Kuropaty pod Mińskiem to jedno z wielu miejsc represji stalinowskich na Białorusi. Według szacunków historyków spoczywać tam może nawet 250 tys. ofiar egzekucji NKWD. Jest to miejsce, które może również być grobem ofiar zbrodni katyńskiej, tzw. piątym cmentarzem katyńskim. Jednak władze Białorusi nie pozwalają na dostęp do archiwów KGB, nie prowadzą badań dotyczących represji. Władze łukaszenkowskie nie mierzą się z problemem represji za czasów ZSRR. W warstwie ideologicznej to ZSRR i jego ideologiczna spuścizna ma mieć pozytywny oddźwięk - w Republice Białorusi zachowano KGB, patronem KGB jest zaś Feliks Dzierżyński.
BIAŁORUSKI OPOZYCJONISTA: ŁUKASZENKA SPRZEDAJE BIAŁORUŚ KAWAŁEK PO KAWAŁKU
Z Kuropat tuż przed świętami Wielkiejnocy usunięto część krzyży - stało się to po tym, gdy Aleksander Łukaszenka oznajmił, że trzeba uporządkować to miejsce. To nie pierwsze bulwersujące wydarzenie związane z Kuropatami. Wcześniej powstało tam centrum biesiadno-rozrywkowe. Na uroczysku do niedawna nie było oficjalnego pomnika. Były tylko drewniane krzyże, noszone tam na plecach i ustawiane przez Białorusinów.
- Władzom chodzi o to, by zminimalizować znaczenie Kuropat, zmienić sens tego, o czym świadczą Kuropaty, zatrzeć sens represji. Tak jak mówiłem, w Kuropatach postawiono pomnik ofiarom wojny, a nie ofiarom represji stalinowskich. To kwestia osobistego odczuwania pamięci historycznej przez Łukaszenkę. On uważa Białoruś za spadkobiercę Związku Radzieckiego - mówi pytany o sens działań władz Białorusi profesor Aleksander Kraucewicz, dyrektor Centrum Studiów Białoruskich przy Studium Europy Wschodniej na Uniwersytecie Warszawskim.
Centrum Studiów Białoruskich gromadzi historyków, których władza uznała za niewygodnych i uniemożliwiono im pracę na uczelniach i w instytutach badawczych na Białorusi. Historycy ci pochodzą m.in. z Grodna (zostali zwolnieni z pracy po wydaniu tomu historii Grodna) czy też z Mińska.
EKSPERT: NA BIAŁORUSI MAMY AKSAMITNĄ PEŁZAJĄCĄ OKUPACJĘ ROSJI
Więcej o polityce historycznej władz, problemach z Kuropatami - w tekście rozmowy.
PolskieRadio24.pl: Kuropaty skupiają jak w soczewce wiele problemów Białorusi. Ostatnio władze białoruskie ogrodziły to miejsce, usunęły wcześniej stamtąd część krzyży. Jak pan patrzy na posunięcia władz jako historyk?
Prof. Aleksander Kraucewicz, dyrektor Centrum Studiów Białoruskich przy Studium Europy Wschodniej na Uniwersytecie Warszawskim: Patrzę na sprawę Kuropat nie tylko jako historyk, ale także jako obywatel. Moim zdaniem postępowanie władz świadczy o ich bliskim końcu - jeśli Pan Bóg chce kogoś ukarać, odbiera mu rozum. Usuwanie krzyży, jak można wywnioskować z wypowiedzi przedstawicieli administracji prezydenta, miało miejsce z rozkazu Aleksandra Łukaszenki. Świadczy to o tym, że nie ma doradców, którzy umieliby go odwieść od szkodliwych dla niego samego decyzji.
Aleksander Łukaszenka nie miał pełnej rodziny, nie wpojono mu pewnych wartości - nie rozumie, co oznaczało usuwanie krzyży w przededniu Wielkiejnocy. Chce tylko, by wszystko było pod jego kontrolą.
Usuwanie krzyży potępiły i Cerkiew, i Kościół katolicki. Do Kuropat krzyże przynoszą zwykli Białorusini. Część upamiętnia ofiary, część domyśla się, że mogą tam leżeć ich zamordowani krewni. Z pewnością jest to miejsce rozstrzeliwania przez NKWD. Są pociski, rzeczy znalezione przy ofiarach z 1939-1940 roku, są rzeczy z polskich fabryk, jest też datowany zapisek.
EKSPERT: NA BIAŁORUSI MOŻE BYĆ PIĄTY, SZÓSTY, NAWET SIÓDMY CMENTARZ KATYŃSKI
Wiedzę o Kuropatach ujawniono Białorusinim dopiero przy samym schyłku komunizmu. Jednak Aleksander Łukaszenka przez ponad 20 lat rządów nie zrobił nic, by upamiętnić to miejsce. Aleksander Łukaszenka nigdy tam nie był, by oddać hołd ofiarom. Dla porównania: nawet prezydent USA Bill Clinton podczas swojej wizyty na Białorusi odwiedził to miejsce, polecił postawić tam pamiątkową kamienną ławeczkę.
Tymczasem władze Białorusi sprzedały ziemię tuż obok Kuropat pod budowę miejsca rozrywki, restauracji. Warto przypomnieć, że w związku z tym działacze protestowali w Kuropatach przez wiele miesięcy, organizowali na zmianę stałe warty. Aktywiści tłumaczą klientom i dostawcom, że tuż obok leżą ludzie zabici podczas represji NKWD. Część osób wówczas odjeżdża spod restauracji.
Wspomniał pan, że Białorusini domyślają się, kto spoczywa w tych mogiłach. Jednak nie wiadomo dokładnie do tej pory, kto spoczywa w Kuropatach. Wygląda na to, że władze Białorusi starają się zrobić wszystko, co możliwe, by prawda o Kuropatach nigdy nie dotarła do Białorusinów i do świata.
Na Białorusi archiwa NKWD i KGB są zamknięte. Nawet w Rosji jest więcej możliwości, by prowadzić badania w sprawie represji stalinowskich. Udało się nam się dotrzeć do pewnych danych innymi drogami. Jednak w tych dokumentach, do których dotarliśmy, nie wskazywano dokładnie miejsca rozstrzelania skazanych na śmierć. Miejsce wykonania sądu określano jako "Mińsk".
W Mińsku zaś było więcej miejsc, gdzie dokonywano mordów na ludziach skazanych bez sądu na śmierć.
Władze starają się zachowywać tak, jakby nie było żadnych represji, jakby nie było takiego miejsca jak Kuropaty. Według nich wystarczy usunąć krzyże i już problemu nie widać?
Władze bardzo by chciały udawać. Jednak teraz to się udać nie może - Kuropaty stały się ludowym memoriałem ofiar. Ludzie przyjeżdżają specjalnie do Kuropat z całej Białorusi, też z Polski. Polscy dyplomaci postawili krzyż pomordowanym Polakom. Nie da się ukryć tej zbrodni. Dlatego władze Białorusi zdecydowały się wziąć tę sprawę pod swoją kontrolę.
Władze postawiły zatem w końcu pomnik w Kuropatach. Nie napisano jednak na nim "pamięci ofiar represji", a "ofiarom II wojny światowej". Rządzący chcą zatem objąć miejsce kontrolą państwową, ogrodzić, usunąć krzyże widoczne z drogi, zmniejszyć oddziaływanie Kuropat.
A nawet zamienić to w coś innego.
Zmienić sens, przenieść akcenty. "Ofiary II wojny światowej" to coś innego niż ofiary represji stalinowskich.
W Mińsku jest zaś wiele miejsc, które czekają na upamiętnienie.
Wyjaśni się to, gdy będą otwarte archiwa KGB. Wiadomo jednak, że na Białorusi dokumenty są niszczone - na przykład takie, które mogłyby skompromitować rodzinę, krewnych etc. Nie wiadomo, ile pozostanie.
Nikt nie ma nad tym kontroli.
Nie ma kontroli, archiwa są zamknięte.
Na Białorusi dużo jest miejsc, w których miały miejsce masowe egzekucje stalinowskie. Też nie są upamiętniane.
Na Białorusi dużo jest takich miejsc, przy każdym mieście obwodowym. Władze blokują ich upamiętnienie. Jesteśmy w tyle nawet za Rosją, w Rosji bowiem, mimo przeszkód ze strony władz, stowarzyszeniu Memoriał udało się postawić wiele pomników, dotrzeć do wielu informacji. Znaleziono wiele dokumentów. U nas jest gorzej.
Trwają poszukiwania białoruskiej listy katyńskiej, poszukiwane są dokumenty dotyczące obławy augustowskiej. Białoruś odmawiała pomocy. Gdyby nie miała żadnych dokumentów, jaki sens byłby odmawiać?
Na Białorusi są zapewne dokumenty miejscowych filii NKWD, Komitetu Centralnego i tak dalej. Decyzje ogólnozwiązkowe zapewne można znaleźć także w Moskwie.
Archiwa w części były otwarte na początku lat 90. Wpuszczano tam osoby, które miały wpływy polityczne, interesowały je losy ich przodków. Jednak pokazywano im tylko poszczególne kartki. Po prostu: personel archiwów trzymał księgę, zasłaniał część tekstu, część odsłaniał… Potem i tego zaprzestano i archiwa KGB w ogóle zamknięto.
Czy przeciętny Białorusin wie, co się stało w Kuropatach?
W moim odczuciu wiedza jest powszechna. Jeśli ktoś korzysta z internetu, szuka informacji, wie, czym są Kuropaty. Oczywiście, jak w każdym kraju, jest część społeczeństwa, która o niczym nie wie i niczym się nie interesuje. Ludzie, którzy na bieżąco interesują się chociażby najważniejszymi wydarzeniami politycznymi, wiedzą o Kuropatach.
Ujawnienie wiedzy o Kuropatach nastąpiło pod koniec lat 80. Odkrył tę prawdę opozycjonista i archeolog Zianon Paźniak. Wcześniej nagrywał ludzi, którzy np. jako dzieci byli świadkami tej zbrodni.
Zatem władze prezentują dwójmyślenie. Z jednej strony wiemy o Kuropatach, z drugiej strony staramy się, by ta sprawa była jak najbardziej schowana.
Chodzi o to, by jej znaczenie zminimalizować, zmienić sens tego, o czym świadczą Kuropaty, zatrzeć sens represji. Tak jak mówiłem, w Kuropatach postawiono pomnik ofiarom wojny, a nie ofiarom represji stalinowskich.
To kwestia osobistego odczuwania pamięci historycznej przez Łukaszenkę. On uważa Białoruś za spadkobiercę Związku Radzieckiego. Jeśli białoruski minister spraw wewnętrznych Igor Szuniewicz na paradę przychodził w mundurze generała NKWD, o czym to świadczy?
Zideologizowana historia jest w systemie szkolnym. Tam Białoruś jawi się jako duchowy spadkobierca ZSRR.
Na Białorusi, jak się okazało, część środowiska historycznego sprzeciwia się ideologizacji, choć nie zawsze się z tym afiszuje. Jest grupa historyków starszej generacji, którzy piszą podręczniki oficjalne - które spuściznę ZSRR gloryfikują, próbują przekazać dalej. Jest jednak wiele podręczników pisanych przez historyków, którzy stopniowo wprowadzają obiektywne treści do systemu edukacyjnego, informują o represjach. Mimo ścisłej kontroli ze strony aparatu państwowego, część historyków próbuje przekazać prawdziwą, podmiotową historię Białorusi, w tym prawdę o represjach stalinowskich.
