Pisarz apeluje do Zachodu o pomoc w odnowieniu białoruskiej kultury. - Język białoruski umiera. Jedynym ratunkiem dla niego jest literatura. Dlatego chcielibyśmy, by Zachód poświęcał więcej uwagi, temu co dzieje się w białoruskiej kulturze – apelował w rozmowie z portalem PolskieRadio.pl Wiktar Marcinowicz, białoruski pisarz.
Chciałbym zwrócić się do wydawców, ludzi kultury w Polsce i w innych krajach – by zainteresowali się tym, co teraz dzieje się w białoruskiej literaturze i kulturze. Jesteście nam teraz właśnie bardzo potrzebni – mówi białoruski pisarz Wiktar Marcinowicz.
Najnowsza powieść Wiktara Marcinowicza, ”Mowa” (”Język”) opowiada o Mińsku w niedalekiej przyszłości. Wówczas o Białorusi już nikt nie pamięta – na jej terytorium znajduje się Państwo Związkowe Rosji i Chin. Język białoruski jest zapomniany, nikt go nie zna. Przetrwał tylko pod postacią drobnych zwitków, w których zapisane są fragmenty utworów literackich. Uznawane są za narkotyk, bo działają silnie na umysł – a za ich ”używanie” grozi kara śmierci.
(Wiktar Marcinowicz o fabule książki "Mowa")
To fikcja literacka. Jednak przesłanie książki jest czytelne: w rzeczywistości i kultura białoruska, i Białoruś są zagrożone unicestwieniem. Język białoruski także właściwie został utracony, bo posługuje się nim coraz mniej osób.
Jakby na potwierdzenie tezy książki, jesienną prezentację powieści Marcinowicza w Grodnie nawiedziła znienacka białoruska milicja i przedstawiciele służb specjalnych. Nakazano przerwać spotkanie z autorem, grożąc wszystkim karami za udział w ”niesankcjonowanym zgromadzeniu”. Milicja spisała protokoły, pisarz i ksiądz, który zorganizował wieczór z literatem w pomieszczeniu przy parafii, czekają teraz, czy sądy nadadzą tej sprawie bieg.
Wiktar Marcinowicz uważa, że kluczowa dla zachowania ginącego języka i kultury jest literatura po białorusku. Apeluje zatem do wydawców, czytelników w demokratycznych krajach, by zwracali uwagę na kulturę białoruską. Jak tłumaczył, Białorusini żyją w cieniu kultury rosyjskiej. Często nie doceniają miejscowych twórców i intelektualistów, zanim nie zwróci na nich uwagi zagraniczna publiczność. Dlatego swój apel o zainteresowanie kieruje do zachodniej opinii publicznej.
Autor pracuje teraz naukowo w Wiedniu – właśnie zakończył pracę nad monografię o latach spędzonych przez malarza Marca Chagalla w Witebsku. Artysta po niedługim czasie musiał stamtąd uciekać, niezrozumiany, poniewierany. Jego pomysły były wyśmiewane, a uczniowie na odwrocie jego prac malowali swoje etiudy. Dopiero po wielu, wielu latach, niemal pod koniec XX wieku Białorusini docenili jego twórczość. Wiktar Marcinowicz mówi, że losy wielu białoruskich twórców są w tym względzie podobne – i stąd jego monografia jest próbą odpowiedzi na pytanie – dlaczego tak się dzieje, ”co z białoruską kulturą jest nie tak”.
”Mowa” to kolejna już powieść Wiktara Marcinowicza. Najbardziej znana jest jego pierwsza powieść ”Paranoja” – traktująca o dyktaturze, w której nic się nie ukryje przed okiem Wielkiego Brata. - Ludzie śledzą i zdradzają siebie nawzajem, świadomie lub nieświadomie (…) Bohater marzy o tym, by w oczach drugiej osoby móc ujrzeć nie strach, a uznanie - pisał Timothy Snyder w swojej recenzji tej książki (In Darkest Belarus, New York Review of Books, Oct. 28.2010).
(Wideo: Wiktar Marcinowicz o języku białoruskim)
Zapraszamy do lektury wywiadu:
PolskieRadio.pl: Czy mógłby pan opisać, co się stało się podczas prezentacji książki w Grodnie? W tamtejszej parafii odbywała się prezentacja pana książki ”Mowa” (”Język”), napisanej w języku białoruskim. Pomieszczenie udostępnił grodzieński duchowny. Nagle pojawili się milicjanci i obcesowo przerwali spotkanie.
Białoruski pisarz Wiktar Marcinowicz: Na Białoruś przyjechałem z Austrii na pięć dni, na prezentacje mojej książki w małym miasteczku Łuniniec i potem w Grodnie, oraz by otworzyć wystawę poświęconą tej powieści w Mińsku.
W Łunińcu wszystko przebiegło dobrze, bez zakłóceń. Tam przeprowadziliśmy spotkanie w bibliotece rejonowej. Na wystawę grafik w Mińsku przyszło wielu ludzi i tam również nie było żadnych problemów. W Grodnie spotkanie miało miejsce w parafii, w kościele grecko-katolickim. Ledwo zdążyłem zacząć opowiadać o książce… Zdołałem tylko powiedzieć, że sam urodziłem się w obwodzie grodzieńskim. Zobaczyłem raptem czapkę milicyjną. Funkcjonariusz zapytał po rosyjsku, co tu się dzieje.
Ktoś odpowiedział mu, że odbywa się spotkaniem z pisarzem. Wtedy on przedarł się przez tłumek ludzi, dotknął mnie palcem i oświadczył: ”Mam parę pytań do tego mężczyzny. Proszę iść za mną”.
Przyznam, poczułem się bardzo nieswojo. Zatrzymywano mnie pierwszy raz w życiu. A napisałem już kilka książek. To np. powieść ”Paranoja”, która zdobyła bardzo duży rozgłos na Białorusi. Napisałem też książkę ”Codzienne wybory”, która była tak krytyczna i ostra wobec władzy, że nawet nie zdecydowaliśmy się jej drukować, miała tylko wersję elektroniczną. Kiedy robiliśmy jej prezentację, baliśmy się, że przyjdzie milicja. Jednak z tą powieścią żadnych problemów nie było. I raptem na prezentację książki z gatunku science fiction przychodzi milicja i mnie zatrzymuje.
Zaprowadzono mnie na drugi poziom budynku i tam mi oznajmiono, że jestem podejrzewany o udział w masowym niesankcjonowanym zgromadzeniu lub jego organizacji. Za to według białoruskiego prawa grozi duża grzywna lub kara do 15 dni aresztu. Do Wiednia miałem polecieć za trzy dni, już miałem bilet i zdałem sobie sprawę, że mogę tam nie trafić w do swojego gabinetu w Instytucie Nauk Humanistycznych w wiedeńskim uniwersytecie w najbliższym czasie.
Okładka I wydania książki "Mowa"
Z milicjantami przyszli ludzie ubrani na czarno, młodzi chłopcy ubrani po cywilnemu, którzy nagrywali wszystko na wideo. Był też przedstawiciel Ministerstwa ds. Spraw Nadzwyczajnych, strażak. Zaczął on sporządzać opis pomieszczenia, komentował, że brakuje u nas tego i owego. Strażak powiedział, że pomieszczenie, w którym odbywało się moje spotkanie z czytelnikami nie jest do tego dostosowane.
Było kilka śmiesznych momentów. Milicjant w randze majora zapytał, jaki jest mój zawód. Odpowiedziałem, że jestem pisarzem. I on w protokole zaczął pisać ”bez-ro-bot-ny”. Zacząłem mu tłumaczyć, że pisarz i bezrobotny to nie to samo, pisanie to bardzo ciężka praca. Zapytał też o moje wykształcenie, odpowiedziałem, że jestem doktorem nauk humanistycznych. Potem przyszedł miejscowy ideolog, przedstawiciel ideologii i kultury miejskich władz, który też chciał słyszeć, co mam do powiedzenia. Tłumaczyłem, że książka przedstawia fikcyjne wydarzenia, że znajduje się we wszystkich księgarniach w kraju. Powiedział, że do mnie nie ma zastrzeżeń, ale ma je względem pomieszczenia, w którym miałem wystąpić przed publicznością. I w związku z tym powinienem zejść do czytelników i powiedzieć im, że moje spotkanie z nimi jest zakończone. Odpowiedziałem: - ”Szanowny panie. Jeśli pan podjął decyzję, to i pan powinien ją ogłosić. Proszę powiedzieć czytelnikom, że spotkanie jest odwołane”. Tak też zrobił.
Ludzie wcale się nie rozchodzili, co bardzo mnie zdziwiło, gdyż każdy z nich mógł trafić na 15 dób do aresztu. Funkcjonariusz zszedł do nich i powiedział, że spotkanie jest skończone. Wtedy jedna ze starszych pań powiedziała mu, żeby dał 10 minut na to, by porozmawiać z pisarzem. I dostaliśmy owe 10 minut. Wtedy zdołałem opowiedzieć wszystko, co trzeba było wiedzieć o tej książce. W szczególności podkreśliłem, że ze swoimi czytelnikami rozmawiam w mwoich tekstach.
Dalszego ciągu ta historia na razie nie miała. Sytuacja jest obecnie poddawana przez służby w Grodnie ocenie prawnej. Możliwe, że będą problemy, dlatego że został spisany protokół. Może problemy będzie miał i ksiądz. Mam jednak nadzieję, że polscy katolicy podtrzymają księdza (Andreja Krota), który zdecydował się zorganizować spotkanie i zaprosić do siebie pisarza-dysydenta. Jeśli zostanie mu przyznana duża kara, razem wszyscy zbierzemy pieniądze.
Jaki jest temat pana książki i dlaczego władze mogły pomyśleć, że jest niebezpieczna?
Akcja książki toczy się w nie tak dalekiej przyszłości, 70 lat później. Takiego kraju jak Białoruś już nie ma. Mińsk znajduje się na obrzeżach Związkowego Państwa Rosji i Chin. Ten teren stał się znowu północno-zachodnią prowincją Rosji (połączonej z Chinami). W Mińsku wszyscy rozmawiają po rosyjsku i myślą, że są Rosjanami. Nikt nie pamięta już Białorusi i nie wie, że był taki piękny kraj, z bogatą historią, kulturą, literaturą. Oprócz tego mieszkają tu i Chińczycy.
Istnieje jednak pewna mistyczna, zagadkowa rzecz, którą nazywa się ”mową”. To po białorusku ”język”. Nikt już nie pamięta, co to takiego ”mowa”, co to słowo znaczy. Ona ujawnia się w krótkich tekstach, po których przeczytaniu człowiek doznaje narkotycznego upojenia. Stan świadomości się zmienia. Ludzie myślą zatem, że to narkotyk. Wszystkie organy ścigania polują na tych, którzy posługują się ”mową” i karzą ich bardzo ostro. Nazywają ją niesubstancjonalnym narkotykiem – który składa się ze słów, wywołujących w umyśle określone reakcje.
Jest i białoruski ruch sprzeciwu – to grupa, która jest czymś pomiędzy organizacją terrorystyczną i kółkiem kulturalnym. Ludzie ci polują na zagubione słowa, na słowa, które wszyscy zapomnieli i których już nie ma.
Akcja książki toczy się wokół przekładu sonetu Williama Szekspira, którego autorem jest znany białoruski poeta-dysydent, Uładzimir Dubouka, zsyłany przez sowieckie władze do łagrów Znalazł on trzecie znaczenie słowa ”kochanie” (biał. miłość). Na Białorusi to samo słowo oznacza miłość, do matki, brata, ojczyzny. Drugie znaczenie to uczuciowe przywiązanie o charakterze seksualnym. Trzeciego znaczenia nie zdradzę nikomu – choć co dzień dostaję dziesiątki maili z propozycjami czytelników w tej sprawie.
To fikcja, jednak białoruski język rzeczywiście może zginąć. I scenariusz, który pan opisuje wygląda niepokojąco prawdopodobnie.
W każdej fantastyce jest realistyczna warstwa. Oczywiście, że to nie tylko książka o przyszłości. To książka o tym, co dzisiaj dzieje się z językiem białoruskim. Jeszcze 10 lat temu, gdy na ulicach Mińska rozmawiałaś po białorusku, można było cię aresztować – tak po prostu. Bo rozmawiasz po białorusku. Dziś tak nie jest. Jednak dzisiaj liczba ludzi, którzy rozmawiają po białorusku, bardzo się zmniejszyła. Naszego języka nikt już nie pamięta. Straciliśmy naszą mowę. Ludzi, którzy mogą wykładać po białorusku na uniwersytetach, można policzyć na palcach. Zostali pojedynczy ludzie. To bardzo ważny moment dla języka białoruskiego. Trzeba próbować przywrócić, odzyskać język, którą zgubiliśmy.
W książce podkreślam przesłanie, że w zglobalizowanym świecie mowa to nie tylko środek komunikacji. W każdym języku jest zakodowane coś mistycznego. Jest on jakby kodem, w którym zachowana jest nasza kolektywna wiedza, wyobrażenie miłości, przyjaźni, dobra, zła zdrady. Ten mistyczny pierwiastek strasznie byłoby utracić, razem z mową.
Co można zrobić teraz, żeby to wszystko nie zakończyło się tak, jak pan opisuje w książce?
Trzeba odradzać projekt wielkiej poczytnej, ciekawej literatury. Kryzys języka białoruskiego związany jest z .in. tym, że ludzie przestali czytać po białorusku.
Ja próbuję pisać teksty, które są nie tylko głębokie, ale poczytne, żeby sięgało po nie wiele osób. Powieść ”Mowa” – pierwszy nakład – tysiąc egzemplarzy – rozkupiono w ciągu jednego tygodnia. Już po miesiącu przygotowywaliśmy trzeci dodruk. Według mnie, gdy ludzie będą czytać tę powieść i inne dobre teksty po białorusku, język nie zaginie. Będą starać się mówić po białorusku.
Literatura to szkielet, kościec każdej kultury. My teraz zgubiliśmy gdzieś ten kościec.
Jak społeczeństwo odnosi się do języka białoruskiego i kultury białoruskiej? Czy zupełnie o niej zapomniano i tylko intelektualiści starają się w trudnych warunkach, żeby jej zupełnie nie utracić? Wydaje się, że jeśli społeczeństwo nie zajmie się wspieraniem tej kultury, może ona zniknąć.
Jest wielkie niebezpieczeństwo, że tak kultura po prostu zniknie. Są sposoby, by ją popularyzować i obecnie w Mińsku wiele osób tym się zajmuje. Są m.in. kursy języka. Brakuje jednak najważniejszego rzeczy – nie ma wydatnych zjawisk kulturalnych w języku białoruskim, nie ma popularnej, poczytnej literatury. Nie ma zbyt wielu filmów po białorusku.
Jednak nie tylko o to chodzi. Nawet mimo tego, że można znaleźć dobre i ciekawe książki, to prawie nikt ich nie czyta.
Na Białorusi bardzo duży jest wpływ rosyjskiej kultury. Jedyny sposób, by przekazać społeczeństwu, że u nas jest cokolwiek godnego uwagi, to powiedzieć mu to zza granicy. Gdy Ihar Babkou otrzymał nagrodę im. Jerzego Giedroycia na Białorusi, to jednak rozgłos był mniejszy, niż kiedy otrzymał nagrodę Grupy Wyszehradzkiej.
Dlatego chciałbym zwrócić się do wszystkich – w Polsce i w innych krajach – by zwracano więcej uwagi na to, co teraz dzieje się w białoruskiej literaturze. Jesteście nam potrzebni. Potrzebujemy waszej uwagi, zainteresowania wydawców, międzynarodowych instytucji zajmujących się krytyką literatury. To by nam bardzo pomogło w dotarciu do naszych czytelników. Czytelnicy nasi przyzwyczaili się bowiem do tego, by szukać prawdziwych pisarzy i prawdziwej kultury za granicą Białorusi.
Pan już częściowo odpowiedział na moje pytanie. Chciałam zapytać, co może zrobić demokratyczne społeczeństwo, żeby wesprzeć białoruską kulturę.
Myślę, że chodzi o zwrócenie uwagi na nas, też na białoruską kulturę. Brakuje jej nam. Jesienią odbyłem literackie tournee w Niemczech, w związku z wydaniem mojej książki w języku niemieckim. Byłem w różnych miastach Niemiec, rozmawiałem z czytelnikami. I niestety ten fakt, że Białoruś istnieje, jest dla nich wielką nowością. Niektórzy wiedzieli, że jest tam jakaś dyktatura, ale poza tym nikt o nas niczego nie słyszał. Dla większości mieszkańców Europy Zachodniej Białoruś jest gdzieś na terenie Związku Radzieckiego – choć tego przecież już nie ma.
My staramy się stwarzać nową posowiecką kulturę. Mogę zapewnić, że kultura, książki, filmy mogłyby być popularne w Europie. Zatem chodzi o to, by Europa poświęcała nieco więcej uwagi temu, co dzieje się na jej wschodnich granicach.
Jeśli ktoś niczego nie wie na temat białoruskiej kultury, a chciałby się dowiedzieć – to od czego może zacząć?
W Polsce można na przykład można przeczytać przekłady książek Natalki Babiny, Ihara Babkoua, Alhierda Bacharewicza. W tym roku w Niemczech wyszło kilka książek białoruskich autorów – na nich również warto zwrócić uwagę – to m.in. Artur Klinau, Źmicier Wiszniou. Po niemiecku ukazał się również moja pierwsza książka ”Paranoja” (już trochę wyrosłem z tego tekstu, niemniej jednak książka odbiła się dość szerokim echem na świecie).
Co dla pana osobiście jest ważne w białoruskiej kulturze? Czym ona się wyróżnia?
Wiele podróżuję po świecie, po Europie. Obecnie mieszkam w Wiedniu. Stąd dużo czasu o tym myślałem o tym, co w białoruskiej kulturze mogłoby zainteresować innych Europejczyków. W moim odczuciu specyfika Białorusi wiąże się z jej nieskomercjalizowaniem, w sferze relacji między ludźmi. U nas wszystko jest w dużej części nadal takie samo, jak było i 30 lat temu. Dziewczęta na Białorusi nie myślą, o tym ile zarabiają mężczyźni, nie jest to dla nich ważne. Mężczyźni myślą o uczuciach więcej niż o karierze. Mamy świat czystych, nieskomercjalizowanych relacji. Jest u nas globalizacja, McDonalds, ale ten świat relacji jest wciąż unikalny. Gdy jadę na Litwę, już tego nie odczuwam. Wiem, że tam dziewczyna zapyta mnie najpierw o to gdzie pracuję i ile zarabiam. Dla mnie te kwestie nie są wcale interesujące. Nie widzę w człowieku specjalisty, sakiewki z pieniędzmi, jego pensji.
Jakie są pana dalsze plany?
Teraz kończę w Wiedniu, w Instytucie Nauk o Człowieku, naukową pracę o Marcu Chagallu. Monografia dotyczy dwóch lat, które Chagall spędził w Witebsku w latach 1918-1920. Pełnił wtedy m.in. funkcję komisarza ds. sztuk pięknych. Widzę tu podobieństwa do losów innych twórców Białorusi. Wszystkie inicjatywy Chagalla nie spotykały się ze zrozumieniem. Stracił swoich uczniów, przyjaciół, wiele obrazów. Musiał uciec do Moskwy, potem do Paryża. Próbuję zrozumieć, co u nas nie tak jest z kulturą, dlaczego Marc Chagall został gwiazdą dopiero po opuszczeniu Witebska, dlaczego Białorusini uznali jego wielkość dopiero po wielu latach.
***
Wiktar Marcinowicz jest profesorem na Europejskim Uniwersytecie Humanistycznym i wizytującym profesorem w Instytucie Nauk o Człowieku w Wiedniu. Jest historykiem sztuki, publicystą, dziennikarzem Napisał kilka powieści, m.in. "Paranoja", "Sfagnum", "Chłodny raj", "Mowa".
***
Z Wiktarem Marcinowiczem, białoruskim pisarzem, rozmawiała Agnieszka Kamińska, portal PolskieRadio.pl.
Informacje o Białorusi: Raport Białoruś, serwis portalu PolskieRadio.pl
(Wideo promujące drugie wydanie książki "Mowa")