Zarzut usiłowania zabójstwa postawiła Prokuratura Okręgowa w Gdańsku 30-letniemu mężczyźnie, który we wtorek w siedzibie jednej z gdyńskich firm oddał dwa strzały. Prokuratorzy nie informują o motywach jego działania, wystąpili do sądu o aresztowanie.
O treści zarzutu postawionego mężczyźnie poinformowała w czwartek PAP rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Grażyna Wawryniuk. Dodała, że 30-latek nie przyznał się do winy.
- Złożył wyjaśnienia, w których przedstawił swoją wersję przebiegu zdarzenia. Wersja ta jest sprzeczna z dotychczas dokonanymi ustaleniami. Będzie ona weryfikowana – powiedziała PAP Wawryniuk.
Dodała, że "na obecnym etapie postępowania prokuratura nie będzie informować ani o wersji zdarzeń wynikającej z ustaleń, ani o wersji przedstawionej przez podejrzanego". Wawryniuk podkreśliła jednak, że tłem zdarzenia "nie był konflikt czy porachunki między podejrzanym a pokrzywdzonym" (taką wersję przedstawiały niektóre media). - Obaj pracowali w tym samym budynku, ale nie w tej samej agencji – poinformowała też Wawryniuk.
Dodała, że podejrzany miał przy sobie dwie sztuki broni – broń krótką i długą. Na obie miał pozwolenie. - W czasie zdarzenia podejrzany oddał dwa strzały z broni krótkiej, w tym jeden w kierunku pokrzywdzonego – poinformowała.
Za usiłowanie zabójstwa Kodeks karny przewiduje karę pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 8, karę 25 lat pozbawienia wolności albo nawet dożywocia.
Wawryniuk dodała też, że prokuratura podjęła decyzję o skierowaniu do sądu wniosku o aresztowanie 30-latka. Decyzja w tej sprawie ma zapaść w piątek.
We wtorek wieczorem policja została powiadomiona o strzałach, które padły w siedzibie Thomson Reuters w Gdyni. Zatrzymano 30-letniego pracownika tej agencji, który wniósł na teren firmy broń i oddał z niej strzały. Nikt nie został ranny. 30-latek pochodzi z Białorusi, od dawna mieszka w Polsce, a od kilku lat pracował w Thomson Reuters.
Radio Gdańsk podaje, że nieoficjalnie wiadomo, że jedna z kul przestrzeliła laptop, który miał na ramieniu pokrzywdzony, a druga trafiła w sufit. Prokurator przeprowadził tak zwany eksperyment procesowy, aby potwierdzić tę wersję.
PAP/IAR/agkm