Tylko w tych podręcznikach starszych autorów o represjach stalinowskich jest bardzo krótko, podkreślane jest znaczenie Stalina, jako organizatora. W innych podręcznikach wszystko jest w miarę dobrze przedstawione.
A jak społeczeństwo Białorusi odnosi się do kwestii represji?
Społeczeństwo Białorusi jest podzielone. Rzeczywiście są twardogłowi, staliniści. Jest ich jednak mało. Jednak jeśli chodzi o krzyże, o ich usuwanie z Kuropat - nie słyszałem żadnych głosów poparcia tego czynu. Nawet ksiądz, który pełni posługę przy Łukaszence, miał być temu przeciwny.
Dlaczego krzyże przeszkadzają władzom?
Po pierwsze, to memoriał ludowy, poza kontrolą władz. Po drugie, to jest w ocenie Łukaszenki memoriał szkodliwy ideologicznie.
On swoje widzenie świata ekstrapoluje na całe społeczeństwo. Jeżeli uważa, że Kuropaty to nie świątynia, sądzi, że dla nikogo innego to też nie jest świątynia. Kłopot polega na tym, że nie znalazł się rozumny doradca, który by go uświadomił. Wydaje się, że oderwanie od realności i narodu doprowadzi do zniknięcia Aleksandra Łukaszenki ze sceny politycznej. Zawodzi go instynkt.
Niektórzy próbują dopatrzeć się zwrotów w polityce białoruskiej, jeśli chodzi o kwestie historyczne i białoruskość. Za język białoruski już nie aresztują i nie biją na ulicy. W Kuropatach postawiono w końcu pomnik, jakkolwiek są do niego zastrzeżenia. W sprawie Kastusia Kalinouskiego, którego szczątki najpewniej znaleziono na Litwie, MSZ Białorusi deklaruje zaangażowanie. Czu rzeczywiście są zmiany?
Nie ma żadnych zmian. Ale są pewne ustępstwa pod presją społeczeństwa. Podoba mi się to, bo jako historyk uczestniczę w wywieraniu tej presji. Udało nam się uświadomić znaczną część społeczeństwa białoruskiego, że Wielkie Księstwo Litewskie było naszym państwem, że początkiem białoruskiej państwowości było Księstwo Połockie z X wieku. Łukaszenka to publicznie ogłosił, choć potem niby się z tego wycofywał, ale słowa padły.
Mówienie o miękkiej białorusyzacji to bzdura.
Mógłby pan powiedzieć dlaczego? Proszę o to, bo to ku mojemu zdziwieniu bardzo popularna teza. Niektórzy w to wierzą i powtarzają jak zaklęcie.
Nadal dominuje szkolnictwo w języku rosyjskim, w przestrzeni medialnej dominują rosyjskie telewizje. Nie wprowadzono zmiany instytucjonalnej.
Są zatem co najwyżej deklaracje, ale one nie zmieniają status quo.
Zdarza się tylko ustępowanie wobec presji społeczeństwa. W zeszłym roku obchodzono 100-lecie Białoruskiej Republiki Ludowej. Aleksander Łukaszenka musiał powiedzieć, że działacze próbowali zbudować państwowość białoruską.
Do dziś nie pozwolono jednak umieścić tablicy upamiętniającej Białoruską Republikę Ludową. Leży gdzieś w piwnicy. Gdy tylko spada napięcie w społeczeństwie, Łukaszenka wycofuje się ze swoich deklaracji, bo jest komunistą.
Jego słowa to tylko naskórek – a nawet nie naskórek, tylko maska.
Czasami się nas boi. Dlatego ustępuje. Mówi przez zęby: "Tak, Wielkie Księstwo Litewskie było państwem białoruskim".
