- Aksana Poczobut, żona Andrzeja Poczobuta, dziennikarza i działacza Związku Polaków na Białorusi, uwięzionego przez władze białoruskie, w skrzynce pocztowej znalazła niepokojący anonim. Radzono jej w nim między innymi, by "była nadal taka aktywna”, by sobie "wyobraziła życie bez męża”. – Ja nie siedzę w domu i nie płaczę. Staram się pomóc Andrzejowi, który jest w areszcie. Dużo rozmawiam z dziennikarzami, to pewnie powód tego listu – mówi Aksana Poczobut w rozmowie z Raportem Białoruś.
Anonim nie zawierał bezpośrednich gróźb, ale różne nieprzyjemne uwagi. – List najpewniej napisały służby, bo były tam takie informacje, które można uzyskać tylko przez podsłuchiwanie rozmów telefonicznych– zauważa Aksana. – Dają mi znać, że na mnie patrzą – mówi żona działacza Związku Polaków na Białorusi, oskarżanego o "znieważanie" Aleksandra Łukaszenki.
Dodaje, że nie po raz pierwszy KGB próbuje zastraszyć ją i Andrzeja w ten sposób. Niedługo po tym, gdy narodził się ich syn Jarosław, służby zadzwoniły do miejsca pracy Andrzeja Poczobuta, przekazując jego kolegom informacje o wadze i wzroście dziecka. - Radziły Andrzejowi Poczobutowi, żeby się "uciszył", bo ma teraz dwójkę dzieci – wspomina Aksana. – Myślę, że chcieli go wtedy zastraszyć, nie było go przy mnie w szpitalu – mówi żona Andrzeja Poczobuta.
"Sukces wśród garstki polskich dyletantów"
Jak opowiada Aksana, anonim, który dostała w piątek był zaadresowany, ale numer mieszkania był błędny. Pod tekstem umieszczono podpis „białoruscy patrioci”. O Andrzeju Poczobucie napisano tam, że działa by "zyskać sukces wśród garstki polskich dyletantów", "nie zważając na żonę i małe dzieci”. - Autorzy życzyli z ironią, "żeby starczyło pieniędzy”, "żeby nie rzucili mnie przyjaciele i koledzy”. A na końcu był wierszyk, w którym radzono „niech pani zadba o siebie”, "miłość można kupić”, niech pani żyje sama – mówi żona działacza ZPB. Na końcu zamieszczono życzenia "szczęścia, miłości i sukcesów na nowej drodze".
KGB w mieszkaniu Andrzeja Poczobuta, kiedy jeszcze był na wolności. Spisuje sprzęty na rzecz poszkodowanego w sprawie o znieważenie, czyli Aleksandra Łukaszenki, fot. zpb.org.pl
Cytują listy Andrzeja
Aksana Poczobut mówi, że znów trzy tygodnie czekała na list od swojego męża z więzienia. Poszła upomnieć się o niego do aresztu. Tam okłamywano ją, że mąż niczego nie napisał, rzekomo zaczęto poszukiwania tego listu w zakładzie więziennym. – A mężczyzna, cenzor prawdopodobnie, odpowiedzialny za pocztę w więzieniu, cytował w rozmowie ze mną fragmenty dawniejszych listów Andrzeja – mówi Aksana. Ostatecznie list dotarł do żony Andrzeja Poczobuta po około trzech tygodniach od daty wysłania go z tego samego miasta.
Aksanę Poczobut niepokoi fakt, że w listach Andrzej pisze same pozytywne rzeczy. Boi się, że innych treści po prostu nie pozwolonoby mu przekazać. Dlatego chce skontaktować się z pracownikiem więzienia, który mógłby udzielić jej informacji. Widzenia z mężem odmówiono jej do czasu wyroku. A później, jak stwierdzono w piśmie z sądu, pozwolą na spotkanie "jak będzie potrzeba”.
Brudne anonimy
Żona Andrzeja Poczobuta przypomina, że wcześniej, na przykład kilka miesięcy temu, dostawała dziwne telefony. Ktoś dzwonił także na numer 11-letniej córki Aksany i Andrzeja, nawet w nocy.
- Do mnie pisano listy, w których były różne brudne rzeczy o Andrzeju, różne nieprzyjemne rzeczy, które żona może usłyszeć o mężu – mówi Aksana. Dzwonił mężczyzna, który życzył jej "żeby otworzyła oczy". Mówił po polsku i po rosyjsku, nigdy się nie przedstawiał, bo jak twierdził, to "nieważne”. Dzwoniła też kobieta. Anonimowe listy przychodziły i do domu, i do pracy.
Dziennikarz Andrzej Poczobut został oskarżony o znieważenie Aleksandra Łukaszenki za artykuły w "Gazecie Wyborczej” i na swoich blogach. Prokurator żąda dla niego trzech lat więzienia. Proces jest zamknięty, rozprawy są ciągle odraczane. Kolejna odbędzie się 5 lipca.
Agnieszka Kamińska, Raport Białoruś, portal polskieradio.pl
Więcej informacji o Białorusi: Raport Białoruś