Aleksandr Łukaszenka wygrał wybory prezydenckie na Białorusi i nadal będzie sprawował najwyższy urząd w państwie. Jak poinformowała w poniedziałek nad ranem Centralna Komisja Wyborcza, zdobył on 83,49 proc. głosów.
Wstępne wyniki głosowania podała w Mińsku szefowa białoruskiej CKW Lidzija Jarmoszyna.
Na drugim miejscu - z zaledwie 4,42 proc. głosów - znalazła się przedstawicielka umiarkowanej opozycji, działaczka kampanii "Mów Prawdę!" Tacciana Karatkiewicz. Trzeci był szef Partii Liberalno-Demokratycznej Siarhiej Hajdukiewicz, na którego głosowało 3,32 proc. wyborców, a czwarty - lider Białoruskiej Partii Patriotycznej Mikałaj Ułachowicz z 1,67 proc. głosów.
Choć Karatkiewicz była jedyną kandydatką opozycji w tych wyborach, nie poparli jej najbardziej znani liderzy białoruskiej opozycji, tacy jak szef Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Anatol Labiedźka czy były więzień polityczny Mikoła Statkiewicz, którzy wzywali do bojkotu wyborów. Ich zdaniem udział w głosowaniu legitymizuje reżim Łukaszenki.
Głównym dniem głosowania była niedziela. Wcześniej przez 5 dni trwało głosowanie przedterminowe. Frekwencja wyborcza wyniosła ok. 87 proc.
Spontaniczny protest w Mińsku
Wieczorem po wyborach, po ogłoszeniu sondaży dających Łukaszence ponad 80 procent głosów, na placu Październikowym w Mińsku zebrała się grupa około stu osób, protestujących przeciw fałszerstwom wyborczym. Przeszły przez centrum miasta do Czerwonego Kościoła i placu Niezależności. Wołano „Żywie Białoruś” i „Sława Ukrainie”. Milicja spisała protokół na 17-latka, który trzymał narodową biało-czerwono-białą flagę – co oznacza, że może mu grozić areszt lub grzywna.
Spośród opozycji wśród protestujących był Źmicier Daszkiewicz z Młodego Frontu i Aleś Makajeu, który poprzedniego dnia wzywał ludzi do przyjścia na plac Październikowy po wyborach. Makajeu przypomniał m.in. o dwóch działaczach opozycyjnych, którzy wciąż przebywają w więzieniu – Michasiu Żemczużnym i Andreju Bandarence. Zajmowali się oni obroną praw więźniów, a teraz sami wpadli w ręce instytucji więziennych.
Według jednej z organizacji monitorującej wybory, protestujący rozeszli się około godziny 23 miejscowego czasu.
Wśród osób, które brały udział w proteście pojawiły się głosy rozczarowania, że nie ma wśród nich opozycjonisty Mikoły Statkiewicza, który wzywał na manifestacje 4 i 10 października. Choć na niedzielnej akcji nie było więcej niż sto osób, to według jednego z redaktorów Radia Swoboda, tysiące ludzi towarzyszło temu protestowi sprzed monitorów.
Po manifestacji jeden z dziennikarzy poinformował, że zatrzymano dwie osoby, biorące udział w manifestacji.
Są też doniesienia o zatrzymaniu czterech działaczy.
Opozycja wzywa do nieuznawania wyborów
Mikoła Statkiewicz i trzej inni liderzy opozycji demokratycznej zwołali późnym wieczorem konferencję i wezwali do nieuznawania wyborów. Anatol Labiedźka, Uładzimir Niaklajeu i Mikoła Statkiewicz oświadczyli, że wynik był przewidywalny i sam Łukaszenka napomykał, że chce mieć ponad 80 procent poparcia.
Uładzimir Niaklajeu stwierdził, że doniesienia obserwatorów mówią o manipulacjach i nieprawidłowościach. Dodał, że w tym roku szczególnie intensywnie zmuszano studentów i osoby zależne od państwowej pensji do przedterminowego głosowania. Anatol Labiedźka dodał, że nie można też dopuścić uznania Łukaszenki na arenie międzynarodowej.
Mikoła Statkiewicz podkreślił, że konieczne są zmiany w ustawodawstwie wyborczym, tak by wybory parlamentarne mogły być przeprowadzone demokratycznie. Jeśli to nie zostanie wykonane, to „naród swoją władzę od niego odbierze siłą”.
Statkiewicz powiedział również, że międzynarodowe organizacje nie powinny uznać tych wyborów, mogą co najwyżej odnotować pewien postęp. Jak stwierdził, nie zmieni to niczego w sytuacji Białorusinów, a dopóki Łukaszenka nie dostanie pieniędzy, dopóty będzie tolerować aktywność opozycji.
