Naukowiec wygłosił w stołecznym Zamku Królewskim prelekcję o konfliktach wewnętrznych I Rzeczypospolitej i ich wpływie na upadek państwa.
-Często ubolewamy nad tym, że jesteśmy narodem nieszczęśliwym, tymczasem rozbiory nastąpiły z dużym opóźnieniem w stosunku do życzeń zaborców. Gdyby było inaczej, przeszlibyśmy do historii jako naród, który z własnej winy i niedbalstwa popadł w niewolę - przekonywał Tazbir.
Historyk wskazał na fakt, że konflikty wewnętrzne były w dziejach Rzeczypospolitej nieuniknione, choć ich skala - w porównaniu z innymi państwami - była niewielka. Zatargi często wynikały z ważnych wydarzeń politycznych, m.in. pierwszego bezkrólewia w latach 1572-1573, buntów szlacheckich przeciw królowi, najazdu szwedzkiego w 1655 r. -Potop miał ogromne znaczenie dla ówczesnych Polaków; to było niesłychane upokorzenie dla uważającej się za niepokonaną szlachty - przypomniał Tazbir. Zaznaczył jednak, że częste w dawnej Polsce konflikty króla ze szlachtą bardzo rzadko kończyły się prześladowaniami. Szlachty nie można było bezprawnie więzić ani torturować. Równie łagodnie - mówił - postąpiono ze szlachtą, która po 1655 r. przyłączyła się do Szwedów. Zdrajcy narodu, jak np. Bogusław Radziwiłł, nie zostali dostatecznie ukarani.
Dlaczego tak łagodnie król traktował przeciwników politycznych? Jak tłumaczył historyk, czołową rolę odgrywała w tym przypadku solidarność szlachecka; król wzbraniał się przed naruszaniem przywilejów stanowych. -Opozycja polityczna nie uchodziła wówczas za przestępstwo, lecz obowiązek obywatelski, przeciwnie niż np. w Rosji - wyjaśnił.
Szlachta bardzo często podejrzliwie patrzyła na władców. Złowieszczy był dla nich przykład Henryka Walezego, który po koronacji uciekł z Polski. -To był wielki policzek dla szlachty, Walezy dostał wspaniałe królestwo, a zamiast załatwiać sprawy, leżał w łóżku - tłumaczył Tazbir.
Historyk wyjaśnił, że kryzysy wewnętrzne w szlacheckiej Rzeczypospolitej przebiegały w nieporównanie łagodniejszy sposób aniżeli na Zachodzie. -We Francji, Niemczech czy Niderlandach burza rewolucyjna pociągnęła za sobą setki tysięcy zabitych w trakcie działań wojennych, tysiące straconych za przekonania religijne i spalonych na stosie; u nas nie było wojen religijnych, a męczenników w Polsce nie zebrałoby się chyba na tuzin - wyjaśnił. Jak przypomniał, Polską nie wstrząsały także wojny religijne i powstania chłopskie, które spędzały sen z powiek np. szlachcie niemieckiej. Bardzo rzadko zdarzały się konflikty etniczne. Powszechnie nie lubiano np. mieszkańców Mazowsza - Mazurów, ale fakt ten nie powodował poważniejszych zajść.
Zdaniem badacza nowożytnych dziejów Polski, upadek Rzeczypospolitej miał wielu ojców. -W naszych dziejach mniej więcej co 30-40 lat wybuchały powstania. Dojrzewało pokolenie, które nie pamiętało klęski i nie zważało na dysproporcję sił - mówił.
Już XIX-wieczni historycy rozmyślali nad alternatywnymi scenariuszami historii Polski. Emanuel Rostworowski, wybitny badacz XVIII-wiecznych dziejów Polski, pisał, że wybór na króla kolejnego Sasa zamiast Stanisława Augusta zapobiegłby rozbiorom. -Trudno się zastanawiać, co by było gdyby - skomentował Tazbir. Jak mówił, idąc tym tokiem myślenia można założyć, że "po zwycięskim powstaniu listopadowym ministrem edukacji zostałby Mickiewicz, który zakazałby wystawiania dramatów Słowackiego, twierdząc, że demoralizują one młodzież" - ironizował.
Do upadku Polski przyczyniła się także mentalność szlachecka. -Megalomaństwo magnaterii wpływało na jej przekonanie, że stanowi najwspanialszy stan żyjący w najlepszym państwie - podsumował historyk.
Wykład prof. Tazbira "Co rozkładało wspólnotę narodów? Konflikty wewnętrzne Rzeczypospolitej" towarzyszył wystawie "Pod wspólnym niebem. Rzeczpospolita wielu narodów, wyznań, kultur (XVI-XVIII w.)" przygotowanej przez stołeczne Muzeum Historii Polski. Ekspozycję można zwiedzać na Zamku Królewskim w Warszawie do końca lipca.