Reżim Aleksandra Łukaszenki wtrącił Alesia Bialackiego do więzienia po tym, jak polska prokuratura przekazała Białorusi obciążające go dokumenty. Białoruski obrońca praw człowiek spędził w kolonii karnej trzy lata.
W czwartek Bialacki przyjechał do Warszawy, gdzie spotkał się z dziennikarzami i działaczami społecznymi. Aleś Bialacki nie ma złudzeń - Białoruś sprzed trzech lat i obecna nie różnią się zbytnio od siebie. - Wyszedłem z więzienia do więzienia o trochę mniejszym rygorze. Niewola nie zmieniła mojej pozycji. Życie toczy się dalej. Muszę trochę teraz zadbać o swoje zdrowie, bo miejsce, w którym znajdowałem się ostatnio to nie było sanatorium. Ale, o ile sił mi wystarczy, nadal będę zajmować się tym, co robiłem przez ostatnie 30 lat - powiedział Bialacki.
Białoruski działacz podkreśla, że nie ma pretensji do polskiego MSZ i prokuratury o to, że "wystawiły" go reżimowi Łukaszenki. - Patrzę na to bez pretensji, że ktoś jest mi coś winien. Takie rzeczy są wpisane w naszą działalność. Za naszą walkę jesteśmy odpowiedzialni my sami. Przecież wiemy, że więzienie to jest ryzyko związane z naszą pracą na Białorusi i dla Białorusi - podkreslił.
Bialacki zwrócił się z apelem do państw Zachodu, a szczególnie do Polaków, aby nie zapominali o Białorusi. - Nie traćcie Białorusi z pola widzenia. Szczególnie ważne jest wsparcie organizacji społecznych, ale też projektów medialnych. Zwłaszcza tych, które finansowane są przez Polskę. Chodzi mi o telewizję Biełsat i Radio Racja. To są tak jakby drzewa, wokół których rośnie wiele innych ważnych mniejszych drzew. Tam wychowują się nasi niezależni dziennikarze. To są też ważne źródła niezależnej informacji - mówił białoruski działacz.
Bialacki, choć jest na wolności, jak podkreślał - w kraju rządzonym przez Łukaszenkę bardzo prawdopodobne jest, że może znów wrócić za kraty.
Pobyt w więzieniu
Aleś Bialacki zwracał uwagę na paradoks, że dzięki pobytowi w kolonii karnej jego oddziaływanie jako obrońcy praw człowieka mogło być większe, niż gdyby był na wolności. Opowiadał o swojej rozmowie sprzed lat z działaczem praw człowieka w Serbii, który radził mu, że czasem najskuteczniejsza walka to nie robić nic. Zrozumiał to dopiero - jak mówił - właśnie podczas pobytu w kolonii karnej, który mógł potraktować jako formę sprzeciwu. - Władze chciały, bym poprosił o ułaskawienie, co byłoby ich moralnym zwycięstwem- zaznaczył. Tymczasem działanie na wolności na Białorusi - jak mówił - czasem nie jest łatwe, bo duża cześć społeczeństwa popiera reżim Aleksandra Łukaszenki. - Zajmowanie się polityką jest niebezpieczne i jest formą bicia głową w mur - przyznał Bialacki.
W listopadzie 2011 roku Bialacki został skazany na 4,5 roku kolonii karnej o zaostrzonym rygorze i na konfiskatę mienia za zatajenie dochodów wyjątkowo dużej wysokości. Nakazano mu też zapłacenie państwu 757,5 mln rubli białoruskich (ok. 90 tys. USD). Sąd uznał, że nie zapłacił on podatków od ponad 560 tys. euro przekazanych na jego konta w bankach w Polsce i na Litwie w latach 2007-2010.
Na wolność wyszedł po spędzeniu za kratkami 1050 dni. Polska udzieliła Białorusi pomocy prawnej w sprawie Bialackiego, przekazując białoruskiej prokuraturze dane z prowadzonych w Polsce kont bankowych, z których "Wiasna" finansowała działalność. Wywołało to międzynarodowy skandal. Szef MSZ Radosław Sikorski przepraszał w 2011 roku białoruską opozycję za "karygodny błąd", a prokuratura zapowiedziała zmianę praktyki i drobiazgową analizę każdego białoruskiego wniosku.
W czwartek Bialacki przyznał, że został przez polskie władze przeproszony, ale niechętnie wypowiadał się o swoich ewentualnych pretensjach.
Przyznał jedynie, że po pobycie w kolonii karnej, gdzie przez cały czas był izolowany od innych współwięźniów, "musi popracować nad swoim zdrowiem". - Bo to nie było żadne uzdrowisko - powiedział.
Nie piętnował tych, którzy w obawie przez aresztowaniem opuszczają Białoruś i udają się na emigrację. Przy obecnej technice, jak mówił, "można siedzieć w Nowej Gwinei i pracować na rzecz Białorusi".
Konieczne są kontakty Białorusi ze światem zachodnim
Bialacki nie wierzy, że Aleksander Łukaszenka stanie się kiedykolwiek demokratycznym prezydentem. Jego zdaniem do jakichkolwiek zmian politycznych na Białorusi może dojść tylko w wyniku głębokiego kryzysu gospodarczego, który uderzy w zwykłych ludzi. Tym niemniej białoruski obrońca praw człowieka nie piętnował krajów UE za rozmowy z Łukaszenką, bo "rozmawia się nawet z terrorystami", natomiast izolowanie Białorusi tylko coraz bardziej uzależnia ją od Rosji.
Zdaniem Bialackiego szansą dla Białorusi jest pojawienie się różnych młodzieżowych, niezależnych inicjatyw kulturalnych i związanych z obroną praw człowieka, które rozwinęły się od jego aresztowania. "Mam nadzieję, że to nie zgaśnie i będzie budować społeczeństwo obywatelskie" - mówił białoruski opozycjonista.
By to było możliwe, potrzebny jest rozwój kontaktów Białorusi ze światem - mówił. Już teraz, bezpośrednio po wyjściu z kolonii karnej, Bialacki zauważył pozytywne zmiany w tym względzie, bo np. w metrze w Mińsku większość ludzi korzysta z tabletów czy komórek, czyta informacje w internecie, czego nie było w tym stopniu przed kilku laty.
Białoruski więzień polityczny, szef Centrum Praw Człowieka "Wiasna", Aleś Bialacki został w czerwcu zwolniony z kolonii karnej i wrócił do Mińska. O jego uwolnienie zabiegała UE oraz międzynarodowe organizacje praw człowieka.
W białoruskich więzieniach wciąż znajduje się siedmiu więźniów politycznych. Wśród nich inny znany działacz opozycji, były kandydat na prezydenta Mikoła Statkiewicz.
PAP/IAR/agkm
Informacje o Białorusi: Raport Białoruś, serwis portalu PolskieRadio.pl