Dzięki Monice Batiście z Blue Portugal, a prywatnie miłośniczce Douro - wreszcie odwiedziłam ten piękny region win, zapierających dech widoków i ludzi, którzy swoim gościom są gotowi przychylić nieba.
Zacznijmy od początku. Z Lizbony do Douro najwygodniej i najtaniej można się dostać camionetą, czyli tutejszym PKS-em (Rede Expresso) do miejscowości Regua i stamtąd lokalnym pociągiem do Pinhão. Z Porto możemy dotrzeć pociągiem (nie spać! zwiedzać! widoki są naprawdę przepiękne - o czym świadczy choćby fakt, że pejzaże w okolicach Pinhão znalazły się na liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego Ludzkości UNESCO. Prześliczna jest już sama stacja kolejowa w tej liczącej zaledwie 650 mieszkańców wsi:
Po drodze warto odwiedzić miejscowego rzeźnika, którego sąsiedzi żartobliwie nazywają aptekarzem, bo wszystkie swoje wędliniarskie specjały zachwala, wyliczając ich zbawienny wpływ na krążenie, cerę, stawy i ogólną zdrowotność. Czy rzeczywiście mają takie działanie - nie wiem, ale jedno jest pewne. Takiej jakości mięsiw nie znajdziemy byle gdzie:
Ale przecież nie po pokarmy przyjechałam do Douro, a po napitki. Ugościł nas pan Faustino i jego przeurocza rodzina.
Pan Faustino ma swoją niewielką winnicę i plantację oliwek, ale opiekuje się także produkcją u innego właściciela (który nota bene ma sięgające XIX wieku polskie korzenie i sprawia wrażenie człowieka o bardzo bujnej przeszłości...) i właśnie w tym gospodarstwie zaczęła się nasza "winna" przygoda.
Najwięksi producenci (nazwijmy ich winiarskimi korporacjami) już dawno zastąpili ludzi maszynami - począwszy od zbierania winogron, po ich deptanie, aż po butelkowanie trunku. Ale u pana Faustino wszystko jest po staremu - owoce umieszcza się w kamiennych kadziach i przez kolejne 8-9 dni są one regularnie udeptywane przez całą rodzinę (i - okazjonalnie - gości z Polski). Muszę przyznać, że pierwszy kontakt z kożuchem rozpaćkanych winogron był dość... obrzydliwy, ale szybko można się do tego przyzwyczaić.
Już sam zapach fermentujących winogron może uderzyć do głowy. Najtrudniejszy jest pierwszy dzień, bowiem owoce trzeba deptać przez kilka godzin, aby puściły sok i nabrały odpowiedniej temperatury sprzyjającej fermentacji. Tak naprawdę idealne warunki ku temu jest w stanie zapewnić tylko ludzka stopa. W kolejnych dniach winogrona depcze się 3-4 razy dziennie, aby rozpuścić tworzący się na pulpie kożuch i pobudzić proces fermentacji.
Za każdym razem pan Faustino waży pulpę i sprawdza temperaturę. Na tej podstawie może stwierdzić, jaki jest poziom alkoholu. Po 9 dniach płyn, który wytworzył się podczas fermentacji zostaje przefiltrowany...
...a pozostałą pulpę przekłada się do ręcznej prasy, która wyciska resztę wina:
Jest ono znacznie bardziej agresywne i nie nadaje się do picia jako takie, ale jest świetne do tworzenia różnego rodzaju mieszanek na bazie lepszej jakości i delikatniejszego wina.
Wyciśnięte do ostatniej kropli soku skórki producenci mają obowiązek przekazać do destylarni w Torres Vedras, gdzie produkowany jest alkohol etylowy do celów medycznych (bo raczej żaden Portugalczyk nie wpadłby ma pomysł konsumpcji etanolu...).
Wino pana Faustino zostanie zabutelkowane dopiero za 2 lata. Do tego czasu w zaciszu piwniczek w pięknym Douro będzie dojrzewać w drewnianych beczkach...
... i najwcześniej za dwa lata ucieszy podniebienie jakiegoś smakosza.
Adriana Bąkowska, IAR