Historycy robią swoje, robią, co mogą. Na przykład po cichu przywrócili herb Pogoni. Gdy patrzymy na mapę XVI wieku Wielkiego Księstwa Litewskiego, w każdym województwie na terenie Białorusi w herbie była Pogoń. Nie było na Litwie, była tylko w Wilnie. Na Żmudzi był niedźwiedź. Nie było na Ukrainie. Wszystkie województwa białoruskie miały zaś w herbie Pogoń, i teraz jest ona w herbach wszystkich miast obwodowych, z wyjątkiem Homla, który przyjął herb rosyjski.
Zaś sam znak Pogoni, za który milicja zatrzymywała na ulicach, został wniesiony na państwową listę ochrony zabytków kultury niematerialnej. I od dwóch lat milicja nie zatrzymuje za wizerunek Pogoni. Zaczęło go nosić bardzo wiele osób. Ustąpiono pod presją.
Teraz naszym celem jest rehablitacja biało-czerwono-białej flagi. Za to wciąż zatrzymują. Nie ma jej w rejestrze. Już go lepiej pilnują.
Ale sytuacja z Kuropatami wydaje się dość groźna. Białorusini protestują, ale władze i tak robią to, co chcą. Zniesiono krzyże, ogrodzono teren. Tu widać bezsilność. Apeluje się do Zachodu o pomoc.
Władze wiedzą, że Białorusini nie wyjdą masowo na ulice z hasłami o naturze niematerialnej. Tu mają rację. Jednak władze przesadziły, dotknięto sakralnych świętości Białorusinów.
Na marginesie, obecnie od miesięcy trwa protest przeciwko budowie zakładów akumulatorów w Brześciu. Ludzi zatrzymywano, jednak protestowało ich coraz więcej i więcej. Tutaj mieliśmy takie fizyczne, materialne podstawy protestu.
Chcę zaznaczyć, że takich podstaw będzie coraz więcej. Rosja bowiem poważnie ogranicza dotacje, warunki preferencyjne wobec Białorusi, jeśli chodzi o sprzedaż produktów naftowych. Są ograniczenia, jeśli chodzi o sprzedaż artykułów rolniczych. To poważne cięcia dla budżetu białoruskiego. Być może ludzie wyjdą na ulice, tak jak to była w czasie tzw. marszu pasożytów.
A zatem to szczególnie istotne, by demokratyczna Europa zwracała uwagę na Białoruś i pomagała Białorusinom.
Nie ma żadnej nadziei. Demokratyczna Europa już dawno tę Białoruś sprzedała.
Tak nie jest. Moim zdaniem im się wydaje, że wszystko się wyklaruje samo, naprawi samo i nikt niczego nie musi robić.
Jeszcze może sześć lat temu mieliśmy realny wpływ na urzędników, gdy próbowali nas represjonować. Zawsze można było powiedzieć: "Znajdzie się pan na liście osób, którym zabroniono wjazdu na teren USA i UE". Wtedy się bali. Teraz listy faktycznie nie ma, zostało na niej kilka osób.
A Europa próbuje nawiązać kontakty z Mińskiem. Przyjechał kanclerz Austrii, przyjeżdżają polscy politycy. Wydaje im się, że odciągną Aleksandra Łukaszenkę od Putina. Deklarują poparcie dla białoruskiego społeczeństwa demokratycznego, ale wsparcie jest obecnie skierowane do białoruskiego pozarządowego sektora społecznego. Nie ma poparcia politycznego.
To w sumie słusznie. Sami musimy dokonać rewolucji.
Nie chodzi o rewolucję, ale bardziej o solidarność, rozumienie sytuacji i mądre wspieranie. Może trochę tak jak za czasów PRL - Polska miała moralne wsparcie Zachodu.
Solidarność wobec Białorusi jest. Widzimy jej wiele przykładów. Konkretny przykład: pracuję na Uniwersytecie Warszawskim dzięki solidarności ze strony polskich kolegów.
