pobicie. Na początku zawieziono mnie do Baranowicz. Tam służyłem przez kilka tygodni. Stamtąd przerzucono mnie daleko, daleko, na granicę z Ukrainą, pod Mozyrz. I tam służyłem piętnaście miesięcy. Nie miałem urlopu, kilka razy wypuszczono mnie na spotkanie z mamą i z tatą do miasta. No i tak – wyszedłem z domu i za piętnaście miesięcy wróciłem.
Czy tak naprawdę potrafisz sobie przypomnieć, ile razy byłeś karany. Nie wiem, czy jeszcze Cię pobito, ale przypuszczam, że …
Liczby nie mają takiego znaczenia. Najważniejsze jest to, co po tym wszystkim pozostało. Ale na pewno oficjalnie w książce służbowej zapisano osiem kar i tylko jedno podziękowanie. Cała reszta żołnierzy miała 20-30 podziękowań i żadnej kary, może jedną. Ja okazałem się najmniej zdyscyplinowanym żołnierzem i wykonywałem tylko czarną pracę. Jeśli nie było innej pracy, mówili bierz łopatę i idź wykopuj okopy. Było zimno, kopałem okopy całą noc. Trochę to głupie. Ale taka jest rzeczywistość. Tak samo jest w ogóle na Białorusi. Wojsko to mikromodel współczesnej łukaszenkowskiej Białorusi. Po prostu: jeśli nie chcesz się dostosować, to albo cię zmuszą, albo złamią.
Franak w dniu przysięgi. Profil Franaka Wiaczorki na Facebooku/Blog Franaka Wiaczorki
A jak Twoi koledzy odnosili się do Ciebie i czy rozumieli, co się dzieje? Izolowano Cię, nie pozwalano im się do Ciebie odzywać. Czy tak było przez cały czas? Czy oni przyłączali się do tego aparatu represji, czy dawali Ci znać, że są po Twojej stronie, czy po prostu w ogóle nie obchodziło ich, co się dzieje?
Różnie. Niektórzy mnie wspierali. Miałem kilku naprawdę bardzo dobrych przyjaciół w wojsku, których bardzo cenię. Było i tak, że jeden z najlepszych przyjaciół donosił na mnie zampolitowi, czyli oficerowi politycznemu. Tak się okazało. Wojsko sprawiło, że stałem się nieufny wobec wszystkich nowych ludzi, którzy pojawiają się w życiu. Bo kiedy raz cię ktoś okłamie cię i zdradzi najlepszy przyjaciel, wtedy nie będziesz ufał innym. Mnie coś podobnego spotkało.
Na Białorusi nie ma już podziału pokoleniowego w rodzaju: młodsi przeciw Łukaszence, starsi za Związkiem Radzieckim, za Łukaszenką. Na Białorusi trzeba dokonać wyboru wartości. Niestety wielu młodych ludzi, tym bardziej ci, którzy przyjeżdżają z wiosek, małych miasteczek, nigdy nie wyjeżdżało z Białorusi. Połowa z nich nie była w Mińsku, nie wyjeżdżała poza swój kołchoz. Dla wielu z nich (obecny system) to perspektywa kariery. Ich największym marzeniem jest zostać specnazowcem, tak jak dawniej w Polsce ZOMO-wcem. Dla nich to szczyt kariery. Oni starają się przez cały czas, starali się więc zyskać uznanie dowództwa. I działo się to kosztem mnie, mojej wolności, mojego życia, moich ideałów. Niewielu z takich ludzi znajduje siły, żeby przeciwstawić się temu systemowi.
Mnie żołnierze nazywali różnie, mówili o mnie ”polityczny”, ”opozycjonista”, ”BNF-owiec”, ”prezydent”, ”polityk”. Były takie różne przezwiska wojskowe. Z drugiej strony, kiedy zacząłem pisać dziennik, bardzo się bali, że o nich napiszę. To była moja broń. Kiedy zaczynali coś robić, czy żołnierze, czy niektórzy z dowództwa, ja od razu mówiłem, ”Aha. Napiszę o tym w internecie”. Wtedy oni mówili ”O nie, proszę, tylko nie w internecie”. Bardzo się bali. Dla nich, ludzi poza przestrzenią informacyjną, internet to coś wszechmocnego, czego się boją i czemu nie ufają. Ten internet mi pomógł, możliwe, że mnie uratował.
Niewiele czasu minęło od tamtej pory.
Trzy lata. Problem jest taki, że ludzie bardzo szybko zapominają o wszystkim. Jestem bardzo tym zdziwiony: przyjeżdżam i ludzie już nie pamiętają o więźniach politycznych, nie pamiętają, co było pięć lat temu, nie pamiętają, jak Łukaszenka zaczynał liberalizację w 2008 roku, a potem zdusił swoich oponentów. Ludzie mają krótką pamięć. Być może film odświeży trochę pamięć, otworzy oczy.
Ale czy patrząc na to, co udaje się osiągnąć głównemu bohaterowi w zamknięciu, w izolacji.. na to co Tobie udało się osiągnąć w rzeczywistości, nie uważasz, że to rodzaj zwycięstwa? Cały czas byłeś izolowany, jak w więzieniu, a jednak udało Ci się opowiedzieć Białorusinom, co się dzieje w armii. Po drugie udało się też sprawić, żeby język białoruski, choćby tylko teoretycznie, był uznawany w białoruskiej armii. Udało się wziąć udział w wyborach. To jak zwycięstwo wytrwałości, wiary w wartości. Czy też tak odbierasz, to co się stało?
Nie, nie. Nic się nie udało. Aleksander Łukaszenka jest przy władzy. Oceniać, co zostało zrobione dobrze, a co źle, i uznawać sukcesy będziemy mogli tylko po zmianie reżimu. Obecnie w celach są więźniowie polityczni: na przykład Aleś Bialacki, Źmicier Daszkiewicz, Mikoła Statkiewicz. Ich sprawa jest o wiele ważniejsza. Ja po prostu robiłem, to co musiałem. Spełniałem swoją misję, kiedy nadszedł mój czas. Nadal to robię, w inny sposób. Film nie opowiada o mnie: a wszystkich, którzy walczą i którzy cierpią. Nie chciałbym, żeby ludzie odbierali ten film, jako historię konkretnych ludzi. To film o nas wszystkich, którzy walczą i cierpią za wolność.
Czy mógłbyś jeszcze opowiedzieć o kampanii wyborczej? Niestety wyborów nie wygrałeś.
Kampania wyborcza to było wspaniałe przeżycie. Potem udało mi się nagrać komórką wideo w lokalu wyborczym. Było podobnie na filmie, choć nie dokładnie tak. Członkowie komisji wyborczych spod stołu wyjmowali setki kart do głosowania i rzucali na stół. Niby tego nikt nie zauważał. Mi udało się nagrać film, na którym widać, że kartki za kandydatem propaństwowym nagle pojawiają się na stole, a moje karty też się pojawiają na tej stercie, gdzie leżą głosy na kandydata oficjalnego, dyrektora ośrodka narciarskiego. W filmie komisja jest przedstawiona satyrycznie, z rysem komicznym. W rzeczywistości to były starsze kobiety, które fałszują nie pierwsze wybory, a robią to może i od lat 70-tych, zawodowcy w swojej dziedzinie. Opublikowano oficjalne wyniki, mnie zapisano kilka procent. Nie zgodziłem się z tym. Jednak kiedy później przyjechałem do Mozyrza, zauważyłem zmiany. Wszystkie punkty mojego programu zostały wykonane przez lokalną władzę. Tak się przestraszyli po kampanii, że zrobili wszystko dla tych ludzi. Kiedy przyjechałem, ludzie myśleli, że to mnie wybrano radnym, bo wszystko o czym mówiłem, zostało zrealizowane.
Wybory radnego: ogłoszenie. Profil Franaka Wiaczorki na Facebooku/Blog Franaka Wiaczorki
A na przykład?
To chodzi o rozwiązanie lokalnych problemów: na przykład budowa drogi, a tych tam prawie nie ma.. Bardzo się cieszę, bo gdyby nie było kampanii, nie byłoby zmian.
Kiedy wiedziałeś już, że będziesz pisał scenariusz, czy być może pojawiły się u Ciebie jakieś refleksje, wnioski ze swoich doświadczeń, które bardzo chciałeś przekazać w tym filmie? I masz nadzieję, że one dotrą do odbiorców, czy w innych krajach?
Najważniejszą część pracy w filmie wykonał reżyser Krzysztof Łukaszewicz. To jemu należy dziękować i pytać o założenia. Moim zdaniem celem tego filmu jest, by pokazać Białorusinom, że nie można się bać, że nie można dać się złamać, że nie są skazani na przegraną, że każda osoba, która myśli, widzi, słyszy, czuje odpowiedzialność – ona musi działać i pokazywać pewne rzeczy innym, otwierać dla nich świat, otwierać oczy.
Poprzez swoje doświadczenia dowiedziałem się, że najgorszym wrogiem działania jest strach. Główni bohaterowie w filmie cały czas, na własnej skórze odczuwają różnego kształtu represje, to nie zmienia ich pragnienia wolności. Odwrotnie, ich cele się precyzują, ideały się oczyszczają, a siły się wzmacniają. Nawet na końcu, mimo dość pesymistycznego finału, główni bohaterowie nie są rozczarowani, są pewni, pełni inspiracji i na pewno będą walczyć nadal. Jak mocny nie wydawałby się system, on będzie słabszy niż młodość, kreatywność, pomysłowość, mądrość. To jest film o tym.
Ten film też pokazuje obojętność. Porażające jest skontrastowanie drastycznej rzeczywistości wojskowej z obojętnością tych, którzy na to patrzą. Czy taka obojętność może zostać przełamana? Główna postać zmienia się, dojrzewa, pod wpływem ludzi, których spotyka, pod wpływem wydarzeń. Ale czy Białorusini mogą się zmienić, czy się zmieniają? Bo na razie, tak jak mówiłeś, dominuje taka obojętność w społeczeństwie, ludzie nie chcą się zaangażować nawet w tak minimalnym stopniu, żeby dostrzec pewne rzeczy.
Tak. Dominuje szarość, błoto. Trudno było to pokazać, trzeba było stwarzać kontrasty, żeby ludzie poczuli tę różnicę. Większość nie ma zdania, żadnej opinii o polityce, ich polityczna aktywność nie wychodzi poza ściany ich własnej kuchni. Na filmie to widać. Są bohaterowie, którzy walczą i cierpią, są ludzie, których ich represjonują, tłamszą, zabierają wolność. Jednak milcząca większość patrzy na to z boku i nie bierze w tym udziału. Jednego dnia popierają głównego bohatera, tak jak było u mnie, niby przyjaciele, a następnego dnia służą władzy, dowództwu i owego bohatera represjonują. I przy tym nie czują żadnej winy. Myślą, że to jest tak: każdy stara się przeżyć, jak potrafi, każdy, sam, dla siebie.
Ten film pokazuje też taki mechanizm łamania charakterów. To wydaje się bardzo powszechne na Białorusi. Chyba każda osoba, która walczy o wolność na Białorusi, przeżywała to na sobie, próbowano ją zmusić do donoszenia na innych, grożono nieprzyjemnościami, zwolnieniami, przemocą. Czy to jest doświadczenie, które większość Białorusinów przeszła i teraz stara się go unikać, pozostając obojętnymi, czy te doświadczenie są znane przeciętnemu Białorusinów? Czy te represje dotykają głównie te osoby, które się wybijają?
Trudno powiedzieć. Teraz coraz częściej polityka dotyka tych, którzy nie mają z nią nic wspólnego. Na Białorusi większość kieruje się zasadą: nie wtrącać się w sprawy polityczne. Kiedy tylko powie się coś, co uznane jest za polityczne, trzeba być gotowym na represje. Dla każdego obywatela jest to absolutnie jasne, rób co chcesz, ale nie angażuj się w politykę.
Jednak w ostatnich latach na Białorusi cierpią również ludzi niezaangażowani w politykę. Na przykład projektant mody Aleksander Warłamow, którego proces właśnie trwa, matka chłopaka rozstrzelanego niby za wybuch w metrze. To są ludzie niezwiązani w żaden sposób z polityką, ale zostali w jakiś sposób represjonowani. Z kolei w ostatnich tygodniach mieliśmy zwolniono profesorów z uniwersytetu grodzieńskiego. Oni nigdy nie byli opozycjonistami. Myślę, że Łukaszenka robi duży błąd, bo robi sobie wrogów wśród niepolitycznej części społeczeństwa.
Film w takim odbiorze emocjonalnym jest porażający. Przeraża. Zawiera wiele scen, które są bardzo drastyczne. Jednocześnie te emocje są bardzo prawdziwe. Można poczuć, co czują bohaterowie ponurych historii, które docierają do nas z Białorusi. Jest dojmująco smutno, wiele osób płacze. Sama widziałam, jak ludzie płakali, prawdopodobnie przez większość pokazu. Czy ten film może potrząsnąć sumieniami? Jakie były pierwsze reakcje na Białorusi wśród tych, którzy widzieli ten film? Nie było ich wielu, bo pokazy były podziemne, ale jakie są ich emocje, wrażenia.
Na razie film widzieli tylko zaangażowani Białorusini, dziennikarze. Nie jestem pewien, czy to film dla nich. Ciekawe będzie usłyszeć, co powiedzą ludzie z ”szarej” większości. Czy film nimi wstrząśnie? Czy ich zainspiruje, czy ich zaboli, czy może niczego nie poczują? Ci, którzy byli na filmie, to na razie opozycjoniści, aktywiści, dziennikarze: a dla nich to codzienność. Ten film nie pokazuje im nic nowego. Niektórzy z nich mówili o nieodpowiedniości dekoracji, tylko dlatego, że represje, problemy bohaterów dla nich nie są nowe. Jednak dla Europejczyków, ludzi z regionów białoruskich i prowincji, ten film może być otwarciem oczu.
Myślę, że w Polsce część osób po obejrzeniu filmu będzie przerażonych. Część osób wie, jak wygląda sytuacja, inna część niewiele słyszała. Myślę, że zrozumieją ich emocje i sytuację. Natomiast myślę, że pojawi się pytanie, czy rzeczywiście na Białorusi jest tak przejmująco źle, tak strasznie.
Na Białorusi nie jest strasznie, jeśli przyjeżdża się jako turysta. Jest minimum warunków, zakonserwowany Związek Radziecki. Ale jeśli żyje się na Białorusi, działa się tutaj, to trzeba być gotowym do drastycznych represji i wydarzeń.
Oczywiście to film fabularny, w pewnych momentach jest metaforyzacja, jest hiperbolizacja. Ma zwrócić uwagę, przerazić. Rzeczywistość aktywistów młodzieżowych, których życie pokazujemy, jest czasem nawet dużo gorsza niż w filmie.
Nie znaczy to, że ludzie, którzy zobaczą ten film, nie powinni przyjeżdżać na Białoruś. Odwrotnie, myślę że muszą, powinni przyjechać, porównać, poznać się z aktywistami i dziennikarzami działającymi na Białorusi.
Jedna z białoruskich dziennikarek powiedziała mi, że sytuacja na Białorusi jest jeszcze gorsza niż na tym filmie, bo na Białorusi nikt nie przejąłby się głównym bohaterem. Tam mieliśmy protesty przeciw jego krzywdzie, a na Białorusi…
To dobra uwaga. Niestety na Białorusi panuje nie tylko strach, ale i obojętność. Ona jest jeszcze gorsza niż strach. W filmie ludzi zainspirowani działaniami Mirona zaczynają coś robić. A w rzeczywistości albo zignorują te problemy, stwierdzą, że to nie ich sprawa, póki nie dotyka ich osobiście, albo pośmieją się i tyle. Nie ma jeszcze poczucia społecznej odpowiedzialności, solidarności. Z czasem i po trochu się pojawia. Na przykład podczas milczących protestów latem zeszłego roku ludzi bronili się nawzajem przed specnazowcami. Są przejawy solidarności społecznej, oddolne. Solidarność się buduje i społeczeństwo będzie się razem broniło.
Chciałam jeszcze wspomnieć o kartkach wysyłanych na Białoruś. Niektórzy mówią, że one niewiele znaczą. Ale ty z wojska wyszedłeś z całym plecakiem kartek, jakie one miały znaczenie. Czy to coś istotnego, czy to gest symboliczny?
To jest bardzo, bardzo ważna sprawa. Oczywiście to najmniejszy gest, jaki można wykonać wobec Białorusinów, więźniów politycznych. Ale to działa. Kiedy w wojsku przez 5-6 miesięcy nie miałem telefonu ani żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym, to jedyne co miałem, to kartki. Na Boże Narodzenie dostałem prawie tysiąc kartek. Również w Polsce media zachęcały do wysyłania kartek. I może to właśnie mnie pomogło przetrwać. Żołnierzyk codziennie przynosił z poczty dziesiątki kartek, czułem, że nie jestem sam. Proszę wszystkich, którzy chcą wesprzeć Białorusinów, żeby wykonali taki malutki, ale bardzo ważną rzecz.
VIDEO
Tacy ludzie na Białorusi, którzy walczą, wiele ryzykują, wiele poświęcają, wiele tracą – jak odnoszą się do ludzi z wolnego Zachodu – czego im brakuje w relacjach? Jak można wesprzeć to, co oni robią? Przypuszczam, że czasami czują się samotni, źle rozumiani, mają poczucie, że są zbyt mało poważnie traktowani, że za mało się ich wspiera. Co można zrobić?
Sprawa jest jasna. Białorusinom brakuje kontaktów. Dzięki Bogu przez ostatnie lata łatwiej dostać wizę do Polski czy na Litwę, tysiące Białorusinów codziennie podróżuje, np. na zakupy. To nie tylko niszczy stereotypy, ale pomaga też w socjalizacji. Ale cała reszta kraju, ci którzy mieszkają w głębi, na granicy z Rosją czy Ukrainą, nie mają tych kontaktów, ich światopogląd jest bardziej ograniczony. Byłoby dobrze, gdyby międzynarodowe inicjatywy, polskie organizacje, pojedynczy ludzie przeprowadzali wspólne projekty, razem rozpowszechniali kulturę. To mogłoby spowodować przełom. Po pierwsze, mogłoby odciągnąć trochę białoruskie społeczeństwo i kulturę od Rosji, przywrócić do europejskiej rodziny, do atmosfery wspólnej Europy. To pomogłoby również demokratyzacji. Obecnie Polska pozostaje krajem, który najbardziej wspiera Białoruś. Białorusini czekają na konkretny sygnał od polityków europejskich. Są minimalne sankcje, ale Białorusini nadal potrzebują sygnału wsparcia, że nie jesteśmy samotni, nie jesteśmy sami. Takim sygnałem mogłaby być likwidacja wiz.
Wizy – to podstawa, na pewno! Z pewnością ważną rzeczą jest też zainteresowanie sprawami Białorusi. Część osób w Polsce ma jednak wątpliwości, czy pisać o wszystkim, czy część rzeczy może zaszkodzić.
Każda sytuacja jest indywidualna. Są rzeczy, o których lepiej nie pisać. Czasami lepiej uchronić kogoś, żeby mógł spokojnie działać. Jednak w większości przypadków trzeba pisać i mówić, bo informacja, upublicznienie chroni. Znam kilka przypadków, kiedy ludzie nie chcieli, żeby nagłaśniać ich sprawę, ”nie robić z tego sprawy politycznej”, ”a może nie ukarzą, może będzie OK”. Potem okazało się, że to był błąd. Na przykład w sprawie rozstrzelanych chłopaków: rodzice nie chcieli nagłaśniać sprawy, a okazało się to błędem.
Muzyka to bardzo mocna strona tego filmu. Specjalnie dla tego filmu napisał ją Lawon Wolski?
Lawon Wolski jest legendą białoruskiego rocka. Jest na Białorusi o wiele popularniejszy niż Łukaszenka, gdyby kandydował w wyborach prezydenckich na pewno zostałby wybrany. Od razu się zgodził napisać piosenki do filmu ”Żywie Biełaruś”. Przeczytał scenariusz, wiedział, gdzie jest potrzebna jaka piosenka. Potem zmieniał, poprawiał, redagował, po prośbach Krzysztofa Łukaszewicza. Piosenki bardzo dobrze wpisują się w charakter i emocje tego filmu. Udział Lawona legitymizuje ten film w jakimś stopniu.
Bardzo ciekawa jest scenografia. Film jest bardzo wysmakowany plastycznie.
Najważniejszym problemem przy przygotowaniu tego filmu było: jak zbudować scenografię, żeby to przypominało Białoruś i Mińsk. Kupowaliśmy różne ubrania, znaczki w oficjalnych białoruskich sklepach wojskowych. Prawdziwe są również plakaty – kupione na Białorusi, przywiezione do Polski. W Polsce nie można było znaleźć takich toalet, jakie są w białoruskiej jednostce, jakie pokazywałem na zdjęciu. Po prostu je zbudowali od zera. Podobnie było z bramą do jednostki, więc zbudowano ją. Przez granicę było trudno przewieźć mundury wojskowe. Jednak nasi aktorzy bardzo dobrze zagrali, podobno powiedzieli ”my gramy w spektaklach o białoruskim żołnierzyku”. Celnik ich przepuścił. No i udało się przewieźć wiele sprzętu. Samochód białoruskiej milicji chłopcy z klubu rekonstrukcyjnego sami zrobili i okleili. Wygląda jak autentyczny. Zachowali go, można go jeszcze wykorzystać. Wszystko było kręcone w Polsce. Nawet jednostka białoruska – była kręcona w polskiej, a statystami byli polscy żołnierze.
Było też trochę statystów białoruskich.
Tak. W scenach takich, jak demonstracja na placu albo sceny w klubie, brało udział sporo Białorusinów mieszkających w Warszawie. Występowali też polscy statyści, bardzo dobrze zagrali, wykrzykiwali białoruskie hasła. Nikt nie odróżni Białorusina do Polaka w tym filmie. To też bardzo ciekawe. Karolina Gruszka zagrała po białorusku, mogę powiedzieć, że bez praktycznie bez polskiego akcentu. Dla mojego poczucia honoru, jako Białorusina, to cudowne, że Polka, znana aktorka tak wspaniale mówi po białorusku. To zaszczyt, honor, przykład dla Białorusinów.
Jak długo się uczyła?
Karolina znała rosyjski. Białoruskiego nie znała. Nie wiem, jak długo się uczyła. Trzeba zapytać jej. Nauczyła się i mówiła doskonale.
Czy postać, którą gra Karolina, ma pierwowzór w rzeczywistości? Jest też inna wyrazista postać, rekrut Sieryj… Czy są tam inne osoby, które miały pierwowzór w rzeczywistości?
Wszystkie postaci miały swoje pierwowzory, choć w życiu wygląda to inaczej niż w filmie. Wszystko miało miejsce, ale trochę inaczej niż w filmie. Moja dziewczyna na szczęście nie trafiła do więzienia. Wiele razy jej grożono
agkm
DZIENNIK FRANAKA WIACZORKI PISANY Z ARMII >>>>
Wideo: po wyborach w Mozyrze (film z ukrycia)
VIDEO
Filmowe przedstawienie komisji wyborczej:
VIDEO
Trailery filmu "Żywie Biełaruś"
VIDEO
VIDEO
Dokument: lekcja białoruskiego języka
VIDEO
Rozmawiała Agnieszka Kamińska, PolskieRadio.pl
Informacje o Białorusi: Raport Białoruś