Anatol Labiedźka zapowiedział, że w listopadzie chce włączyć do akcji wszystkie siły opozycyjne. Mikoła Statkiewicz oznajmił, że zainicjowano nową kampanię, która będzie przybierać różne formy, w tym akcji ulicznych. Jej celem jest przywrócenie władzy narodowi. Zapowiedział, że liderzy opozycji wezwą także inne partie polityczne, ruchy i obywateli do przyłączenia się do niej. Dodał, że następna akcja uliczna odbędzie się pod koniec listopada „jako upamiętnienie czarnej daty białoruskiej historii – przewrotu konstytucyjnego: referendum 1996 r.” W referendum tym poszerzono uprawnienia prezydenta.
- Jeśli władze nie pójdą na ustępstwa wobec narodu i nie zostaną wprowadzone rzeczywiste poprawki do prawa wyborczego, które sprawią, że udział w wyborach będzie miał sens, białoruskiemu społeczeństwu pozostanie tylko jeden środek przywrócenia władzy. Niestety nie będzie on już związany z wyborami. Jeśli Łukaszenka nie zgodzi się na reformy, to białoruski naród weźmie sobie władzę siłą - oznajmił.
Opozycjoniści nie wzywali wcześniej ludzi do powyborzego protestu na placu w Mińsku, bo, jak tłumaczyli, obawiali się, że poparcie będzie zbyt małe i wszystkie osoby, które przyjdą ich poprzeć, zostaną wystawione na ciosy reżimu. Jak można było przeczytać wyżej, protest w centrum Mińska zebrał się sam.
Wybory przedterminowe
Niezależni obserwatorzy mają wiele zastrzeżeń do formy prowadzenia wyborów. Wiele z nich wynika z prawa i regulacji dotyczących wyborów. Opozycja nie ma swobody działalności politycznej, w kraju nie ma wolnych mediów. Wśród członków komisji wyborczych praktycznie nie było opozycjonistów – nie zostali do nich dopuszczeni. W czasie przedterminowych wyborów, od wtorku do piątku, były sygnały o zmuszaniu lub skłanianiu do głosowania. Sama forma tych wyborów jest polem do nadużyć, bo urna z głosami nie jest nadzorowana.
Podczas kampanii wyborczej nie zarejestrowano grupy inicjatywnej (komitetu wyborczego) Mikoły Statkiewicza. Był on wtedy w więzieniu, ale jego współpracownicy uznają tę decyzję za bezprawną, bo rejestracja grupy jest obwarowana tylko formalnymi wymaganiami.
W dzień wyborów obserwatorzy nie byli dopuszczani do obserwacji liczenia głosów. Informowano za to o tym, że w komisjach zawyżano sztucznie frekwencję, a głosy nieobecnych dodawano do puli Aleksandra Łukaszenki.
Szef polskiego MSZ o wyborach na Białorusi: nic to nie zmienia
Wynik wyborów na Białorusi jest zgodny z oczekiwaniami. Tak minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna skomentował wieczorem w niedzielę informacje o wygranej Aleksandra Łukaszenki. - Na dziś to nic nie zmienia, ale zobaczymy, jak to będzie wyglądać w najbliższych dniach - powiedział w TVP Info Grzegorz Schetyna.
Jego zdaniem ważne jest, jak Białoruś przyjmie ten wybór i jak będą zachowywać się służby. Minister Schetyna przypomniał, że po poprzednich wyborach doszło do brutalnego zdławienia demonstracji opozycyjnej. Jak relacjonuje IAR, zdaniem szefa polskiej dyplomacji, Aleksander Łukaszenka podczas nowej, piątej z rzędu kadencji będzie starał się prowadzić politykę współpracy zarówno z Rosją, jak i Unią Europejską. "Będzie walczył bardzo intensywnie, żeby znieść sankcje, które na Białoruś zostały nałożone i ma na to szanse" - powiedział Grzegorz Schetyna. Jego zdaniem Aleksander Łukaszenka będzie chciał pokazać demokratyzację, stabilną sytuację wewnętrzną, otwarcie handlowe i gospodarcze, bo boi się zdominowania przez Rosję. "On wie, że musi mieć drugą nogę, że musi się mieć na kimś oprzeć, żeby nie być w stu procentach uzależnionym od Rosji" - tak uważa Grzegorz Schetyna.
Svaboda.org/PAP/IAR/inne/agkm
Liderzy opozycji wzywają do nieuznawania wyborów
Spontaniczna akcja w Mińsku
PolskieRadio.pl/Svaboda.org/PAP/IAR/agkm
Informacje o Białorusi: Raport Białoruś
bialorus.polskieradio.pl