Śledczy białoruscy do tej pory nie podają nazwisk zatrzymanych, mimo że od wybuchu w metrze minął miesiąc. Oficjalnie ujawniono, że podejrzani to dwóch 25-latków z Witebska, którzy pracowali w fabryce części do traktorów. Personalia podał za to rosyjski portal LifeNews.Ru, który powołuje się na źródła w białoruskich służbach – padają nazwiska Dmitry Konowalow, Wlad Kowalew.
- Byłem bardzo zdziwiony, kiedy się o tym dowiedziałem - mówi Iwan Szyła "Raportowi Białoruś". O koledze z wojska (chodzi o Konowałowa), nie miał do tej pory złego zdania.
Iwan Szyła, opozycjonista białoruski, aktywista opozycyjnego Młodego Frontu, był w tej samej jednostce w obwodzie witebskim, koło Lepela, co Konowałow, główny podejrzany o zamach w mińskim metrze. Opozycjonista był zwerbowany do wojsk w wieku 17 lat, wbrew procedurom, bo władze zdecydowały się go „izolować”, jako aktywnego działacza opozycyjnego.
Był dobrym towarzyszem
Iwan mówi wprost: wojsko białoruskie jest straszne, takie jak kiedyś radzieckie. Niczego nie można się tam nauczyć. Panuje fala. Zasada "roboty dla samej roboty", zastraszenie. Na tym tle podejrzewany o zamach wypadał dobrze, ludzi go szanowali. - Bardzo dobrze go pamiętam, służyliśmy w jednej jednostce. Byliśmy w tym samym zespole, 50-osobowym. Był nawet moim dobrym kolegą, towarzyszem w wojsku. Miałem do niego duży szacunek, z niektórym powodów. Był zawsze normalnym, adekwatnie się zachowującym, mądrym człowiekiem – opowiada Iwan Szyła w rozmowie z Raportem Białoruś.
Ci za falą i ci przeciw fali
W skrajnych sytuacjach ludzie poznaje się lepiej. Do takich należy na pewno wojsko, gdzie ludzie zdani są sami na siebie przez długi czas. - Ludzi można podzielić na dwie klasy – tych którzy przejmują te negatywne tradycje w wojsku i tych, którzy nie przejmują. On ich nie przyjmował – zaznacza Iwan. – Miałem dobrą opinię o nim, jako o przełożonym, jako o człowieku. Nie mogę powiedzieć niczego złego . Ale również nie mogę powiedzieć nic nadzwyczajnego. Zwykły chłopak, jakich tysiące w wojsku białoruskim. Nic specjalnego go nie wyróżniało. Jeśli chodzi o pozycję w zespole, relacje międzyludzkie to normalny chłopak, nic w nim szcególnego nie było – reasumuje Iwan.
Iwan Szyła w wojsku
Bez agresji
Iwan podkreśla, że rzekomy zamachowiec nigdy nie był agresywny, chociaż agresja to normalny sposób komunikacji w wojsku. Dodaje przy tym, że wokół postaci głównego podejrzanego narosło sporo plotek. Nie jest prawdą, że w jednostce uczono ich robienia ładunków wybuchowych, ani że brał udział w bójkach, ani że został zdegradowany za agresywne zachowanie. - Zwykły chłopak jakich tysiące.– zaznacza.
Iwan Szyła
Iwan obecnie studiuje w Katowicach, stąd nie wie jakie nastroje panują na Białorusi. Jednak uważa, że w tej sprawie ludzie mogą mieć wątpliwości, na przykład co do tego, że podejrzany ma odpowiadać za zamachy także sprzed 6 lat. - To jest dziwne, że w czasie pierwszego wybuchu miał 18-19 lat, że nie można było dobrze dotrzeć do niego przez sześć lat – mówi nasz rozmówca. Zaznacza, ze oglądał wideo, na którym widać domniemanego sprawcę zamachu na stacji – według niego, to jego kolega z wojska.
Jednostka, w której służyli, znajdowała się w obwodzie witebskim w pobliżu miejscowości Lepel. Podejrzany obecnie o terroryzm miał dwa razy siedzieć w wojskowym więzieniu, po 10 dni, ale ostatecznie do tego nie doszło. Jak mówi Iwan, symulował problemy ze zdrowiem, jak wszyscy, bo nikt nie chce trafić w takie miejsce. Powodem rzeczywistym były skargi przełożonych – wtedy powód formalny się znajdzie – wyjaśnia Iwan. W drugim przypadku chodziło o dyżur Konowałowa, gdy jeden z nowo pobranych żołnierzy próbował popełnić samobójstwo. Wtedy odpowiadał on formalnie za wszystko co się działo w określonym rejonie – ale z nie miał żadnego związku z próbą samobójczą młodego żołnierza – podkreśla Iwan.
agkm, polskieradio.pl
Filmy ze stacji metra: