– Nasza przyjaźń zaczęła się dość banalnie – opowiadała Joanna Rawik, dziennikarka, piosenkarka i aktorka. – Któregoś lata występowaliśmy wspólnie podczas wielkiej gali w Teatrze Wielkim. Miałam tam wyznaczoną garderobę razem z innymi paniami. Ponieważ znaliśmy się już wcześniej, Staś powiedział mi: "Po co będziesz się mieszać z tłumem, zapraszam cię do siebie ". Oprócz mnie gościł w swojej garderobie także Tadeusza Łomnickiego. Spędziliśmy wspólnie kilka dni i nocy w bardzo miłej atmosferze – dodała.
Wtedy właśnie aktorka zauważyła wielką potrzebę otaczania się ludźmi, którą miał Stanisław Szymański. – Widziałam, jak kwitnie, gdy wokół wiele się dzieje i ciągle jesteśmy razem. Zrozumiałam, jak bardzo łaknie ludzi, jak bardzo ich kocha. Jednocześnie zaś nie był człowiekiem, którego się przygarnia, to on decydował o tym, czy chce z kimś być, czy chce z kimś dzielić stół, łoże, przyjaźń, miłość. Był przy tym straszliwie zaborczy i zazdrosny – powiedziała Joanna Rawik.
Gdy kogoś pokochał, był w stanie zrobić bardzo wiele. – Wyprowadził się z dużego, pięknego mieszkania przy ulicy Hożej do klitki w jednym z bloków na osiedlu Za Żelazną Bramą, ponieważ w tym samym budynku mieszkał ktoś, kto był mu najbliższy – opowiadała przyjaciółka tancerza. – W tym mieszkanku kwitło życie towarzyskie, ciągle ktoś przychodził i wychodził. Gdy zaś był w domu sam lub tylko ze mną, włączał płyty z muzyką i tańczył. W tej małej przestrzeni wywijał piruety – wspominała.
W "Notatniku Dwójki" wybitnego tancerza wspominali także Emil Wesołowski, choreograf, reżyser i pedagog, oraz tancerz Zygmunt Sidło. Wysłuchaliśmy również wypowiedzi z nagrań archiwalnych, w których o Stanisławie Szymańskim mówią: reżyser i scenograf teatralny Jerzy Grzegorzewski, scenograf i malarz Andrzej Kreütz-Majewski, a także tancerz i choreograf Witold Gruca.
Audycję prowadziła Anna Lisiecka.
***
Zmarły 15 lat temu Stanisław Szymański był prawdziwym ucieleśnieniem sztuki tańca i jej wielką gwiazdą. W Paryżu w 1959 r. sprawdzano, czy tancerz nie wywiercił dziury w deskach sceny - tak kręcił piruety. Gdy otrzymał nagrodę Niżyńskiego, mógł, jak później Wilk czy Wiesiołowski, kontynuować karierę na zachodzie. Nie zdecydował się na to. Kochał w Polsce swoich przyjaciół i swój Teatr Wielki. Tymczasem pod koniec życia stracił nawet prawo do korzystania z małej salki prób w tym teatrze. Zwrócił się jednak do niego Jerzy Grzegorzewski. Wybitny artysta sceny wystąpił w spektaklu: "Cztery komedie równoległe".
mc/jp