Konkurencja dotyczy również organizowania różnego rodzaju targów, nazywanych niekiedy salonami. Rzecz będzie o salonach nad Sekwaną. Są najróżniejsze – od salonów erotycznych, po targi książki, od nieruchomości w Portugalii, po dzieła sztuki nowoczesnej. Bez wątpienia największym powodzeniem cieszy się organizowany co dwa lata salon motoryzacyjny. To jedyna okazja, aby zasiąść za kierownicą najnowszego modelu Rolls-Royce’a, Jaguara czy Lamborghini. Tłumy walą drzwiami i oknami.
Wielkim powodzeniem cieszą się targi gier komputerowych, a także salon wystroju wnętrz. Paryżanie tłumnie odwiedzają nawet salon rolniczy, aby ich dzieci przekonały się, iż mleka nie produkuje się w sklepie, lecz daje je krowa. A dorośli podziwiają setki krowich ras – w tym te najpiękniejsze, z frywolnymi loczkami falującymi między rogami, jak i potężne, ogromne jak czołgi, byki.
Jednak najbardziej smakowite, dosłownie i w przenośni, salony są dwa: „jadła i napitku” – organizowany co dwa lata oraz niedawno zakończony Salon Czekolady. Przyjemność dla łasuchów wielka, chociaż nazwa targów umowna, bo można na nich popróbować także wielu innych słodkości.
Kilka liczb
Salon powstał w 1994 roku i należy do najbardziej popularnych w Paryżu. Najpierw organizowany był pod Piramidą w Luwrze. Kilka lat temu zadomowił się w pawilonach u wersalskich bram Paryża. Gromadzi około 700 wystawców z 40 państw. Niestety, Wedla ani innych polskich cukierniczo-czekoladowych firm nie było. Imprezę w ciągu pięciu dni odwiedziła niebagatelna liczba aż 130 tysięcy gości. A w programie: klasyczne czekoladki, cukierki, degustacja kawy i fenomenalnej zielonej herbaty japońskiej z dodatkiem... kakao.
Odbywa się też wiele warsztatów kulinarnych, bo czekolada to nie tylko deser, ale i składnik dań głównych: indyka w czekoladzie i z ostrą papryką, czy łososia w czekoladzie posypanego pikantną baskijską Espelette, lub ziarna bobu w czekoladzie To nie są futurystyczne pomysły kulinarnego szaleńca, ale sprawy godne rozważenia i zderzenia ich w konkretny sposób z naszymi przyzwyczajeniami smakowymi i z naszą wyobraźnią.
Czekolada jest też składnikiem… mody. Albowiem „czekoladnicy” rzucili wyzwanie wszelkim prawom chemii i na salonie pokazali kilkanaście kreacji wykonanych z tego właśnie przysmaku. Niektóre, trzeba przyznać, bardzo ekstrawaganckie.
Smakołyki z Kraju Wschodzącego Słońca
W tegorocznym Salonie Czekolady, wyjątkowo licznie było reprezentowane cukiernictwo z Japonii. Jeden z tamtejszych mistrzów wyznał mi, że Japończycy jeździli do Europy, aby tam poznać tajniki tego fachu, a potem wracali do siebie, pokiwali głowami, popatrzyli swoimi skośnymi oczami, na to co mają i oto proszę – powstały macaron, czyli maleńkie, pyszne bezy przekładane masą z zielonej herbaty. Rewelacyjne pralinki z owocami pistacjowymi i rogaliki z francuskiego ciasta (podstawa śniadania nad Sekwaną), ale faszerowane masą z zielonej herbaty.
Mała dziewczynka na serwującym je straganie wyjaśnia z miną doświadczonej cukierniczki, że zielona herbata to absolutna konieczność w japońskich słodyczach. Uśmiechnęła się przy tym słodko (wiadomo: dzieciństwo plus czekolada) i mrugnęła porozumiewawczo skośnym oczkiem pakując „herbaciane croissanty”. Ale Francuzi nie pozostają w tyle i ruszają na podbój rynku Krainy Kwitnącej Wiśni. Otóż proponują oni, ale tylko na tamtejszym rynku, czekoladę z serem pleśniakiem! Z uwielbianym przez Japończyków roquefortem. Świat się wali, śmieje się i mlaszcze!
We Francji istnieje wiele słynnych domów cukierniczych powstałych w XIX wieku. Tradycje i receptury są tam zazdrośnie strzeżone i przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie. „My jesteśmy czekoladową mafią” – powiada jeden z cukierników z takiej firmy. „Bonnat”, założona w 1884-tym roku w Alpach, sprzedaje czekolady w opakowaniach z epoki, gdy panie jeździły na nartach w sukniach po kostki, odpychając się jednym kijem. „Dupont” - przeciwnie, zakotwiczył nad Kanałem La Manche oraz w Normandii i proponuje ciasteczka do herbaty – „five o’clock tea” – w końcu Anglia leży po drugiej stronie morza.
Jedna trzecia Francuzów je czekoladę codziennie. I tutaj nie ma żadnego seksizmu. Tyle samo jedzą kobiety i mężczyźni. Ale konsumpcja wzrasta z wiekiem – im Francuz starszy, tym bardziej staje się „czekoladowym łasuchem”. 80% Francuzów jada czekoladowe przysmaki przynajmniej raz w tygodniu. Tylko smutne 4% w ogóle nie je czekolady, przy czym zazwyczaj jest to młodzież. Główne „czekoladowe żniwa” to Wielkanoc, Boże Narodzenie no i Salon Czekolady.
A co pić do takich smakołyków? Bo Francuz nie wyobraża sobie posiłku albo deseru bez trunku. Na salonie był zatem obecny irlandzki likier Baileys, ale większym powodzeniem cieszyły się wina deserowe, czyli słodkie z Roussillon, krainy katarów i albigensów, złocisty Rivesaltes, nietani Banyuls i aromatyczne Maury – pełne w bukiecie, pachnące owocami – wszystkie ze szczepu Grenache Noir. Ale mogą być podawane nie tylko do deserów, ale także do …szaszłyków z melona z wędzoną szynką czy kaczki na chrupko w czekoladzie z wiśniami. Kiedyś euforię wywoływała fontanna czekolady – podkładało się palec i już można było go oblizać – teraz pokazano wodospady – czarnej, białej i mlecznej czekolady, ale nasycić się mogło tylko oko.
Parę lat temu wielką atrakcją była czekoladowa miniatura katedry Notre Dame wysokości dwóch metrów, odtworzona z benedyktyńską cierpliwością i dokładnością. W tym roku to był miś. Miał sześć (inni twierdzą, że osiem) metrów wysokości. Stał na tylnych łapach. Pysk otwarty, a tam zębiska. I wszystko z czekolady!
Marek Brzeziński