Polska zresztą musi pozyskiwać demokratyczne elity. Kiedyś dojdziemy do władzy i wtedy będziemy przyjaciółmi Polski.
Zapytam, bo może nie wszyscy rozumieją, ci, którzy nie znają Białorusi, czemu na przykład nie może pan pracować w Grodnie.
Nie mogę pracować na Białorusi jako historyk już od wielu lat. Ja i pewna grupa historyków jesteśmy na czarnej liście. Nie poddaliśmy się instrukcjom wprowadzenia treści ideologicznych do naszych wykładów. Za to nas wyrzucono.
Część moich kolegów jednak w ukryciu naucza właściwych treści.
Starają się robić, co mogą.
Milczą, gdy instruują ich ideologicznie. Ale nie da się wszystkich kontrolować na co dzień. Będą przekazywać treści patriotyczne po cichu.
Zapewne jednak po przejściu przez taki zideologizowany system edukacyjny, wiele osób, jeśli nie trafi na osoby po cichu wychowujące je patriotycznie, może mieć nieco inną mentalność, niż po "normalnej" szkole.
Zawsze mam w grupie czterech-pięciu studentów z Białorusi. Tak się zazwyczaj składa, że oni nagorzej zaliczają historię Białorusi. Historii uczyli ich zapewne tzw. historycy oficjalni, nie tzw. podmiotowi.
Nasiąka się również treściami z telewizji, z oficjalnych przekazów. Czy Białorusini ostatecznie obronią Kuropaty? Widać, że władze nie przejmują się sprzeciwem społecznym.
Te krzyże, które zabrano, nie zostaną ustawione na dawnych miejscach w najbliższym czasie. Łukaszka nie może pokazać, że jest słaby. Dyktator nie może okazać słabości. Większość krzyży jednak pozostała, jest teraz ogrodzona płotem. Możliwe, że nie będą tam wpuszczać wszystkich.
Wcześniej czy później te krzyże wrócą na swoje miejsce, ale to będzie już po Aleksandrze Łukaszence.
Obecnie na Litwie znaleziono miejsce, gdzie spoczywają szczątki przywódcy powstania styczniowego na Litwie, Kastusia Kalinouskiego. Archeolodzy odnaleźli ich szczątki na Górze Zamkowej w Wilnie. Jesienią mają być pochowani na cmentarzu na Rossie.
Litwini udowodnili, że to przywódca powstania styczniowego na Litwie Kastuś Kalinouski i jego współpracownicy. MSZ Białorusi na początku nie zareagowało na to adekwatnie.
Powstała jednak komisja społeczna białoruska. Nasz kolega z Centrum Studiów Historycznych dr Aleś Smalańczuk jest jednym z jej członków. Spotyka się ona z premierem Litwy w sprawie upamiętnienia przywódców powstania. Ta społeczna komisja zwróciła się z prośbą do litewskich władz, aby na mogiłach umieścić napisy po białorusku. I dopiero wtedy obudziło się białoruskie MSZ.
Też pod presją społeczeństwa państwo zaczyna troszkę działać, żeby nie utracić renomy. Ale państwo nie jest tym oczywiście zainteresowane.
Bo teraz pod wpływem Rosji prowadzi się bardzo poważne prace o deheroizacji Kalinouskiego. Kastuś Kalinouski był jedynym bohaterem narodowym, który był uznawany za bohatera także w czasach komunistycznych. Mamy tradycję jego szanowania.
A teraz za przykładem rosyjskim władze próbują przedstawić go jako "bandytę", "Polaka", a jego zabójcę Murawiowa (zwanego Wieszatielem) - jako dobrego administratora.
Z tym walczymy.
Dziękuję za rozmowę.
Z prof. Aleksandrem Kraucewiczem z Centrum Studiów Białoruskich (UW) rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl